O minionych kadencjach - rozmowa z JM Rektorem MAKSYMILIANEM PAZDANEM

WOLAŁEM PERSWAZJĘ

- Rektorowi - elektowi, tuż po wyborze, życzył Pan Rektor przede wszystkim zdrowia...

... oraz tego aby udało mu się zrealizować to, co nie powiodło się mnie.

- A jak z Pańskim zdrowiem - po 6 latach kierowania uczelnią?

- Nie najgorzej.

- 11 czerwca Senat na swym ostatnim posiedzeniu w tej kadencji będzie rozpatrywał doroczne sprawozdanie rektora. Czy będzie to zarazem sprawozdanie z kadencji?

- Tak, nawet znajdą się w nim informacje z 6-lecia, w którym kierowałem uniwersytetem.

- Ponieważ nie znam jeszcze tego dokumentu proponuję aby ta rozmowa dotyczyła krytycznych czy wręcz negatywnych ocen czasu minionego, ocen, które pojawiły w kampanii wyborczej. Na plan pierwszy wysuwa się hasło samodzielności wydziałów. Wszyscy kandydaci opowiadali się "za", choć nie wszyscy sugerowali, iż dotychczasowe kierownictwo uniwersytetu jest przeciw. Jest Pan Rektor przeciw?

- Jeśli uczciwie prześledzić minione sześciolecie, to znajdzie się wiele dowodów na to, że skłonność do centralizmu w zarządzaniu i autorytarność nie należą do mojego stylu. Zawsze preferowałem metodę wypracowywania decyzji w dialogu z tymi, których dotyczyły. Bywało - w przypadku różnic w poglądach - że to mnie przekonywano. Gospodarowanie połową dochodów uczelni z tytułu opłat za studia oraz dochodami z różnorakiej, nietypowej działalności wydziałów (np. wynajem sal) - przekazane wydziałom - to był jeden z pierwszych przejawów ich merytorycznej autonomizacji. (Czym innym jest finansowa obsługa owej autonomii - o czym za chwilę). Środki na badania statutowe, z natury rzeczy, były i są w gestii tych jednostek, dzięki którym uniwersytet je otrzymywał, więc tu nie było potrzeby jakichś działań decentralizacyjnych. Od 2 lat część funduszu dydaktycznego jest wydzielana wydziałom do dysponowania.

- Pamiętam sytuację, bodaj sprzed 2 lat, gdy na Senacie przeforsował Pan Rektor narzucenie jednemu z instytutów wyższego limitu przyjęć na studia. Można uznać, że wówczas zakwestionował Pan Rektor autonomię tej jednostki.

- Dobrze, że zaznaczył Pan, iż odbyło się to w trakcie zatwierdzania (zresztą corocznego) przez Senat limitów miejsc na pierwszych latach. A poza tym proszę sobie przypomnieć, że chodziło o instytut silny kadrowo, o kierunek studiów bardzo atrakcyjny a na rynku pracy deficytowy. Działałem, sądzę, także w interesie samego instytutu - przecież tak było i nic się nie zmieniło do dziś, że dotacja budżetowa na dydaktykę w znacznym stopniu uzależniona jest od liczby studentów stacjonarnych.

- W takim razie czy hasło "samodzielność wydziałów" byłoby hasłem pustym, bezprzedmiotowym w warunkach naszego uniwersytetu?

- Nie, tylko najczęściej głosi się samo hasło, nie precyzując o co chodzi. A chodzi - jak zwykle - o pieniądze. To znaczy: chodzi już nie tylko o autonomię decyzji merytorycznych ale o autonomię finansowej obsługi tych decyzji. I prawda - są już uczelnie, np. Uniwersytet Jagielloński, które uczyniły krok w tym kierunku. Przekazały wydziałom fundusze na dydaktykę, w tym i fundusze na płace. Otóż jak dotąd powstrzymywałem się przed tym krokiem ponieważ dostrzegałem dwie, moim zadaniem bardzo poważne przeszkody. Pierwszą jest znaczne zróżnicowanie naszych wydziałów pod względem ich mocy, zwłaszcza potencjału kadrowego. Przeszkoda druga to towarzyszący nam przez wszystkie lata moich kadencji znaczny deficyt funduszu płac (będący zresztą pochodną przeszkody pierwszej). Otóż dzieląc między wydziały fundusz dydaktyczny - po to by im go przekazać do autonomicznego dysponowania - trzeba by obdzielić je również deficytem. A to w moim najgłębszym przekonaniu oznaczałoby śmiertelne zagrożenie dla wydziałów słabszych. Wydziały silniejsze i o wyższych dochodach własnych byłyby w stanie deficyt płacowy uzupełnić. Inne by padły.

