O pożytku z "peregrynacji akademickich"

Ponad 34 lata od chwili rozpoczęcia pracy na katowickiej Uczelni i 17 lat po jej opuszczeniu spoglądam dziś na okres początków Uniwersytetu Śląskiego jako pracownik Uniwersytetu Jagiellońskiego, mojej uczelni macierzystej.

Prof. dr hab. Maciej Salamon
Prof. dr hab. Maciej Salamon
Nie zapominam jednak, że Uniwersytet Śląski jest moją drugą Alma Mater, w której uzyskiwałem stopnie naukowe i w której rozpoczynałem pracę zawodową. Tutaj kształtowałem swą osobowość naukową jako młody pracownik naukowy u boku wybitnych uczonych: profesorów Stefana M. Kuczyńskiego, Andrzeja Kunisza, Józefa Szymańskiego, Wacława Długoborskiego i innych, w których gronie wychowankowie Uniwersytetu Jagiellońskiego nie stanowili większości. Jeśli zatem poświęcę uwagę głównie stosunkom między Uniwersytetem Jagiellońskim i Śląskim w okresie powstawania katowickiej Uczelni, to nie będę tego czynił z pozycji wyłącznie krakowskich. Zapewne w moich refleksjach nie zabraknie nut subiektywnych, a może i nieścisłości wynikających z niepełnej wiedzy. Pracę podjąłem w Katowicach pod koniec pierwszego roku istnienia Uniwersytetu, zaś moja skromna pozycja na peryferiach Uczelni, w budynku przy ul. Wita Stwosza, nie zaś przy Bankowej, pozwalała mi obserwować raczej losy jednego z Wydziałów (początkowo był to Wydział Humanistyczny) niż sprawy całego Uniwersytetu. Sięgnąłem oczywiście do źródeł, zarówno tych publikowanych w świetnym tomie, opracowanym w solidny i obiektywny sposób przez moich kolegów z Instytutu Historii pod redakcją Antoniego Barciaka1, jak też archiwalnych z Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Spróbowałem też zaczerpnąć wiadomości u niektórych krakowskich uczonych, którzy mieli okazję poznania wydarzeń lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych z perspektywy Uniwersytetu Jagiellońskiego, jednak okazało się, że, poza nielicznymi wyjątkami, sprawy kontaktów z Katowicami zatarły się już we wspomnieniach. Można byłoby to uznać za symptomatyczne dla stosunku między obydwoma środowiskami (i niekoniecznie sympatyczne), gdyby nie fakt, że pokolenie, które w 1968 r. odgrywało kierowniczą rolę w życiu Uczelni jest już dziś niezbyt liczne, często w podeszłym wieku. Pozostali ludzie młodsi, którzy czas powstawania Uniwersytetu oceniali z podobnej jak ja perspektywy, szeregowych lub średniej rangi pracowników.

Mojemu wystąpieniu nadałem tytuł Pożytek z peregrynacji akademickich... To może sugerować, że na plan pierwszy wysuwam własną osobę i częstotliwość moich podróży pociągami PKP. Jednak kwestia jest znacznie szersza i wiąże się z historyczną perspektywą życia akademickiego na Śląsku. Przez kilka wieków dzielnica ta była obszarem, na którym profesorowie i studenci wielkich uczelni, istniejących od późnego średniowiecza w krajach sąsiednich, przybywali jedynie okresowo, a najczęściej przejazdem. Nie brakowało takich, którzy pochodzili stąd i tutaj wracali lub odwiedzali rodzinne strony, jednak swą wiedzę i badania naukowe wiązali z innymi ośrodkami, wzbogacając pozycję obcych uniwersytetów swoją pracą i talentem. Co prawda, pozbawiony uczelni wyższych Śląsk nie był w dawnych wiekach krainą odosobnioną pod tym względem, zwłaszcza w Europie Środkowo-Wschodniej (nie było niemal uniwersytetu na Węgrzech), jednak w bliższych nam czasach opóźnienie w tworzeniu własnej szkoły wyższej oznaczało w jakimś sensie upośledzenie i utrudniało, po ewentualnym założeniu uniwersytetu, wygranie konkurencji z uczelniami mogącymi się poszczycić utrwalonym przez wieki autorytetem. Oczywiście data założenia nie przesądza o pozycji uczelni, a fakt, że wśród 30. członków tzw. Coimbra Group, tj. zrzeszenia uniwersytetów wyróżniających się tradycją historyczną, nie ma wszystkich uczelni średniowiecznych, są zaś niektóre szkoły założone w XX wieku, dowodzi, że dobrą pozycję można zajmować także bez pergaminowych dokumentów fundacyjnych. Nota bene dokumenty fundacyjne Uniwersytetu Krakowskiego uległy pół wieku temu zniszczeniu i jakkolwiek wciąż ich treść przyciąga uwagę historyków, to dla pozycji krakowskiej społeczności akademickiej ważniejsza jest współczesność. Trudno jednak budować pozycję uczelni nie mając oparcia w dokonaniach kilku przynajmniej pokoleń.

