Summer school zimą

Po polsku o biznesie

W dniach od 8 do 20 lutego 1993 roku odbył się pierwszy intensywny kurs polskiego języka biznesu organizowany przez Letnią Szkołę Języka Literatury i Kultury Polskiej. W kursie uczestniczyła grupa pracowników naukowych i studentów z Uniwersytetu w Halle (Niemcy). Zajęcia językowe trwały po 4 godziny dziennie. Oprócz zajęć odbywały się spotkania, na których uczestnicy mogli poznać zagadnienia związane z szeroko rozumianym biznesem oraz "podsłuchać" polskiego języka biznesu w praktyce.

Kurs jest przeznaczony dla osób, które znają podstawy języka polskiego. Następne, proponowane przez Szkołę, terminy tegoroczne to maj i listopad. Ale jeśli zgłosi się grupa pięcioosobowa, istnieje możliwość zmiany terminu. Kurs jest przygotowany w dwu wersjach: podstawowej ("Sytuacje", m.in.: agencja reklamowa, sąd i notariusz, sklepy i hurtownie, giełda, urząd celny, bank) i zaawansowanej ("Firma", tu: zarządzanie; marketing i reklama, finanse i opłaty, księgowość, wymiana handlowa, pisma oficjalne)Warto dodać, że Szkoła po przetestowaniu przygotowanych pomocy dydaktycznych chce wydać podręcznik do polskiego języka biznesu. Prowadzi również prace nad słownikiem.

Przyjechali do Polski w piątkę. Trzy osoby to pracownicy Uniwersytetu Marcina Lutra w Halle, dwie to ich studenci. Jutta - rusycystka - w kursach Letniej Szkoły uczestniczy po raz trzeci. Była dwukrotnie na kursach letnich - w 1991 roku wybrała seminaria językoznawcze, w 1992 roku zdecydowała się na program literacki, teraz zimą 1993 roku przyjechała na specjalistyczny kurs polskiego języka biznesu - jest wszechstronna - mowi, że pokochała Polski i Polaków, chce więc "wycisnąć" maksimum wiedzy i umiejętności. Udaje jej się to. Robi postępy w... postępie geometrycznym. Już w tym roku powierzono jej w macierzystej uczelni niektóre -zajęcia na polonistyce.

Thomas - zwany przez polskich lektorów Tomkiem - przyjechał powtórnie, Ci, którzy uczyli go latem, nie mogli wyjść z podziwu, jak gwałtownie powiększył swój stan posiadania - w zasób polskich słów i reguł gramatycznych. Ale czyż można się dziwić . Jego żądza wiedzy jest niesamowita. Wciąż powtarzał: "znajdzcie mi "malutką" pracę w Polsce, żebym mógł wiosną, po egzaminach, przyjechać do was i od rana do nocy mówić po polsku". Powtarzał to tak długo, aż doczekał się odzewu - chyba uda mu się przez miesiąc popracować na "warsztatach germanistycznych" w uniwersyteckim Kolegium Języka Biznesu. Jednak od razu zapowiadał, że tylko na zajęciach będzie mówił po niemiecku. Poza tym wyłącznie po polsku. Zresztą i teraz, kiedy dyrektor Kolegium dr Barbara Hierowska - chciała mu ułatwić formalności i zadała pytanie po niemiecku, on Thomas Katzich powoli, żmudnie dobierając słowa, odpowiadał po polsku. Sam pytał nieustannie lektorów polskich - ratowników polonistyki i Kolegium - "czy, kiedy przyjadę w kwietniu, znajdziecie dla mnie czas, żeby mnie nauczyć tych waszych końcówek?".

Martina - polonistka - pracuje wraz z Juttą na slawistyce w Halle. Jest rzeczywiście dobra. Nie mówiła dużo - ale za to bardzo poprawnie. To ona wygłaszała zawsze podziękowania biznesmenom ze Śląska, którzy przyjmowali tę grupę u siebie. Mówiła ładną, poprawną polszczyzną i właściwie tylko akcent ją zdradzał.

Gabriele to lektorka polskiego ze Studium Praktycznej Nauki Języków Obcych w Halle. Skończyła studia w łodzi. Podobnie jak tamci, przyjechała z zamiarem "nałykania" się polszczyzny "po uszy". Dlatego nie mogła przeżyć faktu, iż dostaje w akademiku pokój bez radia. "Jak mogę wieczorami, po zajęciach nie słuchać polskiej mowy z radia - pytała - przecież w Polsce muszę słuchać polskiego języka bez przerwy". Kierownictwo akademika na Paderewskiego w pełni zrozumiało tę gwałtowną potrzebę. Już następnego dnia przyniesiono radio z innego, chwilowo wolnego pokoju.

