3 X NIE WIEM

Zdarzyło mi się pewnego dnia pobiegać po ligockich akademikach z magnetofonem reporterskim w ręku. Miała to być krótka sonda na banalny temat. Niestety - mimo, iż włożyłam w to przedsięwzięcie całe swe serce - materiał posiadał tak wielkie braki techniczne, że absolutnie nie nadawał się do wykorzystania na antenie radiowej. A szkoda, bo wypowiedzi, które udało mi się zebrać (jak grzyby po deszczu?) były ciekawe, a miejscami nawet szokujące.

Ale może dobrze byłoby, gdybym w końcu podała do publicznej wiadomości problem, który sondowałam:"Czy sądzisz, że studia w zadowalający sposób przygotowują Cię do pracy w swojej specjalności?" Właściwa mi gadatliwość doprowadziła do rozszerzenia nieco zakresu pytania na:"Dlaczego wybrałeś/aś studia?" "Jak Ci się to podoba?" i "Co zamierzasz robić po ich ukończeniu?"

Na podstawie wysłuchanych wypowiedzi, mogę moich szanownych rozmówców podzielić na kilka spójnych grup plus jeden przypadek trudny do zdefiniowania.

Jedną z nich (nie twierdzę wcale, że najliczniejszą, choć rzeczywiście znaczącą) stanowią osoby, dla których studia mają być li tylko przedłużeniem szalonej młodości. Większośc ich życiowej energii pochłania czynne uczestnictwo we wszelkich przygodnych radosnych "spotkaniach towarzyskich", oraz równolegle wizytacja i ocena okolicznych knajp i kafejek. Gdzieś w mroku dziejów giną sesje, zaliczenia, na powierzchnię oceanu wypływając jak oślizłe zielsko, gdy nadchodzi ich czas bezlitosny.

Następna formacja, którą chcę tu zaprezentować, jest w zasadzie powtórzeniem powyższych wzorców, ale z pewnym dodatkowym założeniem brzmiącym dość jednoznacznie:"Chodzi o to, żeby zrobić tego magistra - i niech się rodzina cieszy". Rzeczywiście - ujęto tutaj ważny czynnik związany z nieuniknionym "posiadaniem" rodziców, którym przecież czasem może nawet zależeć na wynikach edukacji pociech. Uważam więc za duży plus pamięć o tych obawach, jak i szczerą chęć zrobienia przynajmniej dobrego wrażenia. Taka postawa gwarantuje obustronnie korzystne porozumienie dające na codzień przynajmniej święty spokój.

Trzecia z wyróżnionych przeze mnie grup też nawiązuje w jakiś sposób do poprzedniej. Tylko, że tym w głowie nie tylko "zrobienie jakiegoś magistra", ale wręcz zdobycie gruntownego wykształcenia popartego ogromem pracy, która (co gorsza) nawet przynosi pewną satysfakcję i zadowolenie oraz całkiem realne szanse na szczęśliwe zagospodarowanie sobie zawodowej przyszłości. W poprzednich dwóch wariantach studiowania odkładano tego typu plany na bliżej niesprecyzowane "później się zobaczy".

To tyle jeśli chodzi o podziały najgłówniejsze, obejmujące bez żadnych dyskryminacji całą rzeszę studentów. W trakcie mojej bieganiny z mikrofonem udało mi się wykryć jeszcze jeden powód studiowania. Reprezentowany jest on z racji oczywistych jedynie wśród osobników rodzaju męskiego. Chodzi mianowicie o ucieczkę przed regulaminową służbą ojczyźnie. Owo meteforycznie nazwane "tupanie w kamaszkach" wydaje się być rzeczywistością na tyle przerażającą, że dla tego jednego uniku warto zaryzykować pięć lat młodego życia. Mimo wszystko jednak, jako przedstawicielka płci niezainteresowanej problemem popieram i taki powód studiowania - jeśli pozwoli on na zwiększenie w naszym pięknym kraju procentu obywateli mogących poszczycić się wyższym wykształceniem.

W trakcie tych wszystkich rozmów udało mi się także wyłowić ogólny obraz i ocenę edukacyjnej działalności uniwersytetu. Wszyscy sondowani zdecydowanie podkreślają potrzebę jego istnienia, ewentualne przyszłe sukcesy uzależniając jednak raczej od indywidualnego wkładu pracy i ukończenia różnorakich kursów pozauczelnianych oraz dużej dozy samozaparcia. Ot i tyle.

Wspomniany przeze mnie na wstępie przypadek niedefiniowalny przytoczę w całej jego dosłowności:

-"Czy sądzisz, że twoje studia dają ci jakąś nadzieję na przyszłość?

- ......

- Co więc skłoniło cię do zdania egzaminów?

- Nie wiem.

- A co zamierzasz po ukończeniu studiów?

- Nie wiem."