W relacji do starszych uczelni, uniwersytet założony w przemysłowej części Górnego Śląska znalazł się w szczególnej sytuacji,. gdyż nie tylko powstał stosunkowo późno, lecz na dodatek w bezpośrednim sąsiedztwie dwóch szkół wyższych o bardzo wczesnej dacie założenia: uniwersytetu krakowskiego i wrocławskiego (ten ostatni mógł nawiązywać to tradycji zarówno miejscowej, niemieckiej jak lwowskiej).

Profesor Klimaszewski
Przemówienie Rektora Uniwersytetu Jagielońskiego
prof. Mieczysława Klimaszewskiego podczas pierwszej inauguracji
roku akademickiego w Uniwersytecie Śląskim.

Związki Górnego Śląska z krakowską wszechnicą były szczególnie bliskie od najdawniejszych czasów aż po wiek XX. Ze Śląska wywodziła się liczna grupa studentów, a także profesorów krakowskich. W Krakowie ceniono i ceni się nadal wysoko uzdolnioną młodzież przybywającą z tego regionu. Działo się tak zarówno w okresie moich studiów, jak też dzieje obecnie, co mogę stwierdzić m.in. jako promotor doktoratów. Dziś liczba przybyszy ze Śląska jest w Krakowie na pewno mniejsza niż przed 35 laty, ale wciąż pojawiają się bardzo utalentowane jednostki. Motywy wyboru miejsca studiów bywają różne. Młodzi ludzie opuszczają rodzinne strony by usamodzielnić się, by poznać nowe środowisko, poszukują specjalizacji, których nie znajdują w rodzinnym regionie, pragną studiować u boku wybranych przez siebie mistrzów. Czasem zresztą zrażają się - znam przypadek rezygnacji ze studiów na eksperymentalnym kierunku na UJ i przejścia na tradycyjny kierunek na UŚ, lepiej zorganizowany, zdaniem studentki, od krakowskiego. Preferowanie Krakowa w wyborze miejsca studiów bywa efektem oddziaływania nauczycieli szkolnych, którzy dobrze wspominają swój pobyt w tym mieście. W trakcie działalności w jednym ze stowarzyszeń kulturalnych w Katowicach spotykałem się niegdyś z opinią starszego pokolenia nauczycieli, iż rozbudowa kierunków na UŚ jest niekorzystna dla młodzieży, która traci motywację do wyjazdu na sąsiedni, atrakcyjny w ich ocenie, uniwersytet. Myślę, że w tej sytuacji tworzenie uczelni na Górnym Śląsku powinno było w jakiś sposób nawiązywać do tradycji UJ, gdyż budziło to zaufanie, choć przed 35. laty niektórzy twierdzili, że ten sposób myślenia należy już do przeszłości, zaś atrakcyjność nazwy Uniwersytetu Jagiellońskiego (zawartej w nazwie Filii UJ) jest mitem.