- Zatem - Pana zdaniem - nie ma dobrych argumentów za także finansową autonomią wydziałów?

- O nie, jest jeden i to zasadniczy: decentralizacja gospodarowania środkami finansowymi z pewnością oznaczałaby racjonalizację wydatków. Nie mam wątpliwości, że pójście w tym kierunku będzie korzystne (nie tylko dla rektora, któremu ubędzie kłopotów). Ale zwracam uwagę, że dopiero w tym roku kalendarzowym po raz pierwszy nie mamy deficytu w funduszu na płace i w związku z tym dopiero obecnie sytuacja dojrzała do tego by myśleć o finansowym usamodzielnieniu wydziałów. Dopiero obecnie - inaczej mówiąc - moglibyśmy podzielić i przekazać wydziałom pełne środki na płace. Trzeba jednak z wielkim namysłem przeanalizować doświadczenia uniwersytetów, które poszły w tym kierunku, przyjmując zresztą różne rozwiązania. Osobiście przestrzegałbym w naszych warunkach przed całkowitą decentralizacją środków finansowych. Jakaś rezerwa, nie tylko o charakterze interwencyjnym, powinna pozostawać w dyspozycji "centrali" uczelni. To poniekąd naturalne, że wydziały myślą raczej tylko o sobie, o swoich potrzebach i zamierzeniach. Decentralizacja zakłada i zarazem stymuluje w uniwersytecie jako całości stabilność, by nie powiedzieć - bezruch. Naszej uczelni akurat potrzebna jest dynamika, myślenie o nowych formach organizacyjnych prowadzenia badań i kształcenia a to się wiąże z nowymi strukturami, najlepiej - międzywydziałowymi i o charakterze interdyscyplinarnym. Podejrzewam, że gdyby parę lat temu przyszło nam działać w warunkach zdecentralizowanych funduszy uczelnianych to by nie było Śląskiej Międzynarodowej Szkoły Handlowej, Kolegium Języka Biznesu, Międzynarodowej Szkoły Nauk Politycznych, Szkoły Zarządzania. Nie byłyby możliwe także dosyć liczne moje działania interwencyjne np. o charakterze kadrowym, gdy pojawiała się szansa pozyskania z zewnątrz samodzielnych pracowników naukowych.

- Czy w obowiązującej ustawie o szkolnictwie wyższym dostrzega Pan Rektor jakieś hamulce decentralizacji uczelni?

- Raczej nie. Wszystko co u nas i gdzie indziej dokonało się w tym kierunku dokonało się przecież bez naruszania postanowień ustawy. Nie znaczy to jednak, iż uważam prawne ramy funkcjonowania szkolnictwa wyższego za zadawalające. Autonomia szkół wyższych jest przesądzona, nie dostrzegam jakichś trendów jej przeciwnych, wobec tego ustawa powinna mieć charakter bardziej ramowy. Struktura szkół wyższych i ich system zarządzania to powinny być kwestie pozostawione całkowicie do uregulowań statutowych. Na przykład w wielu środowiskach dyskutuje się na celowością rektorsko - kanclerskiego systemu zarządzania uczelnią. Gdyby nasz ustawa nie wykluczyła tej możliwości pewnie już teraz moglibyśmy zbierać własne tzn. polskie doświadczenia tego modelu. A jest on dosyć atrakcyjny.

- Dlaczego - wedle jednej z ocen wyrażonych w kampanii wyborczej - nie wspierał Pan w stopniu wystarczającym starań poszczególnych wydziałów o wyższe kategorie?

