NA FINISZU

Mam nadzieję, że metafora wyścigów, a już tym bardziej teatru nie uchybi powadze wydarzenia, jakim będą wybory głowy państwa. Bomba już idzie w górę i znane jest trofeum: prezydencki fotel. Wszakże nie wiadomo, kto na nim zasiądzie odebrawszy główną nagrodę. Jak się przypuszcza, nastąpi to z odroczeniem w czasie, czyli w drugiej turze wyborów.

A teraz dobiega końca spektakl, czyli kończą się już przygotowania do I tury. Na scenie teatru politycznego uwija się mnóstwo aktorów. Jedni, znani już z nazwiska aż nadto dobrze, bo zapisani w pamięci historycznej (dobrej czy złej), inni wychodzący z niebytu politycznego, pragnący po prostu jakoś zaistnieć. W tle odbywają się przetasowania i reorientacje. Niektóre rekwizyty zmieniają gospodarzy, a więc i przeznaczenie. Są to przysłowiowe już kanapy dla partyjnych ugrupowań. I jeszcze uwaga koncentruje się na Państwowej Komisji Wyborczej, która po przerwie znów wróci na scenę, nie mówiąc o spotkaniach kandydatów ze swymi wyborcami. Doprawdy jest na co patrzeć.Widowiskowość kampanii wyborczej pozornie może utwierdzać w przekonaniu, że oto mamy do czynienia z klasycznym podziałem na "My" i "Oni". "My" - widzowie, obserwatorzy i "Oni" - aktorzy, odgrywający swe role wedle pomyślnego przez siebie i sztaby scenariusza. Ponieważ jednak jest to scena polityczna - tak naprawdę ról jest znacznie więcej. My także jesteśmy aktorami. Trzymając w garściach kartę do głosowania, przesądzimy o tym jaka będzie nasza przyszłość w najbliższych 5 latach. Czynne prawo wyborcze nadaje urnie wyborczej wprost magiczne znaczenie. Znajdzie się w niej cząstka zbiorowej woli narodu, ale nie jednomyślności.

TĘSKNOTA ZA PRZYWÓDCĄ Z PRAWDZIWEGO ZDARZENIA

Jest bardzo prawdopodobne, że u podstaw naszych decyzji w dniu wyborów będą odczucia negatywne, przejawiające się w gotowości do skreślania, odrzucania, czyli kierowanie się akceptacją "mniejszego zła". Bo nie mamy idealnego kandydata. Idealnego dla wszystkich, czy bodaj dla większości aktywnych wyborców.

Kim miałby więc być nasz Pan Prezydent? Charyzmatycznym przywódcą. Tak! Powiedzmy szczerze - charyzmy obecnemu przywódcy nie brakuje. Opatrznościowym mężem stanu, niekwestionowanym autorytetem, który mocą swej godności, rzetelności i siły moralnej stabilizowałby polityczną scenę (z tym chyba najtrudniej)? Gdzie jest taki kandydat? Tylu nas i ani jednego na miarę naszych marzeń i aspiracji? Nie rozdzierajmy szat.

Spróbujmy dokonać mimo wszystko wyboru pozytywnego, biorąc pod uwagę raczej przewagi, atuty i zalety kandydata. Mamy z czego wybierać.

OBRODZIŁO

Dlaczego aż tylu kandydatów? Rekord do księgi Guinessa? W każdym razie zjawisko, które wywołało wiele złośliwych, a nawet szyderczych komentarzy. A to, że polskie piekło, że narodowa megalomania, wybujały indywidualizm, wreszcie - że ordynacja wyborcza ułomna. To wszystko ma wywołać rumieniec wstydu na naszych policzkach, a może nawet poczucie winy i zakłopotania. Nie dorastamy Europie do pięt. Tam - zupełnie inaczej. Startuje kilku wytrawnych polityków, o wyrazistym obliczu, ze stałą klientelą wyborczą, nie przynoszącą wstydu. Chyba że znajdzie się wśród kandydatów jakiś przedstawiciel skrajnej prawicy lub inny fundamentalista. Za to w agresywności jesteśmy bardziej sympatyczni; szermierki słowne naszych konkurentów nie ociekały krwią, a niektórzy kandydaci umieli się porozumiewać i pięknie różnić nie dezawuując "kolegi".