Podstawowym sposobem wsparcia nowej fundacji uniwersyteckiej przez starszą jest obecnie i było dawniej wysłanie do niej części uczonych gotowych podjąć pracę w nowym miejscu i, ewentualnie, zamieszkać tam na stałe. Tak m.in. ok. 1400 r. Kraków budował swą pozycję dzięki Pradze, a później także jej kosztem, gdy czeski uniwersytet podupadł. Wędrówki profesorów między ośrodkami akademickimi wydają się być już zatem od średniowiecza główną metodą rozszerzania sieci szkół wyższych, jakkolwiek nie jest to metoda jedyna, gdyż istnieją też inne, a zwłaszcza powoływanie na katedry cenionych praktyków i uczonych, cieszących się uznaniem w środowisku tworzącym nową szkołę.

Idea powołania uniwersyteckiej szkoły wyższej zaistnieć mogła w przemysłowej części Górnego Śląska w sposób realny od momentu włączenia tego regionu do Polski w trzeciej dekadzie XX w. Zanim pojawił się konkretny projekt w tej sprawie Górny Śląsk zaczął korzystać z wiedzy uczonych przybywających z innych rejonów kraju, a zwłaszcza z Krakowa. Podejmowali oni badania inicjowane przez PAU oraz Instytut Śląski, nauczali też w Instytucie Pedagogicznym. Podróże profesorów a nawet przypadki zatrudniania w Katowicach uczonych posiadających cenzus akademicki pozwalały mieć nadzieję na powołanie uczelni, o której myślał wojewoda Grażyński. Idea założenia uniwersytetu powróciła po wojnie, już w 1945 r., gdy liczono na zatrzymanie kadry, która wywędrować musiała ze Lwowa i, przed skierowaniem na inną uczelnię, przebywała w Krakowie. Ostatecznie udało się powołać dopiero po kilku latach wyższą szkołę pedagogiczną, zakładaną tu zresztą dwukrotnie. Wśród jej wykładowców znaczny był udział uczonych krakowskich. Miałem możność poznania kilku z nich - mój mistrz i opiekun naukowy prof. Józef Wolski uczestniczył w tworzeniu na WSP katedry historii, nota bene ten w owym czasie wyjątkowo mobilny jak na krakowianina uczony, a dziś emerytowany profesor UJ, zapoczątkował zaraz po wojnie nauczanie historii starożytnej także na Uniwersytecie Łódzkim, a następnie Wrocławskim. Wykładali też na WSP w Katowicach jego uczniowie. Jednak ich związki z Katowicami były całkowicie epizodyczne. Jako asystent UŚ miałem okazję wspólnie podróżować natomiast między Krakowem i Katowicami z innym gronem uczonych krakowskich, którzy związali się z WSP w sposób stały, choć miejsca zamieszkania nie zmienili. Myślę, że warto pamiętać o tych ludziach, którzy identyfikowali się z katowicką szkołą, wkładając wiele serca w kształcenie tutejszych wychowanków - mam na myśli zwłaszcza historyków: prof. Jana Pachońskiego i prof. Julię Radziszewską. Dla śląskich studentów literatura dostarczana z Krakowa, przecieranie drogi do krakowskich zbiorów bibliotecznych i archiwalnych, ułatwienie kontaktów naukowych było z pewnością bardzo pożyteczne. O ile wiem, podobną rolę odgrywali także niektórzy pracownicy polonistyki. Uczeni ci nie zmienili swej postawy po założeniu Uniwersytetu Śląskiego, zaś obok nich pojawili się wówczas także pracownicy dojeżdżający z innych miast. Historyk, prof. Józef Szymański, dzieląc swój czas między Katowice i Lublin, budował z zapałem katowicki ośrodek nauk pomocniczych historii. Z pewnym sentymentem wspominam atmosferę i dyskusje (również naukowe) toczone na linii Kraków-Katowice przez grupki uczonych, z których część zresztą jeździła wtedy i nadal jeździ tą samą trasą, choć w odwrotnym kierunku - z Katowic i miast sąsiednich do pracy w krakowskim Uniwersytecie, także w Papieskiej Akademii Teologicznej, Wyższej Szkole Pedagogicznej (obecnie Akademii Pedagogicznej w jednostkach PAN.

