Chluba polskich skrzydeł

„Nikomu nie żal pięknych kobiet...”, ubolewała przed laty Agnieszka Osiecka. A komu żal bogatych biznesmenów ? Nie warto nawet pytać. Irytują nas ich nuworyszowskie maniery, brak taktu, nonszalancja, pewność siebie, a zwłaszcza te cholerne pieniądze, które mają oni, a nie – co byłoby sprawiedliwsze – my. Wczuwając się jednak w ich godną pozazdroszczenia sytuację ( „wczuwania” nie radzę rozpoczynać od odpalania cygar za pomocą 100 złotowego banknotu ) zauważamy lekki posmak goryczy w tym ich dolce vita. Gonitwa, pośpiech, ciągłe ucieczki przed inflacją, wspólnikami, akcjami charytatywnymi, byłymi żonami, a nawet prokuratorem, to nie jest tryb życia dla miłośnika seriali telewizyjnych i amatora wieczorów nad książką. Na dodatek jeśli ktoś ma zbyt dobrą pamięć i potrafi wymienić 10 największych katastrof lotniczych, to lepiej by od razu zajął się jakimś intratnym chałupnictwem w rodzaju wycinania kogutków z kolorowego papieru. Zawistni dziennikarze, widząc małą skuteczność straszenia biznesmenów fiskusem, zmienili front i z fałszywą troską, co rusz wymyślają nowe zagrożenia, które ludziom interesu mają popsuć przyjemność rozkoszowania się stanem swoich kont. Co wrażliwsi czytelnicy uronią od czasu do czasu krokodylą łzę i z udawanym współczuciem pomyślą : „prawdziwe biedaczyska”. Bo cóż my zwykli zjadacze chleba ( z mięska już z wiadomych przyczyn zrezygnowaliśmy ) wiemy na przykład o takim koszmarze jak „ jet-lag” ?! Tajemniczy „jet-lag”, to nie nowy wirus, ale zwykły dług czasowy, na który narażają się ci wszyscy, którzy latają bez opamiętania z kontynentu na kontynent ; zmieniają strefy czasowe i klimatyczne, przez co bywa że zamiast poniedziałkowej kolacji we dwoje, jedzą dwa niedzielne śniadania w towarzystwie takich samych jak oni pracoholików.

W miesięczniku Businessman ( marzec 2001,s.168 ) prezes zarządu firmy Informix Software – Konrad Makomaski opowiada o sposobach zwalczania owego „jet-lag” : Główna siedziba korporacji (...) znajduje się w Krzemowej Dolinie w Kalifornii. Kierując się na zachód, staram się nie spać w samolocie, włączyć się w rytm dnia natychmiast po wylądowaniu. Pomaga mi w tym kawa, nieraz kieliszek koniaku (...). Z reguły biorę też tabletkę melatoniny. To nie koniec jeszcze drogi przez mękę. Kiedy prezesowi wypada lecieć na Hawaje, ze względów zdrowotnych spędza jeden lub dwa dni w połowie drogi w Kalifornii. Wszyscy ci, którzy jadąc kiedyś z Warszawy musieli przesiadać się w Koluszkach, doskonale rozumieją ten koszmar podróży z przesiadkami. Biedny Konrad ! Mój Boże ! Jeszcze kilkanaście ( a może już ze 20 lat ) temu, Konrad rozwiązywał grupie przyjaciół i znajomych problem straconego czasu za pomocą tzw. „stykówki”. Był to wielce wyrafinowany koktajl; składający się ze spirytusu – tylko przez niedopatrzenie służącego do czyszczenia styków – oraz przegotowanej wody. Zmieszany a nie wstrząśnięty. Co zaś do proporcji, to te dyktowała wyłącznie fantazja autora koktajlu. Nie trzeba było jakiejś podejrzanej melatoniny zapijać koniakiem .

Konrad Makomaski i tak może mówić o szczęściu. Lecąc do „swojej” Krzemowej Doliny może sobie ( bo pewnie jest to biznes class ) spokojnie wyciągnąć nogi. A co mają powiedzieć biedacy lecący klasą turystyczną ? Nieszczęśnicy, nie dość, że zadłużyli się u całej rodziny, by kupić bilet, nie dość, że ich bagaże poleciały przez pomyłkę do Bangkoku, to jeszcze i tak będą uważali się za urodzonych w czepku jeśli nie dotknie ich „syndrom klasy ekonomicznej „ czyli „zakrzepica żył głębokich”. Przyznacie państwo, że brzmi to dość ohydnie i odstraszająco. Strachu zaś nie można stłumić , ani stykówką, ani tym bardziej koniakiem, gdyż alkohol ułatwia odrywanie się zakrzepów . Brrrr... Nie chcąc pognębiać państwa dalszymi okropieństwami, przemilczę już takie śmiesznostki jak choćby np. „lotnicze zapalenie ucha”.