Duża liczba pretendentów do prezydenckiego fotela jest z pewnością anomalią, której lekceważyć nie należy, ale nie sądzę, by należało aż tak załamywać nad nią ręce. Za liczbą kandydatów stoją przecież nie tylko wybujałe, czy nawet niezdrowe ambicje poszczególnych przywódców (niechby nawet samozwańczych), ale aspiracje zróżnicowanego elektoratu. Tacy już jesteśmy w epoce przemian demokratycznych. Kiedy więc deprecjonujemy naszą procedurę elekcyjną jako odbiegającą od standardów europejskich to deprecjonujemy owe nieliczne głosy poparcia dla "niepoważnych" kandydatów. A te głosy nie chcą być obrażane. Najlepszym wyjściem byłoby upowszechnienie jakiegoś niepisanego kodeksu honorowego, który stanowiłby zaporę w ustawianiu się do wyścigu. W każdym razie byłoby rzeczą zasmucającą, gdyby motywem decyzji o kandydowaniu na urząd najwyższy w państwie była tylko neurotyczna żądza władzy, chęć przeżycia przygody z odrobiną luksusu, czy pragnienie by nasycić się blaskiem jupiterów. Pałac, limuzyna, pozłacana wanna, blichtr. Potrzebny byłby zimny prysznic, albo gorący. Przed decyzją, a nie po.

DZIŚ KABARET

Nie tylko dlatego, że kandyduje czołowy jego twórca. Widocznie legenda kabaretu to dla niego za mało. Ale do uzyskania poparcia chyba nie wystarczy zapewnienie, że po wyborach "nie będzie lepiej, ale będzie śmieszniej". Mnie się od takiego mówienia właśnie zbiera na płacz.

Mam nadzieję, że kabaretu nie będzie, martwię się jednak, że ze sceny nie zniknie napięcie dramatyczne. Niezadowoleni z wyborów mogą zapragnąć zademonstrowania własnych frustracji na ulicy, zamiast chować je do kieszeni. Nie należy lekceważyć potrzeby odreagowania powyborczych frustracji. Wręcz przeciwnie - należy podjąć próbę ich ucywilizowania, czyli nadania formy "strawnej" dla systemu demokratycznego. To, co dziś wydaje się śmieszne, a nawet groźne, co pogardliwie zaliczane jest do folkloru, może stać się cząstką "palety", politycznego spektrum, o ile zostanie uruchomiony sposób artykułowania interesów i wartości.

BRAWA I BISY

Albo odwrotnie. W każdym razie jakieś bisy nastąpią. Może to być powtórka z PRL. Wiadomo, kto wówczas będzie bił brawa. Dawniej mówiłó się o przedstawicielach jedynie słusznej racji "bierni, mierni, ale wierni". Dziś jest inaczej. Pod wpływem przemian demokratycznych, paradoksalnie, bierni stali się aktywistami. Tłumnie zapełniają sale na spotkaniach ze swoim idolem, frenetycznie go oklaskując, a nawet fanatycznym poparciem żenują samego kandydata. Bo tak naprawdę to w obecnych wyborach zwycięży dyscyplina partyjna, zwarte szyki i brak wahań.

Ale może też być inny bis. Reelekcja. Mimo niejasnych prognoz. Zwycięży mit przywódczy, ale i zdecydowana wola sprawowania władzy. Nie mamy wątpliwości, że Lechu chce, a jeśli tak to musi.

Jest jeszcze inny wariant bisu. Ale bez braw. Powtórka z bierności i apatii. Co mi tam wybory, przepychanki, zawracanie głowy. "Niech na całym świecie wojna..." Znajdziemy sobie wygodną niszę, zanurzymy się w nurcie osobistych spraw, obojętnie przechodząc obok lokali wyborczych. Jeśli w wyniku wyborów wzrośnie liczba obojętnych - będzie to największa strata. Demokracja stanie się atrapą.Urzędy i stanowiska wybieralne stopniowo opanują szarlatani, oszuści i frustraci, w najlepszym razie ludzie nieudolni. Jednym z powszechnie podkreślanych wskaźników "jakości" wyborów jest liczba głosujących, wskaźnik poparcia dla demokracji jako takiej.

Mam nadzieję, że mimo pogłębiającego się braku zaufania do wszelkiej władzy, także wybieralnej (znany jest kryzys autorytetu władzy), w dniu wyborów zadziała nie tylko magia urny, sportowa żyłka, czy przywiązanie do swojego kandydata, lecz właśnie elementarne poczucie obowiązku obywatelskiego. Bo tak naprawdę to każdy z nas jest jednocześnie torem wyścigowym, jeźdźcem i rumakiem. Czy to nie jest wspaniała rola?

Wszystkie dotychczasowe prognozy, plebiscyty i prawybory, wszelkie rankingi i typowania, lepsze i gorsze wyniki w badaniach opinii publicznej nic nie znaczą wobec naszego rzeczywistego aktu głosowania. Tylko dzięki temu zostaną zweryfikowane wróżby, nadzieje i obawy. Czy to nie wspaniały test odpowiedzialności?