Z pierwszych lat mojego zatrudnienia na Uniwersytecie Śląskim zapamiętałem nastrój pewnego napięcia między pracownikami, którzy przeszli na UŚ z WSP i tymi, którzy trafili tam z Filii UJ lub z innych uniwersytetów. Niewątpliwie była to pozostałość po okresie sporów na temat tworzenia nowej uczelni, w której w pewnym momencie środowisko WSP pragnęło odegrać rolę pierwszoplanową, co przynajmniej w przypadku mojego kierunku oznaczałoby przewagę kadry wykształconej na miejscu, u której, zdaje się, ceniono raczej praktykę dydaktyczną niż specjalizację naukową (rzecz na uczelniach pedagogicznych nierzadka). Jeśli mogę opierać się na dokumentach odzwierciedlających spór między WSP i Filią, ta pierwsza powoływała się na liczebność swej, już sprawdzonej, miejscowej kadry, natomiast druga zakładała przede wszystkim pozyskanie dla Katowic liczniejszego grona uczonych z zewnątrz. Wg wspomnień Rektora Kazimierza Popiołka ideę stworzenia zamiejscowej placówki UJ jako podstawy do utworzenia z czasem uniwersytetu wysunął w 1961 lub 1962 roku prof. Mieczysław Gładysz, etnograf blisko związany naukowo i rodzinnie z regionem, współpracujący ze Śląskim Instytutem Naukowym, a zarazem świeżo powołany na katedrę w Uniwersytecie Jagiellońskim, a więc dzielący swój czas między oba ośrodki. Jak dalej relacjonuje prof. Popiołek, ta koncepcja zyskała szybko poparcie miejscowych władz: Jerzego Ziętka i Zdzisława Grudnia, wówczas jednego z sekretarzy KW. Nie ulega wątpliwości, że najważniejsza była przy tym akceptacja Edwarda Gierka. Fakt, że pomysł ten chętnie podchwycił prof. Kazimierz Lepszy dowodzi, że ideę zintensyfikowania wędrówek krakowskich uczonych między Katowicami i Krakowem oceniał jako korzystną również jeden z wybitniejszych rektorów krakowskiej wszechnicy, który potrafił trafnie dostrzegać interes swej uczelni. Studia zamiejscowe prowadzone przez wykładowców UJ zaczęły działać od roku akademickiego 1963/1964, natomiast formalne powołanie Filii nastąpiło dopiero w roku 1966. Pierwsze pojawiły się kierunki ścisłe, zaś w roku 1966/67 rozpoczął działalność kierunek prawa. Nie będę przedstawiał szczegółowo dziejów Filii, ani omawiał jej obsady personalnej, wspomnę kilka osób szczególnie zasłużonych w tym wczesnym okresie: panią prof. Marię D. Kunisz, profesorów Marka Kuczmę, Adama Strzałkowskiego, organizatora kierunku prawnego - prof. Mieczysława Sośniaka i oczywiście postać wówczas najważniejszą - prof. Kazimierza Popiołka, profesora we Wrocławiu, ale wcześniej absolwenta UJ, syna znanego historyka śląskiego Franciszka Popiołka, którego UJ wyróżnił w latach pięćdziesiątych doktoratem honorowym.

Zachowane dokumenty pozwalają określić cele powołania placówki i oczekiwania żywione wobec niej przez poszczególne środowiska.