I wreszcie Uli - studentka, która od roku uczy się języka polskiego. Jej było najtrudniej. Po zaledwie roku nauki ; próba poznania specjalistycznej odmiany języka to wysiłek nielada - ale postanowiła spróbować. Nie skarżyła się nigdy na nadmiar materiału, chodziła na wszystkie zajęcia, łącznie z seminariami (prowadzonymi wyłącznie po polsku) i jeszcze znajdowała siły na polskie dyskoteki w Sosnowcu.

Kurs rozpoczął się w poniedziałek 8 lutego. Wykład inauguracyjny dr Jolanty Tambor (wicedyrektora Szkoły) miał tytuł: Czy istnieje polski język biznesu? Pierwsze czterogodzinne zajęcia językowe o zarządzaniu i firmie poprowadził tego same o dnia o południu dyrektor Szkoły dr Romuald Cudak. Niemcy przełknęli jakoś polskie terminy; "osoba fizyczna" i "osoba prawna". Zadziwili się niezmiernie przy stwierdzeniu "jednoosobowa spółka" ("jak to : pyta Jutta przecież żeby była spółka, to ta jedna osoba musi mieć firmę z drugą osobą... do społki"). Ale kiedy usłyszeli o "jednoosobowej spółce skarbu państwa" wszyscy pospadali z krzeseł z wrażenia - to już nie mieściło im się w głowach. Następnego dnia mgr Aldona Skudrzykowa uczyła ich sztuki negocjowania i pertraktowania po polsku. Na początku pokazała stronę z polskimi formami grzecznościowymi z niemieckiego podręcznika do nauki języka polskiego, na której na 20 form aż (!) 3 były poprawne, używane faktycznie w polszczyźnie. Od tego momentu Thomas wziął w obroty swój słownik niemiecko - polski wydany w Niemczech i zaczął go regularnie sprawdzać: wykreślał, poprawiał i dopisywał (np. określenie mżawki - "ta dżdża" wykreślił z trzema ,wykrzyknikami). Potem do akcji przystąpiła dr Urszula Żydek-Bednarczuk, która pokazała sposób oprawnego wypełniania polskich druków i formularzy - od prostego blankietu na telegram po umowy spółki. Pokazała ich tyle i tak różnorodnych i zawiłych, że po zajęciach własną umowę podpisała w niewłaściwym miejscu - w tym czasie jej słuchacze przypuścili szturm na pobliską pocztę, zbierając egzemplarze okazowe wszelkich druczków do dalszych ćwiczeń. Niesłychanie spodobały się popołudniowe zajęcia czwartkowe z handlu, kiedy to dr Romualda Piętkowa przywiozła na uczelnię swoją córkę Ewę wszak dla dzieci był to czas ferii i wspólnie z kursantami zasiadły do gry w Europbusiness". Najlepszy okazał się Tomek, który postanowił nie ryzykować i nie brać żadnych kredytów - "Słyszałem - mówił - że w Polsce kredyty się nie opłacają, są bardzo drogie, tzn. ... są wysoko oprocentowane - z namysłem użył dopiero co poznanego terminu". Tomek wygrał Jutta natomiast szalała, kupowała, sprzedawała, zaciągała kredyt hipoteczne i z gry wyszła jako zupełny bankrut (choć "Euro-businessy to nie Koło Fortuny). Mgr Aleksandra Janowska, która wyspecjalizowała się w kłopotach granicznych (oczywiście pod względem językowym, nauczyła Niemcow po polsku wypełniać SAD, co okazało się dla nich zdecydowanie mniej skomplikowane niż zapamiętanie, że dopełniacz liczby mnogiej od "cło" brzmi "ceł" - "to straszne, nie dość, że macie tyle okropnych końcówek, to jeszcze dodatkowo komplikujecie sobie i nam życie" - oceniali tę formę. Tomek, oczywiście, natychmiast uzupełniał swój , słownik. Mgr Magdalena Pastuch - specjalistka od reklamy - pokazywała reklamę w prasie, na ulotkach, w radiu, w telewizji. Tu zrobiła eksperyment - proponując tłumaczenie nagranych z telewizji satelitarnej niemieckich reklam "Mr Propera" i proszku "Visir" - wyniki były diametralnie różne od tego, co słyszymy na codzień w polskiej wersji w polskiej telewizji. Kurs zakończyła dr Jolanta Tambor zajęciami o... (ale i trochę z...) marketingu. Wszyscy wspólnie próbowali po polsku ułożyć plan biznesowy i marketingowy firmy (Tomek sprzedawał w nim mapy, Ulrike - pączki, a Jutta - gwoździe).

