CZY PODZIELI NAS PODZIAŁ MIESZKAŃ?

239 pracowników naszej uczelni złożyło wnioski o przydzielenie im mieszkania zakładowego w bloku - wciąż jeszcze uniwersyteckim - przy ul Mieszka I 15 na Tysiącleciu. Do rozdziału jest 171 mieszkań, w znakomitej większości zajmowanych obecnie przez pracowników korzystających z nich na zasadach hotelu asystenckiego.

Wśród dotychczasowych lokatorów mieszkań, które mają być dzielone - wrze, czego wyrazem są publikacje prasowe, ale przede wszystkim fama, czy też liczne famy krążące "wśród ludzi". Skąd to wszystko?

We wrześniu Senat na wniosek władz rektorskich podjął długo ważoną decyzje o przekazaniu nieodpłatnie miastu bloku hotelowego przy Mieszka I 15. Przemawiało za tą decyzja właściwie tylko jedno: uniwersytetu nie stać na utrzymanie budynku, zwłaszcza, że owa 25-letnia, niezbyt solidnie wzniesiona budowla wymaga, zresztą już od dawna, zasadniczego remontu. Zjawisko przekazywania (czytaj: pozbywania się kosztów i kłopotów) tzw. budynków zakładowych jest dosyć masowe i - w gruncie rzeczy - racjonalne. Aby jednak miasto chciało budynek przyjąć trzeba najpierw doprowadzić do uporządkowania spraw związanych ze statusem jego lokatorów, a raczej statusem mieszkań.Powinny to być mieszkania zakładowe - wszystkie. Oznacza to konieczność przyznania ich w nowej procedurze, do której muszą być dopuszczeni wszyscy na jednakowych zasadach. Trzeba zaryzykować rozsierdzenie dotychczasowych lokatorów mieszkań hotelowych i powiedzieć, że uczelnia przydzielając im takie mieszkania nie gwarantowała, że będą to już ich dożywotnie siedziby. Ale akurat to chyba nie jest kwestionowane.

Powody wrzenia są inne i niestety dużo poważniejsze. Jest nim, po pierwsze, sam regulamin przydziału mieszkań.Zawarta w nim punktacja określa dosyć jasno preferencje władz uczelni: dla uniwersytetu w najwyższej cenie jest pracownik - profesor. Za sam fakt bycia profesorem otrzymuje się 40 punktów, następny w hierarchii akademickiej otrzymuje już tylko ...punktów. Rozwścieczeni czy tylko rozgoryczeni adiunkci powiadają, że nawet mieszkając pod mostem, posiadając najlepszą rekomendację swych przełożonych i gromadząc wszystkie inne drobne punkciki w maksymalnej ilości i tak nie mają szans w takiej konkurencji, przy tak ustawionej punktacji. A cóż powiedzieć o mniej niż adiunktach, pracownikach administracji i innych?

Ja się nie wtrącam; ja przekazuję to co mi powiedziano. A swoje sobie myślę tak: w maju lub kwietniu Senat rozpatrywał sprawę odejścia z UŚ profesora tytularnego, któremu w Rzeszowie zaproponowano domek. Rok wcześniej podobna sprawa (bo Senat zawsze rozpatruje przypadki odejścia z uczelni samodzielnych pracowników naukowych) - też odchodził bodaj profesor UŚ albo tylko dr hab. - także zwabiony przez inny ośrodek akademicki lepszymi "warunkami socjalnymi". Trzeba też przypomnieć, może to nawet trochę wstyd, ale uczelnia jednak profesorami stoi, niezależnie (no, prawie niezależnie) jakimi by oni nie byli - choćby z tak mało istotnego powodu, iż dotacja budżetowa udzielana na podstawie algorytmów w znacznej mierze zależy od liczby profesorów. A dotacja budżetowa to przecież także nasze pensje. A nasze pensje, jak na razie, należą do najniższych wśród uniwersyteckich, itd. Zastanawiam się więc tylko nieśmiało, jak wysoko powinniśmy stawiać swoich profesorów na piedestał, jak bardzo powinniśmy na nich chuchać i dmuchać, aby tylko z nami byli, aby nie uciekli tam gdzie im będzie lepiej, nie koniecznie pod względem naukowym?

Ale...I tu pojawia się drugi powód wrzenia. Właściwie pojawił się wraz z pierwszymi składanymi podaniami o mieszkania, kiedy to, dzień po dniu, w szeptanym internecie pojawiały się coraz to nowe nazwiska starających się o mieszkanie. Zestawiano je z postanowieniem regulaminowym mówiącym, iż o mieszkanie mogą ubiegać się ci, którzy go nie posiadają lub pragnący poprawić swój standard mieszkaniowy. Powiedzmy jasno: bulwersowały nazwiska kilku profesorów, którzy - podobno na pewno - mieszkania mają, i to takie wobec których mieszkania na Tysiącleciu z pewnością poprawą standardu nie będą.No chyba, że mieszkanie w dwóch miejscach na raz, za coś takiego uznamy. Albo - piszę to bez żadnej ironii - uznamy za poprawę standardu posiadanie dwóch mieszkań, z których jedno traktujemy jako pracownię.Każdy profesor (ale - czy tylko on), który pracuje obłożony księgami i innymi szpargałami marzy (jeśli jeszcze mu się to nie ziściło) o przestronnym gabinecie, izolacji od domowników, ciszy i spokoju. No dobrze, to rozumiem. Ale czy zrozumielibyśmy, czy bylibyśmy gotowi tak dalece zadbać o komfort pracy naszych czcigodnych profesorów aby zdjąć z nich troskę o mieszkania dla ich dorosłych (już teraz lub w przyszłości) dzieci? Myślę, że wątpię.To chyba jeszcze nie ten czas.

Tych najczęściej wymienianych nazwisk ja nie wymieniam. Nie wiem w jakich warunkach mieszkają profesorowie. Nie wątpię jednak, że tymi sprawami wnikliwie zajęła się komisja pod przewodnictwem Pana Prorektora Miguli. Kto ciekaw nazwisk starających się o mieszkania - może zapoznać się z nimi, tak jak to uczyniłem 20 listopada - stając przed tablicą ogłoszeń rektorskich w rektoracie. Gdyby jednak okazało się, iż poczucie przyzwoitości zawiodło... Ale cóż właściwie znaczy dziś przyzwoitość? Dziś - po wyborach, które szczęśliwie mamy już za sobą.

Gazeta ukaże się pewnie 5 grudnia. Znaczy to, że będzie biegł już termin odwołania - dla tych, którzy, niezadowoleni z decyzji "komisji prof. Miguli", będą chcieli się odwołać. Na wrześniowym Senacie mówiono, że ci którzy utracą mieszkania hotelowe na Tysiącleciu mają szansę na miejsca w innych hotelach uniwersytetu, rozważa się także - w razie potrzeby - zwiększenie liczby mieszkań hotelowych kosztem miejsc studenckich.

Na koniec podaję skład komisji, której szczerze nie zazdroszczę: prof. Paweł Migula, prof. Emil Tokarz, prof. Kazimierz Zgryzek, dr Maciej Sablik, dr Jan Heimann, mgr Mirosława Frąckowiak, mgr Edward Achtelik. Panowie Heimann i Zgryzek posiadali razem 1 głos gdyż obaj reprezentowali "Solidarność". Skład ten także przepisałem z tablicy ogłoszeń rektorskich.