Prof. Jan Baszkiewicz
Pierwszy wykład inauguracyjny,
zatytułowany "O wartości politycznych tradycji Polski piastowskiej",
wygłosił prof. Jan Baszkiewicz

Pewne aspekty stosunku uczonych do Filii, a także jej likwidacji, pojawiły się we wspomnieniach kilku uczonych, z którymi miałem okazję rozmawiać. Niewątpliwie dla środowiska katowickiego ważne było, iż uniwersytet budowany w oparciu o Filię, a nie WSP tj. postulowaną Akademię Pedagogiczną obejmowałby kierunki nie tylko nauczycielskie, ale także typowo uniwersyteckie, zwłaszcza prawo. Wydawało się, że dla Filii łatwiej będzie pozyskać uczonych krakowskich i - rozbudowując dzięki nim dydaktykę - zapewnić zarazem korzystanie z warsztatu naukowego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Chodziło zarówno o wykładowców mogących na stałe związać się z Katowicami, jak pracowników krakowskich uzupełniających kadrę niezbędną do prowadzenia części zajęć.

Jakie były motywy z punktu widzenia Krakowa? Przypuszczam, że władze Uniwersytetu Jagiellońskiego dostrzegały pożytek z nawiązania przyjaznych kontaktów z wpływowymi politycznie władzami sąsiedniego regionu. Trzeba mieć na uwadze nieprzychylną atmosferę istniejącą wcześniej wokół krakowskiej uczelni. W czasach moich studiów, określany przez MOSzW limit przyjęć na studia historyczne w UJ był mniejszy niż na słabszej kadrowo krakowskiej WSP. Powołanie Filii dawało okazję do rozbudowy własnych struktur, być może zwiększenia stojących do dyspozycji Uniwersytetu środków i etatów, a dzięki temu pełniejsze wykorzystanie licznie kształconej kadry naukowej. Awans młodych uczonych sprzyjałby ich samodzielnemu rozwojowi naukowemu bez zrywania związku z macierzystą uczelnią. Uniwersytet Jagielloński, korzystając z przychylności władz, stałby się dzięki temu jedną z najsilniejszych szkół wyższych kraju. Te plany przekładały się na politykę kadrową mniejszych jednostek uniwersyteckich - w skali jednej Katedry mogłem obserwować przygotowania do powierzenia nowej placówki kolejnemu badaczowi, który habilitował się wówczas - nota bene od wielu lat jest jednym z liczących się uczonych amerykańskich. Pomysły tworzenia uczelni z dwiema siedzibami pojawiały się w naszym kraju kilkakrotnie, z różnym jednak skutkiem. Nie mogę wykluczyć, że istnieli zwolennicy trwałego związania dwóch ośrodków akademickich, spotkałem się nawet z argumentem, iż Uniwersytet dwóch miast Erlangen - Nürnberg (Norymberga to miasto partnerskie Krakowa) mógł funkcjonować z pełnym sukcesem. Jednak zasadniczo (a utwierdzają mnie w tym rozmowy ze starszymi pracownikami) zdawano sobie sprawę z tymczasowości tego układu. Następca prof. K. Lepszego, Rektor Klimaszewski, liczył podobno na długofalowe rozwijanie struktur katowickich pod ścisłą opieką Krakowa, jednak zakładał, że Filia jest tylko wstępem do powołania Uniwersytetu Śląskiego (ok. roku 1980?). Jako człowiek stawiający wysoko tradycję i godność kierowanej przez siebie Wszechnicy uważał, że w momencie podziału nowa uczelnia winna reprezentować rangę odpowiadającą pozycji starszej. Nie wiem, czy należy oskarżać go z tego powodu o naiwność, może zabrakło mu umiejętności praktycznych do wykorzystania tego, co było realne.