- Wedle tego co ja uznaję za rektorską powinność działania na rzecz rzeczywistego poprawiania poziomu wydziałów i instytutów - sumienie raczej mam czyste. Raczej - ponieważ nigdy nie jest tak, że do końca zrobiło się wszystko co było do zrobienia. Dlatego te pretensje przyjmuję z pokorą. Ale może też być tak, że wynikają one z różnego wyobrażenia o zakresie tych powinności. Zacznijmy od najbardziej prozaicznych i zarazem bezpośrednich działań jakimi było moje osobiste redagowanie czy też przeredagowywanie pism wydziałów do władz KBN z wnioskami o przyznanie wyższej kategorii. Czasami pisma te wzbogacałem argumentacją. O tego rodzaju rektorskich działaniach "wspierających" może wręcz nie wypada mówić, gdyby nie to, że nie były one tak rzadkie i że to one właśnie, obok jakichś rektorskich perswazji w osobistych kontaktach z przedstawicielami KBN - często są postrzegane jako najważniejsze metody wspierania. Dla mnie najważniejsze były działania pośrednie, skierowane ku samym strukturom uczelnianym. Chyba nie było takiej sytuacji aby na skutek zaniechania czy nieprzychylności władz rektorskich uniemożliwiono pozyskanie dla uczelni samodzielnego pracownika naukowego. Z całą mocą angażowałem się zawsze i chyba zawsze skutecznie gdy chodziło o brak funduszy na wydanie pracy habilitacyjne lub na badania naukowe, które mogły mieć istotny wpływ na formalne podwyższenie statusu wydziału czy instytutu. Gdyby jednak rektorskie wsparcie dla starań wydziałów o wyższą kategorię rozumieć jako jakieś "załatwianie" - to istotnie, niewiele zrobiłem, może nawet zgoła nic. Ten sposób działania - poprzez "załatwianie" - jest mi obcy.

- "Brak jawności w zakresie finansów uniwersytetu - pożywka dla plotek i domysłów". To niemal cytat z fragmentu krytycznej oceny sytuacji w naszej uczelni pod tym właśnie względem. Obawia się Pan Rektor jawności?

- Prawdą jest że nie przyjąłem do realizacji postulatu związków zawodowych aby ogłaszać informacje o całorocznych zarobkach pracowników w związku z tzw. "trzynastką". Nie spełniając owego postulatu wziąłem pod uwagę jedno z orzeczeń Sądu Najwyższego, w którym uznaje się, iż podawanie takich informacji do publicznej wiadomości jest naruszeniem dóbr osobistych. Nie chciałem być tym, który narusza dobra osobiste szerokiego kręgu naszych pracowników.

- Ale jest także pogląd przeciwny - iż jest to możliwe.

- Moim zdaniem nie jest; pracownicy, których zarobki zostałyby w ten sposób ogłoszone mogliby skutecznie pozwać uczelnię do sądu.

- A co z jawnością na szerszej płaszczyźnie uniwersyteckich finansów?

- Dążyłem do tego by najbardziej powołane do nadzoru nad gospodarką finansową ciało kolegialne - senacka komisja budżetowa - weryfikowało plany dochodów i wydatków a także sprawozdania z ich wykonania. Wszystkie istotne decyzje finansowe były podejmowane z udziałem tej komisji. W takim razie trudno zgodzić się z zarzutem działania niejawnego, zwłaszcza, że w następnym etapie komisja budżetowa informowała o swoich opiniach Senat.

- A jednak nie zapobiegło to szeptanej informacji o remoncie rektoratu za pieniądze ciężko zapracowane przez wydziały; nie zapobiegło, mimo, iż także Gazeta Uniwersytecka informowała skąd są środki na ten remont.

- Cóż tu można powiedzieć? Jedynie powtórzyć, że rektorat jest remontowany sukcesywnie - w miarę zarabiania przez ten i tylko ten budynek (głównie na wynajmie auli) i tylko w takim zakresie na jaki pozwalają uzyskiwane dochody.

- Tymczasem nowej, bardzo potrzebnej Wydziałowi Prawa siedziby jak nie było tak nie ma. Pod tym względem nie przysłużył się Pan Wydziałowi Prawa na stanowisku rektorskim.

- Czy po to się zostaje rektorem aby zasługiwać się swojemu wydziałowi? Myślę, że na stanowisku rektorskim należy ważyć sprawiedliwie potrzeby wszystkich wydziałów i dla ich zaspokojenia kierować do realizacji te projekty, które w danej sytuacji uznaje się za najpilniejsze. W przeszłości, gdy jeszcze się nie zanosiło na to, że siedzibę wydziału trzeba będzie oddać, Wydział Prawa, wobec oblężenia studentów, uzyskał znaczną dodatkową przestrzeń na Bankowej 14, w miejscu, z którego korzystają inne jednostki uczelni i po części ich kosztem. W tym samym miejscu - przypomnijmy - ma siedzibę Biblioteka Główna, której warunki w powszechnej opinii wręcz nie licują ze statusem uniwersyteckim. Gdy już zaczynało do nas docierać, iż budynek Prawa prędzej czy później utracimy (ugoda z parafią ewangelicką prawdopodobnie określi naszą obecność w tym budynku na jeszcze tylko 5 lat) podjęliśmy starania o teren pod budowej nowego gmachu. Pierwsze starania zakończyły się odmową, obecnie jest szansa na uzyskanie lokalizacji za Torkatem, w stronę akademii Ekonomicznej. A więc obecnie to przedsięwzięcie niewątpliwie wysuwa się na plan pierwszy.

