Wyższa Szkoła Pracoholizmu

Być może po ten numer,, Gazety Uniwersyteckiej'' sięgną ręce nowonarodzonego dla naszej społeczności akademickiej żaka, lub weźmie go w swoje delikatne dłonie już przyjęta, a jeszcze nie immatrykulowana studentka (p. prof. Edward Polański pozwala już na pisanie razem,, nie'' z imiesłowami, ale mój komputer jest przestarzały i nie chce tego sensownie podzielić). Młoda ta osoba zapewne nie do końca zdaje sobie sprawę gdzie trafiła. Jednym z powodów braku rozeznania jest zapewne przypadłość coraz większej liczby kandydatów, którzy jeszcze zanim przekroczą progi uczelni, już są weteranami kampanii egzaminacyjnej. Obserwacje metanaukowe sugerują, że młodzież pasjonuje się w dzisiejszych czasach zdawaniem egzaminów wstępnych. Biatlon to już,, normalka'', triatlon nikogo nie dziwi, a pewnie wkrótce dowiemy się o mistrzach pentatlonu, heptatlonu, a może nawet dekatlonu egzaminacyjnego (więcej greckich określeń wieloboju nie znam, ale w końcu jesteśmy na uniwersytecie, a nie na AWF-ie). Dziwnym zrządzeniem losu na początku kariery akademickiej sytuacja jest nader podobna do tej na jej końcu: zdających egzaminy jest kilkakrotnie więcej niż chętnych do studiowania, podobnie jak etatów profesorskich jest kilkakrotnie więcej niż profesorów. W każdym razie szok egzaminacyjny jest zwielokrotniony, więc nie powinna dziwić pewna konfuzja - musi trochę czasu upłynąć, zanim młody organizm przyzwyczai się do nowych warunków po uprzednim rozpoznaniu miejsca, w którym się znalazł. Mam nadzieję, że do października zorientują się, że nie są ani na akademii, ani na politechnice, ale na uniwersytecie.

Niektórzy jeszcze teraz, w lipcu, nie są zdecydowani, wyboru dokonają później, blokując na razie miejsca tym, którzy chcieliby studiować naprawdę na danym wydziale. Być może pewną pomocą w podjęciu korzystnej dla naszej uczelni decyzji będzie teza autora niniejszego felietonu, że oto pojawiła się przed żakiem lubo żaczką możliwość studiowania w szkole niezwykle nowoczesnej, bardziej nowoczesnej niż to przewiduje ustawa. Dotychczasowa ustawa. By udowodnić tę tezę, odwołam się do przykładu mojej własnej współpracy z czcigodnym organem, który zechciał mnie publikować już kilka lat temu (nawiasem mówiąc, skoro jesteśmy przy publikowaniu, zgłaszam oddolny postulat, żeby odpowiednie czynniki dołożyły starań w celu umieszczenia,, GU'' na osławionej liście filadelfijskiej; jak słychać tu i tam, publikowanie poza listą w ogóle nie ma sensu). W każdym razie publikują mnie i publikują, ale za starej redakcji dawali spokój w czasie wakacyjnym. Za nowej redakcji szerzą się bezbożne praktyki wydawania numerów w czasie wolnym od zajęć akademickich. Co to ma wspólnego z nowoczesnością? Otóż okazuje się, że nowa redakcja na długo przed twórcami projektu znacznie nowszej ustawy (przepraszam: ,, prawa'') o uczelniach wyższych doszła do wniosku, że pojęcie,, czas wolny od zajęć akademickich'' jest przestarzałe. Co za czas wolny? Dlaczego wolny? Dręczony tymi pytaniami Redaktor skasował dwa z trzech miesięcy wakacji dla autorów swego periodyku. Jak się w Warszawie zorientowali, że tak można i nikt nie protestował z tego powodu w Strasburgu, to zaraz wykombinowali, żeby w nowym prawie przywiązać uczonego do rektora na trzydzieści godzin w tygodniu. A co? Niech siedzi. Jak nie przywiązany, to zacznie brykać i tylko wstyd będzie: telewizja przyjedzie robić reportaż z cyklu,, co słychać w pracowniach naszych uczonych'', a tu pracownie są, lecz uczonych ani widu, ani słychu.

Tak więc Pan Redaktor jest heroldem przyszłości, a skoro gazeta jest nowoczesna, to czy jej macierzysta uczelnia może być zacofana? Tym samym tezę o nowoczesnym, a nawet ponowoczesnym charakterze Uniwersytetu Śląskiego uważam za udowodnioną. Supozycja ,, ponowoczesności'' bierze się stąd, że być może mimo zapatrzenia w sukces Pana Redaktora, twórcy ustawy nie doczekają się szczęśliwego uwieńczenia swych wysiłków. Na razie zdania w sprawie,, prawa'' są podzielone, tzn. Pan Minister je popiera, a inni zabierający głos w dyskusji - wręcz przeciwnie. Być może trudności w odnalezieniu zalet ministerialnego projektu biorą się stąd, że w ministerstwie (tak jak i w naszej redakcji) nie szanuje się przyrodzonego i zgodnego z tradycją rytmu uczelnianego życia. Przede wszystkim wiadomo, że na uczelni wszystko odbywa się według przemyślanego planu, po coś w końcu tworzymy co chwila jakieś projekty, w których starannie planujemy epokowe odkrycia. Tak więc, jeśli ktoś chce powiadomić swoich kolegów o ważnym zebraniu, to powinien uczynić to ze dwa tygodnie przed terminem tegoż: jeden tydzień potrzebny jest na to, żeby wszyscy zdążyli zajrzeć do swoich skrytek z korespondencją, a drugi, żeby się przyzwyczaili do myśli o zebraniu. Egzaminy trzeba planować na semestr przed ich przeprowadzeniem, wyjazdy - najlepiej na rok wcześniej, bo potem nie ma już pieniędzy. Tymczasem projekt nowego,, prawa'' pojawił się w trudnym dla wszystkich okresie sesji, więc jak można się spodziewać rzetelnej dyskusji? Mimo wysiłków Pana Redaktora wakacje oznaczają na ogół przerwę w działalności organizacyjnej i paranaukowej, więc jak tu dyskutować o projekcie aktu urzędowego? Poza tym w nauce mało kiedy należy się śpieszyć. Wyjątkiem są może poszukiwania tych tajemniczych cząstek i zalepianie dziur w układzie Mendelejewa: dziwne te byty trwają krócej niż wymówienie ich nazwy, więc pośpiech przy ich łapaniu jest wskazany. Ale poza tym? Jedźmy już raczej gdzieś, odpocznijmy. Studenci wymyślą, gdzie chcieliby studiować, a ich nauczyciele - w jakich warunkach chcieliby ich uczyć. A tak w ogóle Panie Redaktorze, dużo słońca życzę, proszę przysłać mi kartkę z przypomnieniem o ostatecznej dacie złożenia następnego tekstu.