Jeśli już stwierdziliście, że stan waszych żył głębokich nie budzi obaw, to z tym większym zdumieniem przyjmiecie fakt, że są ludzie, dobrowolnie narażający się na te szykany i to nie powodowani prywatą, ale dobrem nas wszystkich. Taką obywatelską postawę prezentuje pani marszałek senatu Alicja Grześkowiak. Nie straszne jej żadne jet-lagi, zakrzepice i zapalenia. Troska o godny wizerunek Polski gdzieś tam w Chile, Australii, Libanie, Katarze, ma dla niej wartość nadrzędną. Przegrzewają się samolotowe silniki, załogi padają ze zmęczenia, a Jej stalowy wzrok zdaje się mówić : Ja muszę! Tam na mnie czekają!

Powiedzmy sobie jednak szczerze : są wśród nas i tacy, którzy kąsają hojną dłoń pani marszałek. Choćby i odbywająca z marszałkowskiej łaski podróż do Madrytu dziennikarka Gazety Wyborczej Katarzyna Montgomery. W ubiegłym roku odwiedziła Polskę 3 osobowa delegacja hiszpańskiego senatu. Pani marszałek Grześkowiak udając się z rewizytą, zabrała ze sobą 60 osób towarzyszących. To oczywiście dla reporterki Gazety (16.03.01 ) gruba przesada. Niby dlaczego ? A polska reprezentacja na olimpiadę w Barcelonie ? A II pułk lekkokonny gwardii czyli szwoleżerowie spod Samosierry, to niby co – regaty samotników ?

Inny głupi zarzut pani redaktor dotyczy specjalnego, rządowego samolotu (Hiszpanie przylecieli zwykłym rejsowym) TU-154M. Na miły Bóg ! A gdzież to w zwykłym kursowym samolocie można ustawić klęcznik pani marszałek ? Może nawet dwa klęczniki, tak żeby jeden zawsze dotarł na czas (Polityka 3.02.2001,s.34).

Przejdźmy do politycznych efektów wizyty. Po pierwsze, pani marszałek wręczyła tamtejszej Polonii kasety z filmami „Ogniem i mieczem” i „Pan Tadeusz” oraz albumy „Ojciec Święty w Sejmie i Senacie”, co śmiało możemy uznać za wspaniałą propagandę i promocję. Po drugie, odbyła szereg oficjalnych obiadów i kolacji, które z pewnością zaowocują... Po trzecie, zwiedziła Muzeum Prado, pytając o obrazy Caravaggia, czym dała dowód ogłady i obycia. Ale kapryśnej pani redaktor to mało i wybrzydza : w żadnym dzienniku nie znalazła się nawet wzmianka na temat pobytu Pani Marszałek w Madrycie. Dobrzy ludzie.... A co, pani marszałek to jakiś „Malizna” czy „Krakowiak” żeby Ją po gazetach opisywać ? Do chóru malkontentów przyłączyli się też podejrzani biznesmeni ( już ich tam m. in. Kaczyński namierzy) . Jeden z nich relacjonuje dziennikarzom, że jeszcze nie był na tak relaksującym służbowym wyjeździe.” Mnóstwo dobrego wina, spotkania, harcerstwo” – opowiada i pomstuje na marnotrawienie pieniędzy. Ot, czarna niewdzięczność. Że też takiego nie dopadnie zakrzepica po tym dobrym winie. Proszę mi wybaczyć irytację, ale jak po takim artykule będzie wyglądała nasza wizyta w Tokio. Tam bowiem wybiera się teraz pani marszałek. Red. Montgomery pewnie nie poleci, ale nie brakuje pismaków, którzy już ostrzą sobie na ten wyjazd pióra, podobnie jak japońscy parlamentarzyści noże, niepewnie przy tym spoglądając; raz na swoje brzuchy, raz na niebo w oczekiwaniu na biało-czerwoną szachownicę.

P.S.

Krótka informacja na temat podróży innych moich ulubienic. Dwie wiadomości; dobra i zła. Najpierw dobra. Z okazji swoich imienin pani Krystyna Bochenek wraz z koleżankami ubranymi w stroje z epoki wyjechała do Ciechocinka. Wiadomość zła : Pani Bochenek z Ciechocinka już wróciła.