- Przed budowę pomieszczeń magazynowych dla Biblioteki Głównej?

- Obok. Powinno być możliwe realizowanie obu przedsięwzięć równocześnie, ponieważ znaczne fundusze na magazyny BG przyrzeczono nam w Fundacji Nauki Polskiej.

- Administrowanie uczelnią i w ogóle administracja to wdzięczny temat, zwłaszcza dla utyskiwań. Czy ma Pan Rektor poczucie, że w minionym sześcioleciu nauczyciele akademiccy i studenci odczuli jakąś poprawę w swych relacjach z administracją? - oraz, czy w naszej uczelni istotnie - jak to określono w debacie wyborczej - administracja zdominowała władze rektorskie?

- Na pytanie pierwsze trudno mi odpowiedzieć. Trzeba o to spytać kogoś, kto nie jest rektorem. Mogę przypuszczać, że przy dwuipółkrotnym wzroście liczby studentów, z jednoczesnym "odchudzeniem" administracji i jeszcze niedostatecznym jej oprzyrządowaniu informatycznym może być trudno załatwiać pracownicze czy studenckie sprawy administracyjne. Jeśli zaś chodzi o kwestię drugą to zdecydowanie nie czuję się zdominowany przez administrację. Decyzje które firmuję są moimi decyzjami, nie zawsze mają one kształt taki jaki mi zaproponowała administracja. Uważam jednak, że administracja musi posiadać autonomię podejmowania decyzji - w takim zakresie jaki wyznaczają jej formalne kompetencje. I to od dyrektora aż po szeregowego urzędnika. Byłoby nieszczęściem dla uniwersytetu, gdyby rektor zechciał zastępować administrację, wnikać we wszystkie najdrobniejsze sprawy ( które zresztą z innej perspektywy, np. petent mogą być sprawami najważniejszymi).

- Ostatecznie zawsze jednak rektora - jako zwierzchnika wszystkich pracowników, w tym i dyrektora - obciążają nieudolność i zła wola administracji. I tylko rektor wobec wszystkich pracowników administracji dysponuje środkiem ostatecznym jakim jest pozbycie się urzędnika.

- Znajdujemy się obecnie na obszarze tzw. polityki personalnej czy kadrowej i tu akurat jestem zwolennikiem niejawności, wobec tego rozważajmy rzecz na poziomie pewnego uogólnienia. Owszem przydałyby się uczelni lepsze kadry - więcej kompetentnych ekonomistów, urzędników z dobrą znajomością języków obcych i w ogóle ludzi z inwencją. Ale nie mamy nic do zaoferowania aby takich ludzi przyciągnąć. Można się rozstać z tymi, którzy z różnych powodów nie są w stanie sprostać pracy jakiej oczekujemy. Ale trzeba mieć na podorędziu pracowników lepszych. Na zmianę na stanowisku kwestora zanosiło się już od dawna, od dawna otrzymywałem z różnych stron sygnały pokrywające się zresztą z moim przekonaniem o konieczności tej zmiany. Tylko że przez półtora roku zabiegaliśmy o "zmiennika". Zaangażowane pracownice ze znajomością języków obcych nie zagrzały u nas długo miejsca, szybko i z różnych stron otrzymały oferty pracy znacznie atrakcyjniejszej finansowo.

- Uniwersytet nasz, pewnie zresztą nie tylko nasz, jest takim dużym zakładem pracy o licznych wewnętrznych powiązaniach rodzinnych. Na ogół postrzega się to jako zjawisko pozytywne, ale mogą też wystąpić negatywy - gdy powiązania i zależności służbowe nadmiernie mieszają się z rodzinnymi. Widzi Pan Rektor w tym jakiś problem?

- Raczej nie. Oczywiście mogą pojawiać się sytuacje niezdrowe, gdy np. rozpada się małżeństwo "uniwersyteckie" i jego sprawy przenoszą się na teren służbowy. Albo - tak już jest - że dzieci pracowników naukowych częściej wybierają karierę akademicką. Jako młoda uczelnia nie mamy jeszcze u siebie profesorów - wnuków naszych profesorów, co na starszych uczelniach się zdarza i bywa nawet tytułem do chwały. Ale wiemy, że wnuk wybitnego profesora może być znacznie mniej wybitny a jednak zrobi karierę uniwersytecką, przynajmniej do jakiegoś poziomu. Może się tak zdarzyć.

