Łysy sprzedawca szamponu

Władze uniwersytetu, dbając o dobre samopoczucie licznej społeczności akademickiej, urządziły w marcu targi. Na straganach każdy mógł zobaczyć, co się dzieje w innych, nieodwiedzanych przezeń regionach uczelni. Być może niektórzy z zaciekawieniem dowiedzieli się o ofercie macierzystych wydziałów, bo czasem jest tak, że człowiek uniwersytecki w zamyśleniu przebiega korytarze i nie dostrzega, że jego macierzysta jednostka aż taka atrakcyjna. Czasem dopiero wścibscy dziennikarze z gazet ukazujących się w przestrzeni zewnętrznej zwracają uwagę na egzotykę w rodzaju przykazań egzaminacyjnych pewnego profesora prawa, który nie mając pod ręką kamiennych tablic na razie instruuje swój ludek wybrany na papierze co ma czynić, aby nie rozgniewać Najwyższego Egzaminatora. Nawiasem mówiąc, skądinąd (a dokładniej również z prasy pozaprzestrzennej) dowiadujemy się, że pan profesor nie należał do najgorętszych zwolenników konkordatu, co jednak nie dziwi, bo nikt nie lubi konkurencji, zwłaszcza na polu nadawania dekalogu.

Tak więc o uczelni, a właściwie o jej życiu nieoficjalnym, dowiedzieć się można najwięcej od obserwatorów zewnętrznych. Nie powinno to dziwić w dobie rozwoju satelitów szpiegowskich, które więcej potrafią zobaczyć niż niejeden bezpośredni świadek wydarzeń. Przypuszczam, że kobiety wiedzione intuicją przeczuwały to już w erze presatelitarnej i dlatego sprawiały sobie wspaniałe kapelusze, które na pewno dobrze prezentują się w kosmicznych obiektywach. Dla odmiany mężczyźni na drodze ewolucji wykształcili typ obronny, który świeci łysiną oślepiając ciekawskich i prześwietlając zdjęcia. Typ obronny występował nader często w okolicach instytucji naukowych, co ludność nieświadoma jeszcze prawdziwego celu łysienia kwitowała powiedzeniem, iż mądrej głowy włos się nie trzyma. Efektem ubocznym takiego nagromadzenia energii defensywnej (któremu sprzyjała maskulinizacja kultury i cywilizacji) było zjawisko, które roboczo nazwiemy, , syndromem prześwietlenia". Na wszelki wypadek, ćwicząc się w trudnej sztuce zmylenia zewnętrznego obserwatora, środowisko błyskało już to lustrem odgórnej części swego ciała, już to wiedzą (jedyny odruch dostępny dla tych mądrych głów, których włosy nie poddały się dyktaturze folklorystycznych porzekadeł): wszystko po to, by oślepić i zniechęcić ciekawskich, prześwietlając ich klisze. działało to nieźle przez wiele lat, zamiast prześwietlonych społeczeństwo otrzymywało całkiem nowe klisze wyprodukowane na uczelni, które ukazywały ją tak, jak sama siebie chciała widzieć.

Czasy jednak się zmieniły, techniki szpiegowskie się rozwinęły i zwykłe, , blikowanie" już nie wystarczy. W dodatku, niestety, nowi ludzie, którzy pojawili się jako personifikacja sprzeciwu wobec ciemnych okularów generała, sami włożyli okulary na tyle ciemne, że iluminacja i błysk wcale ich nie oślepiają. W szczególności nie ślepną na tyle, żeby nie widzieć ile pieniędzy dać na edukację wyższą. Przeciwnie, wciąż widzą, że dają za dużo, podczas gdy my widzimy, że jest ich za mało. Najwyraźniej patrzymy przez tę samą lunetę, tylko z różnych stron. W każdym razie odruchy obronne już nie wystarczą i żebyśmy nie zostali opuszczeni jak bunkry na albańskiej plaży, chroniące już tylko miłośników uciech cielesnych, musieliśmy sięgnąć po bronie ofensywne. Jest to gwałt na pacyfistycznej duszy akademickiej, która w skromności swojej brzydzi się tłumaczeniem, że uczelnia wyższa jest potrzebna. Już samo słowo, , tłumaczenie" brzmi w akademickich uszach jak dysonans, bo kojarzy się z kontaktami z tłumem, zaś tłum może być dla uczonego przedmiotem badań, ale nie partnerem. Niestety, izolacja od tłumu nie jest jedynym, , niegdysiejszym śniegiem", który stopiła polityczna i gospodarcza odwilż. Pojawiły się granty, o które trzeba zabiegać - dla niejednego jest to propozycja pójścia na żebry. Nie darmo środowisko akademickie jest czasem porównywane do społeczeństwa feudalnego - oprócz struktury hierarchicznej rozwinął się wszakże wielkopański etos. A tu trzeba się chwalić niczym kupiec na jarmarku. Ba, trzeba wychodzić z ofertą naprzeciw, co nie wszystkim podoba się jako wyjście z sytuacji. Już nawet frazeologia staje się coraz bardziej handlowa. Targi edukacyjne, na których sprzedaje się dwie (specjalności) w jednym (kierunku kształcenia) zapewne wkrótce zostaną uzupełnione przez kiermasz naukowy. Przed Świętami Wielkanocnymi byłoby jak znalazł. Kupiłoby się parę pisanek na straganie filologicznym, transporter czynników i odczynników od chemików, sklonowane zajączki u biologów i dzban świeżej wody dyngusowej u ekologów, przepis na bezpieczną galaretę pod katedrą prawa gospodarczego, a u matematyków dziesięć deko całek, którymi artyści w ludowych strojach cieszyńskich przystroją zgrabnie mazurek.

Przejście od feudalizmu do merkantylizmu nie jest łatwe. Aż strach pomyśleć, że w pewnym momencie zgodnie z dialektyką rozwoju ktoś może strzelić z, , Aurory". Ale z drugiej strony, za komuny taktyka iluminacyjno-oślepiająca zdawała egzamin. No więc nie wiadomo: golić głowę czy zdecydować się na implanty, by dwa w jednym lepiej się sprzedawały?