W ostatnim dniu na zajęciach pojawił się Janek Kajfosz z Ostrawy., Chciał zobaczyć się z niemieckimi przyjaciółmi (Juttą i Tomkiem), z którymi zaprzyjaźnił się bardzo podczas sierpniowego kursu Letniej Szkoły w Cieszynie (tak powstają prawdziwe związki między narodami). Był zadowolony, że mógł posiedzieć ze swymi niemieckimi przyjaciółmi na ćwiczeniach z języka polskiego. Kiedy przyszło do uzupełniania tekstu terminami: "pułap sprzedaży", "klient". "konsument", "strategia sprzedaży" ,itp., Thomas się ucieszył - o, dobrze, że jesteś, pomożesz mi". Janek (Polak z Zaolzia) spojrzał i stwierdził: "Nie, tego to akurat ja też nie potrafię". A po zajęciaciach dziękował: "Myślałem, że to kurs tylko dla "prawdziwych" obcokrajowców, ale teraz widzę, ze takie przeszkolenie przydałoby się w dzisiejszych czasach i Polakom bez względu na to, po której stronie granicy mieszkają".

Zajęć kursanci mieli sporo. Poza ćwiczeniami językowymi bowiem brali udział w spotkaniach seminaryjnych z najciekawszymi biznesmenami z terenu Śląska. Na tych spotkaniach Niemcy sprawdzali w praktyce poznaną terminologię - słuchając i mówiąc, zadając rozliczne pytania. Byli w firmach najbardziej renomowanych i najbardziej reprezentatywnych i reprezentacyjnych: o funkcjonowaniu spółek opowiadali im dyrektorzy Eugeniusz Wilk i Włodzimierz Sarna ze spółki z o.o. OFF-IS, o handlu mówiła pani Irena Psiuk - dyrektor Domu Handlowego ZENIT, o bankowości i rozliczeniach międzynarodowych - Robert Poszywak, naczelnik Wydziału Operacji Zagranicznych Banku Handlowego SA, o rozwoju polskiej gospodarki rynkowej Piotr Mamet - wicedyrektor Kolegium Języka Biznesu, o stowarzyszeniach i fundacjach sporo usłyszeli w Towarzystwie Zachęty Kultury od prezesa Ryszarda Gila i dyrektora Adama Pastucha. W coraz bardziej popularnym na Śląsku Radiu FLASH przyjął ich redaktor naczelny Stanisław Sołtysik, który osobiście przeprowadził z całą piątką 10 -minutową rozmowę na antenie. Natychmiast też nastąpiła wymiana adresów i telefonów, by niemieccy goście mogli stać się zagranicznymi korespondentami radia i od czasu do czasu powiedzieć słuchaczom po polsku, co słychać za zachodnią granicą. Zajęć multum, ale wciąż było im mało.Przychodzili więc często wcześniej albo też zostawali po zajęciach, by zasiąść przy komputerze i szlifować dalej biznesową polszczyznę, korzystając z programu "Język polski dla biznesmena wersja niemiecka", który specjalnie dla nich w QBASICU napisał dr Romuald Cudak.

Wyjechali z Polski bogatsi o 850 nowych słów i wyrażeń biznesowych (co skrupulatnie wyliczyła w przeddzień testu końcowego Gabriela). Nie żałowali wydanych na kurs pieniędzy. W części opisowej (wypracowaniowej) egzaminu Ulrike dziękowała lektorom za cierpliwość ("chociaż ja tylko trochę mówię po, polsku"), a Marlina pisała "Letnia Szkoła i, jej kursy to dobra inwestycja na przyszłość .

PS. Wywieźli stad sterty materiałów, słowników i gazet. Pani Hierowska polecała im wciąż "Gazetę Bankową": Oni jednak nad ten rarytas przedkładali "Postscripium" - biuletyn naukowy i "Gazetę Uniwersytecką ". Jeszcze na odjezdnym pytali o możliwość prenumeraty.

Autorzy: Barbara Wagner