Z PAMIĘTNIKA DEBIUTANTKI (2)

Mijają dni...nawet dosyć szybko. Mój chorobliwy pęd do wiedzy, jak i początkowe zafascynowanie uniwersytetem z wolna zaczynają się normować.Melancholijna jesienność zza okna studzi wakacyjne zapały. Kołowrót edukacji miarowo postukuje w takt kroków na schodach, otwieranych i zamykanych drzwi. I choć nadal grupowo przemieszczamy się z piętra na piętro, z wykładu na wykład, z ćwiczeń ...- to jednak coś się zmienia. Nastał czas obserwacji.

Trudno sobie nawet uświadomić ile pikantnych szczegółów z życia lektora można wysnuć na podstawie jego fryzury czy rzuconego mimochodem stwierdzenia. No, niech kochany pamiętnik sam powie co myśleć o mężczyźnie, który filuternie zgina mały palec podczas przekładania kartek na biurku, mówi z pewną pretensjonalną manierą i co chwila tęsknie (wyraźnie właśnie w ten sposób) wygląda za okno! A to jeszcze nie wszystko. Dwie godziny ćwiczeń można przepędzić także na pasjonujących opowieściach o Islandii oraz pełnych humoru krotochwilach na temat życia uniwersyteckiego wziętego ogółem. Czas spędzony we wspólnym gronie mija szybko i radośnie, a o ewentualnych lekturach zawsze można wszystko wyczytać z podręczników i opracowań.(patrz: Informator Bibliograficzny dla studentów filologii polskiej). Kwintesencja samodzielności. Zupełnie inna sytuacja może mieć miejsce, gdy Szanowny Profesor postanowi jednak niezłomnie przekazać nam ułamek swej olbrzymiej wiedzy. Kondycja psychiczno-fizyczna studenta zależy tu wydatnie od metody owego przekazu. Stopień zainteresowania objawić on może bądź trzymając się za brzuch (no bo za coż można się trzymać kiedy zza katedry leci dowcip za dowcipem), albo za głową, która opada usilnie na ramię.Jednoznacznej odpowiedzi dotyczącej skuteczności tego lub owego sposobu nie da nikt. Wyjdzie w praniu.

Stosunek Szanownego Wykładowcy do studenta zasługuje zresztą na osobne omówienie, albowiem w przypadkach ekstremalnych (a takie zawsze potencjalnie istnieją) co wrażliwsza jednostka już po miesiącu może się nabawić nie tylko chronicznego rozdwojenia jaźni, ale nawet jej rozmnożenia albo i jeszcze coś gorszego. Roboczo nazwane przeze mnie "Koncepcje studenta" bywają tak różnorodne jak charaktery i osobowości ich twórców - czyli Kadry naukowej uniwersytetu. Raz brzmi to: "Dzień dobry... moje dzieci ...bardzo to miło z waszej strony, że zechcieliście tu na mnie poczekać.Wiecie przecież, że jestem tutaj tylko dlatego, że chcę i lubię uczyć.Z pracy z dziećmi nie zrezygnuję, nawet dla lepiej płatnej posady we wziętej firmie. Muszę powiedzieć, że bardzo dużo moje dzieci już mnie nauczyły. To może teraz moje kochane istotki z ostatniej ławki przypomną..." - to taki plaster i miód na zbolałe serce "pierwszoroczniaka", chociaż czasem jesteśmy zmuszeni przybierać zgoła odmienne formuły i postawy, na przykład w stylu:"Przecież kobiety i tak nie myślą.A czym która ma ładniejszy charakter pisma - tym paskudniejsza na codzień. Niestety wiele mądrych i zdolnych ludzi zdążyłyście już wykończyć, a tymczasem dużo czytajcie - dobrze wam to zrobi". Taka transformacja to tylko kwestia godzin. Wszelka indywidualna tożsamość ulega takim nagięciom jak życzy sobie tego wykładowca. Jest się ukochanym maleństwem, infantylnym kobieciskiem, niestety także często nadal uczniem szkoły średniej, którego można sobie "przywołać do porządku", odesłać na miejsce, nie dopuścić do słowa, a potem - popytać.

Mit o studiowaniu prysł już dla wielu z nas. Czy jest jeszcze sens szukać duchowych wzlotów albo zażartych dyskusji z użyciem własnego intelektu? Nie mówiąc już o nabyciu jakichś konkretnych, wymiernych umiejętności. Preferowana postawa brzmi: przeczytać - zaliczyć.Więc czytam. Pozycja za pozycją.Niektórzy z moich znajomych nadal z dużym poświęceniem, część już kuleje, kilko próbuje się jeszcze jakoś utrzymać biorąc to wszystko na luzie.

Taką właśnie zdroworozsądkową postawę szczepią nam systematycznie nasi starsi "koledzy i koleżanki"."Co ty, to ty się tak serio uczysz?" Aż głupio jakoś przyznać się, że tak, że jestem małą grzeczną dziewczynką, która bardzo chce dostać piątkę."Ja? Nigdy, żartujesz chyba". Oczy mam zaczerwienione wcale, ale to wcale nie dlatego żebym miała cokolwiek czytać."Wszystko przez tą imprezę - no, szaleliśmy do samego rana" - i proszę o burzę oklasków. Wiedzę o "istocie" studiowania bezwiednie połyka się jak tabletkę - rozmawiając sobie beztrosko na korytarzu, przystanku, dworze. "Bo to wiadomo, pierwszy rok to przecież jeszcze dzieci, przejmują się, chodzą na wykłady (ha, ha, ha!) - ale to minie. Może któraś umówi się z profesorem na randkę i ułatwi grupie egzaminy?"

Zmarnowana na ciele i duchu wracam do akademika. Od okna wieje strasznym zimnem, ale to też podobno normalka. Widocznie rasowy student powinien być przeziębiony. To taki swoisty klimat osiedla studenckiego. Od czasu do czasu braknie sobie ciepłej wody - dla żartu na kilka godzin, albo na serio aż do odwołania. Wtedy należy się albo hartować albo nie myć. Wieczorem imprezy, telefony, tupanina. Budzę się kiedy słychać płacz dziecka. W pokojach kolejno dzwonią budziki. Prawdziwa symfonia. Okolo siódmej - ósmej wszyscy już gdzieś dążą.Otulają się szalikami na przystanku, potem telepią w autobusie, który do celu zmierza najdłuższą drogą, zaliczając po drodze największą także liczbę przystanków. Gapią się gdzieś bezmyślnie.

Zaczyna się kolejny dzień.Skończy się szybko - jeśli ktoś zechce potraktować nas jak osoby myślące i naprawdę do czegoś przekonać używając logicznych argumentów. A może nawet nawiąże się jakaś dyskusja.

Zbliża się pierwsze kolokwium. Stan zaangażowania prac - różny. Ktoś szczerze i bez krępacji twierdzi, że zrobił już wszystko, a nawet od jutra przechodzi do kolejnego tematu, ktoś inny bardzo się spieszy i bardzo boi, że nie zdąży. Jest też ktoś, kto wcale nie tai: "Jakoś to będzie". Pobyt na uczelni staje się coraz bardziej pięcioletnim procesem produkcyjnym. Tym, gdzie producent i tworzywo mają do siebie stosunek doskonale obojętny, a wspólne przebywanie w obrębie hali produkcyjnej staje się tylko uświadomioną koniecznością.

Autorzy: Debiutantka