- Proszę mi wybaczyć, ale chciałbym "dotknąć" Pańskiej osobowości, usprawiedliwiając się tym, że ściśle wiąże się to ze stylem w jakim zarządzał Pan uczelnią. Jako szef nie lubi Pan walki, unika starć, unika i odsuwa radykalne decyzje personalne. Dlaczego?

- O powodach - ja Pan to nazwał - unikania czy odsuwania radykalnych decyzji personalnych już trochę mówiłem: uważam że można je podejmować wtedy gdy jest pewność, że zmiany będą na lepsze. Na inne Pańskie oceny mego stylu czy osoby odpowiem tak: jestem zwolennikiem budowania i to tak szczególnego budowania, którego nie trzeba koniecznie poprzedzać burzeniem wszystkiego co było dotąd. Jestem w gruncie rzeczy dosyć bezradny stając wobec prób czy działań destrukcyjnych. Nie bardzo potrafię wtedy - jak to pan powiedział - stanąć do walki. Mam świadomość, że mogło to mieć negatywne następstwa. Zdecydowanie się wtedy źle czuję, to osłabia moje siły. Ponad wszystkie metody przedkładam perswazję i myślę, że jeśli w tym minionym okresie uniwersytet wyszedł obronną ręką z wielu trudnych, nawet kryzysowych sytuacji, to właśnie dzięki temu sposobowi działania. Z tego, że wolę budować wynikała moja koncentracja na przedsięwzięciach nowych, czasem przeze mnie inspirowanych a czasem tylko usilnie wspieranych. Uważam, że one nadal są bardzo ważne, bardzo potrzebne naszej uczelni - ciągle jednak będącej uczelnią na dorobku. Po pierwsze dlatego, że owe instytucjonalne czy strukturalne nowości wnoszą zarazem nową jakość - kształcenia czy prowadzenia badań. Tym samym - po drugie - kształtują nasz pozytywny wizerunek zewnętrzny, wizerunek uniwersytetu poszukującego, odpowiadającego na wyzwania czasu.

- Czy na koniec swych dwóch kadencji nie ma Pan Rektor takiego przekonania, iż gdyby ustawowe "wyposażenie" rektora w kompetencje "działania władczego" było szersze, to i zakres reformatorskich dokonań w uniwersytecie mógłby być większy? Bo że dalsze zmiany są potrzebne - nie ulega wątpliwości, o ich potrzebie mówili wszyscy kandydujący do roli Pańskiego następcy.

- Nie, zdecydowanie uważam, że tak jak jest - jest dobrze. Nigdy, nawet przez moment, nie tęskniłem do czasów dawniejszych kiedy np. dziekan, jeden z najważniejszych współpracowników rektora był raczej przedstawicielem rektora wobec wydziałów a nie - tak jak jest obecnie - wydziału wobec rektora. Nie wierzę także w pozytywny rezultat reorganizacji wewnętrznej uczelni ( naszej) co do celowości której nie udałoby się uprzednio przekonać "reorganizowanych". Owszem, to może spowalniać konieczne zmiany, ale ważniejsze dla ich skuteczności, dla osiągnięcia celów (czasem długofalowych) jest jednak aby to były zmiany, do których jesteśmy w większości przekonani. Miejscem śmiałych, nawet ryzykownych eksperymentów w uniwersytecie powinny być laboratoria i pracownie badaczy. Eksperymenty na strukturze uczelni, na technice i zasadach zarządzania nią nie są - uważam - wskazane.
- Dziękuję za rozmowę.

DZIĘKUJEMY

Redaktor "GU" odczuwa potrzebę podania do druku następującego oświadczenia:
Zamykając tym 36 numerem "Gazety Uniwersyteckiej UŚ" jej czterolecie oświadczam, iż odpowiedzialność za wszystkie sądy i opinie o GU spada wyłącznie na redaktora i autorów zamieszczanych tekstów; niezależnie od tego czy są to opinie pozytywne, negatywne czy ich brak; niezależnie od tego czy uważano "GU" za nieodpowiedzialną i awanturniczą, czy za mdłą, nudną a może dworską.
Zaś JM Rektorowi Panu Profesorowi Maksymilianowi Pazdanowi, który przed czterema laty zdecydował o powstaniu Gazety, dziękuję za potrzebę złożenia powyższego oświadczenia.