DUDZIŃSKI

"Ja proszę pana dzielę swój budżet na dwie części:
a) na życie,
b) na rozrywki kulturalne.
To co na życie już przepiłem, zostało mi tylko to co na rozrywki kulturalne... ".
Proszę tego co napisałem nie traktować jako mojego życiowego credo.

Zacytowałem jedynie tekst rysunku Andrzeja Dudzińskiego, a pochodzącego z książki wydanej wspólnie z Jonaszem Koftą "Księga zdziwień". Coś jednak z tego dowcipu jest bliskie prawdzie gdyż część budżetu, tę "na rozrywki kulturalne", postanowiłem roztrwonić wyjeżdżając do Sopotu na pozostałości po "Dudinaliach", imprezie poświęconej właśnie Andrzejowi Dudzińskiemu, a zorganizowanej z okazji jego 50-tych urodzin. Niewielu jest artystów, dla których jestem w stanie pokonać swoje lenistwo i przepychać się przez całą Polskę w czasie tzw. wakacyjnego szczytu, po to, by przez parę minut oglądać obrazy, zdjęcia, rysunki. Ale Dudziński na to zasługuje, gdyż jest jednym z bohaterów mojej młodości.

Debiutował gdzieś na początku lat 70-tych w miesięczniku "Ty i Ja", co było ogromną nobilitacją, ale ja poznałem go z tyg. "Szpilki" gdzie właśnie Dudziński, Krauze, Sawka (Jan), Goebel, nieco starszy od nich Czeczot, a później Mleczko i Lutczyn tworzyli całkiem nową jakość na ówczesnym rynku prasowym jeśli chodzi o typ pisma literacko-kulturalnego. W wywiadzie dla tyg. "Itd" ("Zaścianek" nr 38/1980) Dudziński tak to wspominał: "Myśmy właśnie wszyscy pokończyli studia, albo jeszcze na nich byli, czy też je właśnie porzucili, kiedy nagle pootwierały się czasopisma, które były do tej pory całkowicie dla nas niedostępne. "Szpilki" za Toeplitza to była nasza płaszczyzna porozumiewania się z ludźmi". I tak za sprawą tej grupy, "Szpilki" z poczciwego nieco trącącego myszką pisma stały się naszą namiastką "undergroundu". Namiastką? Mój Boże, któż z nas mógł wówczas przewidzieć, że za parę lat Czeczot będzie rysował do najbardziej prestiżowych pism amerykańskich, że Sawka zaprojektuje scenografię dla The Grateful Dead, a jego prace zawisną w Museum of Modern Art w Nowym Jorku, że Dudzińskiego będą drukować i w Newsweeku i w Playboyu i to miała być n a m i a s t k a ? ?

Pamiętajmy jednak, że jesteśmy ciągle na początku lat 70- tych. Tych, którzy posiadali płytę Sgt. Pepper`s Lonely Hearts Club Band całowało się z szacunkiem w rękę. Ci, którzy widzieli film "Easy Rider" z wyższością nie reagowali nawet na takie oznaki czołobitności. Zamiast płyt Rolling Stonesów można było sobie kupić Trubadurów. Zamiast "lewisów" nosiło się "szariki". Zamiast "Harakiri" czytało się "Karuzelę". "Playboy" to było pismo zachodnich erotomanów (historia zatacza koło, prawda białostoczanie? ). Komiks to nadal Małpka Fiki-Miki i Koziołek Matołek. Coca-cola miała dziwny smak polo-cocty. James Bond w naszym filmie miał kryptonim J-23, a obrazy Andy Warhola widział podobno jakiś facet z Warszawy, ale umarł. Nasze ówczesne tęsknoty mogą wydawać się dzisiaj płaskie i trywialne, ale były one jakąś naturalną kontynuacją tego, co przeżywał w rodzinnym Sopocie młody Andrzejek Dudziński dwadzieścia lat wcześniej (Gazeta Wyborcza 3-4. VIII. 96). "W 1954 roku w pawilonach wystawowych przy sopockim molo otworzono wystawę "Oto Ameryka", której zadaniem było obrzydzenie i ośmieszenie Stanów Zjednoczonych. Waliły na nią tłumy, a ponieważ wstęp był wolny, większość zwiedzających przychodziła codziennie i do niektórych eksponatów nie można było się dopchać. Największym zainteresowaniem cieszyła się wysoka aż po sufit gablota, w której rozwieszono spadochron z doczepionym dywersantem. Był to manekin ubrany w skórzaną lotniczą kurtkę i oszałamiającą pilotkę. Na spodzie gabloty leżały rozmaite narzędzia dywersji: pojemnik ze stonką, ulotki, mapy oraz otwarta walizeczka z rzeczami pierwszej potrzeby. Poza pistoletem i plikiem dolarów wystawała z niej guma do żucia, prezerwatywy (myśleliśmy, że to też guma do żucia) i butelka coca-coli. Całymi dniami wymyślaliśmy z chłopakami, jak wyprowadzić z gabloty obie gumy i coca-colę".