Jak wiadomo prof. Klimaszewski wyraził w 1968 r. w czasie inauguracji I roku akademickiego w Katowicach swoją dezaprobatę dla zbyt wczesnej likwidacji Filii i powołania Uniwersytetu Śląskiego. W tym samym duchu wypowiadał się także Senat UJ. Istnieje opinia, że przyśpieszone zrealizowanie planu, który władze UJ umieszczały w bardziej odległej przyszłości było reakcją na tzw. wypadki marcowe, konkretnie - zachowanie katowickich studentów prawa. Zachowanie studentów Filii, demonstrujących solidarność z postawą innych polskich uczelni, miało skłonić władze polityczne Katowic do odseparowania tutejszej młodzieży od "buntowniczego" Krakowa poprzez ograniczenie wędrówek studentów, ale przede wszystkim wykładowców między dwoma miastami. Zwrócono jednak uwagę na brak potwierdzenia tej motywacji w dokumentach. Co prawda nie zachowały się one w komplecie, ale wśród dostępnych pism znajduje się datowany na kwiecień 1968 r. projekt powołania Uniwersytetu sporządzony w Komitecie Wojewódzkim PZPR w Katowicach, przedstawiający dość obszerną motywację planowanej decyzji. Jest zastanawiające, że brak tam powołania się na aktualną sytuację polityczną, jako na argument za powołaniem nowej uczelni, a pojawiają się inne punkty (dotyczące wpływu partii na politykę kadrową) wskazujące na poufny charakter tekstu, w którym ukrywanie rzeczywistych motywów nie byłoby potrzebne. To prawda, że projekt powstał po wypadkach marcowych, ale nie znaczy to, by już wcześniej rzecz nie była przygotowywana. Według oświadczenia Rektora K. Popiołka, rozmowy na temat utworzenia "samodzielnego uniwersytetu" trwały już od ok. 1966/1967 r. i toczone były w niewielkim gronie. Wydaje się, że poszerzenie tego grona na początku 1968 r. miało związek z intensyfikacją prac2, choć treść dyskusji pozostała poufna, wskutek czego do końca maja 1968 r. nie dotarła do władz UJ. Prof. K. Popiołek nie opisuje dokładnie prac nad projektem wiosną 1968 r., gdyż choroba uniemożliwiła mu wówczas uczestnictwo spotkaniach. Gorący ton dyskusji na temat losów WSP i Filii na początku 1968 r. najlepiej świadczy jednak, że nie chodziło o odległą przyszłość, lecz o bardzo już konkretną perspektywę. Właśnie z tego względu nie sądzę, by na początku 1968 r. brano jeszcze dosłownie przewijającą się w dokumentach datę 1975 r. Oczywiście dla szybkiej realizacji planu postawa katowickich studentów stanowić mogła dogodny, dodatkowy argument. Służył on jednak najwyżej w zakulisowych rozmowach władz partyjnych, które dysponowały innym uzasadnieniem projektu, wyłożonym w dokumencie z kwietnia 1968 r.

Niemożność utrzymania Filii uzasadniano m.in. brakiem wpływu władz wojewódzkich (bez wątpienia KW) na politykę kadrową uczelni, pozostawieniem decyzji w sprawie przyjęć do pracy i nadawania stopni władzom UJ, brakiem samodzielności finansowej uczelni. Niezależnie od tego, co sądzimy na temat uzurpowania sobie przez PZPR prawa do decyzji w sprawach kadrowych uczelni, a nawet w zakresie nadawania stopni (!), muszę stwierdzić, że statut Filii komplikował ogromnie jej funkcjonowanie i mógł być argumentem na rzecz zmiany przynależności. Prorektor miał ograniczony wpływ na funkcjonowanie poszczególnych kierunków, skoro były one jedynie oddziałami krakowskich wydziałów, a ich prodziekani podwładnymi krakowskich dziekanów. Decyzje w podstawowych sprawach należały do krakowskich rad wydziałów i krakowskiego senatu, a zatem np. przyjmowanie do pracy wymagało przebrnięcia przez zdwojoną liczbę instancji. W jednym ze swych pism prof. Popiołek uskarża się na opóźnianie pism kierowanych do ministerstwa, co - biorąc pod uwagę wymagane w tamtych czasach konsultowanie ważniejszych spraw na kilku kolejnych szczeblach z władzami partyjnymi - mogło przedłużać ich załatwianie w nieskończoność. Intencją tych niezbyt praktycznych przepisów mogło być uniezależnienie decyzji od wpływu katowickich władz partyjnych, jednak po pierwsze w układaniu statutu brali udział profesorowie, których do opozycji politycznej trudno byłoby zaliczyć, po drugie, jeśli ten system kontroli nad Filią miał trwać dłużej, zapewniając pożądany dobór kadry, to należało go stosować w sposób możliwie umiarkowany z bardzo jednoznacznym uwzględnieniem dalekosiężnych pożytków dla katowickiej uczelni. Pewne pismo zachowane w Archiwum UJ ukazuje, jak to prof. Popiołek, prosząc o osobiste omówienie niedostatków współpracy władz Uniwersytetu i Filii w rozmowie z prof. Mieczysławem Klimaszewskim, otrzymuje wyłącznie cierpką odpowiedź, że w sprawie tej powinien skorzystać z oficjalnych posiedzeń władz. Muszę powiedzieć, że podobna korespondencja między prorektorem i rektorem, czyli dwiema osobami w normalnych warunkach współpracującymi bardzo blisko, mogła budzić wątpliwości, co do traktowania zamiejscowego ośrodka.

Jeśli istnienie Filii miało sprzyjać mobilności uczonych między dwoma miastami, to efekty okazały się niezbyt zadowalające. Jak pisał prof. K. Popiołek, niewielu tylko krakowian zechciało się osiedlić w Katowicach, wskutek czego nadmiernie obciążeni byli pracownicy miejscowi. To był na pewno poważny problem, bo uczelnia obsługiwana tylko przez dojeżdżającą kadrę nie miałaby szans normalnego funkcjonowania. Co prawda myślę, że w Katowicach przeceniano i wtedy i później znaczenie miejsca zamieszkania dla użyteczności pracownika. Z dzisiejszej perspektywy Uniwersytetu Jagiellońskiego rzecz wygląda nieco inaczej. Pracownicy coraz częściej zamieszkują poza Krakowem i, albo dysponują dwoma mieszkaniami, albo dojeżdżają do pracy, co nie przeszkadza im w wywiązywaniu się z obowiązków, a nawet w pełnieniu kierowniczych funkcji - potrzeba oczywiście dobrej organizacji, czasem także gotowości do poświęcenia. Być może sytuację dzisiejszą trudno porównywać z tą sprzed 35. lat, jednak zastanawiam się, czy władzom i w Katowicach i w Krakowie nie zabrakło wówczas chęci i wyobraźni, by rozwiązać faktycznie istniejące problemy i to nie tylko poprzez "przesiedlanie" pracowników, lecz także, poprzez lepsze związanie ich z nowym miejscem pracy przy pomocy innych czynników. To prawda, że lokalne władze potrafiły oferować atrakcyjne warunki bytowe, ale perspektywy lepszych warunków pracy naukowej okazywały się mniej realne. Być może zresztą inaczej być nie mogło, choć moje wspomnienia z nieco późniejszego okresu wskazują, że o zrozumienie tych spraw nie było łatwo. Wobec atrakcyjności zatrudnienia w UJ perspektywa rozstania się Filii z macierzystą uczelnią mogła też zniechęcać część pracowników, zwłaszcza samodzielnych. Nadto pojawiło się ponoć w Krakowie pewne rozczarowanie do stosunków panujących w Katowicach, do nacisków pozauniwersyteckich w przypadku kłopotów dydaktycznych (nazywając rzecz eufemistycznie). Jak wspomniałem wyżej, istniało jednak pewne grono krakowian gotowych sumiennie współpracować ze śląską Uczelnią. Oczywiście ich zaangażowanie nie rozwiązałoby problemów, dlatego konieczne było także pozyskiwanie kadry z innych szkół, chętnej do osiedlenia się w Katowicach. Filia zapraszała uczonych z Wrocławia, Poznania, Warszawy, także z innych miast. Tymczasem konieczność uzyskania każdorazowo zgody Krakowa nie ułatwiała tej praktyki, tym bardziej, że zrozumienia dla potrzeby sprowadzania kadry z zewnątrz w Krakowie za wiele nie było. Jak zauważyłem w protokołach Senatu UJ, wobec przybyszów rzadko podejmowano decyzję jednogłośne (tak było w przypadku prof. Augusta Chełkowskiego), czasem grono nieprzychylnych "obcym" było znaczne (prof. Jan Baszkiewicz). Nominacje krakowskich uczonych przebiegały tymczasem z reguły gładko. Oczywiście wyniki głosowań nie oddają rzeczywistej atmosfery, ale ta była ponoć jeszcze mniej przychylna. Można rzec, iż uczelnia macierzysta nie sprzyjała niezbędnej dla Katowic mobilności kadry, oczywiście kadry gotowej w pełni zaangażować się w nowym miejscu. Opieszale przebiegały też rozważania nad powołaniem nowych kierunków w ramach mojego macierzystego Wydziału Filozoficzno-Historycznego UJ, początkowo miała powstać na Filii UJ tylko psychologia, dokumenty archiwalne wracają wielokrotnie do wciąż nie załatwianej sprawy.