Czy takie tęsknoty za czymś jeśli nawet nie lepszym to przynajmniej barwniejszym i nie tak nudnym jak nasza codzienność były typowe tylko dla wieku szczenięcego? Nie! K. T. Toeplitz wydał wówczas "Akyremę" we wstępie, do której napisał: "Są to szkice oparte na lekturach i wyobraźni, jest to więc obraz imaginacyjny, którego nie ośmielę się nazwać "Ameryką", czy też szkicami na tematy amerykańskie, lecz właśnie "Akyremą" - Ameryką czytaną od tyłu".

Gdzieś właśnie w okresie "wczesnego Gierka" powstaje postać, którą dzisiaj nazwanoby postacią kultową - ptak Dudi. Pokraczne to ptaszysko stało się szybko idolem czytelników "Szpilek" i jak podejrzewam - przekleństwem cenzorów. Zagrzebany w pure nonsensie Dudi wymykał się jednoznacznym interpretacjom. Do końca nikt nie był przekonany: czy jest to aż tak mądre, czy po prostu mamy do czynienia z podstępnym żartem artysty. A cóż dopiero miał powiedzieć biedny cenzor doszukujący się trzeciego bądź czwartego dna w niewinnym z pozoru rysuneczku. Czy Dudi z wciśniętym na rozczochraną głowę bereciku z antenką i podpisem "Chyba w czepku urodzony... " to już kpina z klasy robotniczej czy jeszcze satyra na niemodną odzież roboczą? Dudi, jak już wspominałem, modelem dla dziecięcych przytulanek raczej nie był. Epatowanie brzydotą, turpizmem stało się środkiem wyrażania sprzeciwu wobec landrynkowej wizji społeczeństwa dobrobytu wychowanego na haśle: "Aby Polska rosła w siłę a ludzie żyli dostatniej". W tym samym czasie Ilustrowany Tygodnik Rozrywkowy (Program III PR) reżyserowany przez Jerzego Markuszewskiego prezentuje Rodzinę Poszepszyńskich, gdzie idylliczny obraz polskiej rodziny opartej na solidnych podstawach meblościanki "Kowalski", samochodu dla Kowalskiego, kryształów, czeskiej pralki i kilimu z Cepelii zostaje z całym okrucieństwem pokazany niejako * rebours. Na okładce "Szpilek" autorstwa Dudzińskiego dziewczynka z zimnym, bezwzględnym uśmiechem rozrywa lalkę, z której oprócz trocin, sznurków, guzików wypadają autentyczne bebechy. Stąd już niedaleko do króla komiksowego undergroundu Roberta Crumba, który dla Women`s Liberation tak wyjaśniał sens swej twórczości (za: K. T. Toeplitz, "Sztuka komiksu"). "Nie przeczę, że moje rysunki zawierają wiele niechęci, a także aktów brutalności, wymierzonych przeciwko kobietom! Jestem doskonale świadomy tej ciemnej strony mojego ego! Ale słuchajcie, głupie d... y, mam zamiar rysować, na co mam ochotę i jeśli wam nie odpowiada, to od... się! (fuck you)".

Od 1977 roku Dudziński mieszka w USA. Teraz przyjechał na swoje urodziny do Sopotu. W pawilonie gdzie w 1954 roku wisiał manekin przedstawiający amerykańskiego dywersanta, teraz wisiały obrazy Dudzińskiego. Zapełnione postaciami ni to z Boscha ni to z koszmarnego snu. W Dworku Sierakowskich grafika prasowa. W księgarni wystawa okładek projektowanych dla wydawnictwa Znak. Ale najważniejsza jest ściana. Na Bohaterów Monte Cassino, głównym trakcie, wybiegu dla reprezentujących swe opalenizny wczasowiczów, na jednej ze ścian Dudziński pozostawił miastu swój skondensowany życiorys artystyczny. Jest tam Dudi siedzący w wiklinowym, plażowym koszu, Pokrak - postać (? ) rysowana dla Tygodnika Powszechnego, robaczki, myszki, różne stworki, których pełno było zawsze na rysunkach artysty, ba, jest nawet dodatkowe okno, którego Dudzińskiemu wyraźnie tam brakowało. To chyba Andr* Breton powiedział, że: "Nasze zabawki rosną razem z nami". W przypadku Dudiego powiedzenie to nabrało niezwykłej dosłowności. 10-centymetrowy kiedyś ptaszek Dudi przybrał rozmiary pterodaktyla. Przechodnie zatrzymują się, patrzą, doszukują się jakiejś treści, znaczeń... Młodsze pokolenie odbiera to niczym reklamowy billboard, na którym ktoś później dopisze chwytliwy slogan.

W cytowanym tu już wcześniej wywiadzie dla "Itd" na pytanie Andrzeja Szmaka "Czy Dudi się jeszcze odezwie? " Dudziński odpowiedział: "On jest wehikułem, który wozi moje myśli. Może pojawi się za dwadzieścia lat, a może wcześniej. Stary, łysy ptak, który wrócił z Nowego Świata do Starego, żeby tutaj opowiedzieć jeszcze parę anegdot i jakoś dokonać żywota".

Wrócił i wisi na sopockim murze, ale ja wcale nie zdziwię się jeśli zobaczę go kiedyś pod sklepieniem Kaplicy Sykstyńskiej bądź na ścianie jaskini w Lascaux.