W historii wskazanie jednej podstawowej przyczyny faktów lub zjawisk bywa trudne. Powstanie Uniwersytetu Śląskiego patrząc z dłuższej perspektywy stanowiło nieunikniony efekt rozwoju kulturalnego i naukowego regionu. Przyśpieszone oddzielenie nowej uczelni od UJ było natomiast rezultatem bardziej skomplikowanego splotu przyczyn. Po stronie katowickiej - chęci podporządkowania sobie środowiska naukowego przez KW (a może raczej przez ludzi miejscowego establishmentu), także jednak dążenia do usprawnienia struktur uczelni i polepszenia szans jej rozwoju. Po stronie krakowskich władz - braku otwartości na potrzeby nowego środowiska, a także umiejętności funkcjonowania w skomplikowanym układzie sił politycznych i personalnych między dwoma a może nawet trzema ośrodkami (oprócz Krakowa i Katowic trzeba jeszcze uwzględnić stolicę). Spadło też zainteresowanie Katowicami ze strony krakowskich uczonych.

Mimo oburzenia Senatu i Rektora Mieczysława Klimaszewskiego oraz wyrażonej w momencie deklarowania pomocy dla UŚ, opinii o trudnej sytuacji katowickiego "wcześniaka", usamodzielniony Uniwersytet Śląski dał sobie całkiem nieźle radę z udźwignięciem skomplikowanych zadań. Nie chcę idealizować postaci Rektora K. Popiołka, jednak uważam, że odegrał on godną uznania rolę w polityce kadrowej, która w tym momencie była dla Uczelni sprawą najważniejszą. Pojawili się na UŚ uczeni z różnych ośrodków, niektórzy mający za sobą wędrówkę po wielu uniwersytetach polskich, postacie ciekawe i dynamiczne. W kręgu mojej dyscypliny były to osoby, które zapewne nie otrzymałyby akceptacji na UJ i wcale nie świadczyłoby to dobrze o uczelni. Na szczęście po 1968 r. Senat UJ nie został wystawiony na tę próbę. Krakowianie wcale nie stracili przy tym szans pracy w Katowicach i przybywali nadal po 1968 r., nie tracąc, jak sądzę, na wejściu do środowiska bardzo dynamicznego i mobilnego. Jeśli mogę się odwołać do własnych doświadczeń - w Krakowie nie miałbym zapewne okazji poznać tylu uczonych z różnych ośrodków, a za ich pośrednictwem innych uniwersytetów. Nie sądzę bym z mojej macierzystej uczelni był wysyłany na staże do innych miast, gdyż ta praktyka została na UJ przyjęta stosunkowo późno i bez entuzjazmu. Młody Uniwersytet, w tamtych latach przynajmniej, bardziej sprzyjał peregrynacjom akademickim, choć też cechował się większą płynnością kadry, ale to nie zawsze stanowi wadę. Pamiętam, że w latach 1980/1981 mówiliśmy na UŚ o pierwszych, dobrych latach uczelni, po których nastąpiły lata "chude". Spotkałem się, co prawda, także z opinią, że ta ocena oparta była na sytuacji tylko części wydziałów. Może faktycznie nie należy zbyt radykalnie rozróżniać dobrych i złych okresów w historii UŚ i uogólniać opinii o stanie Uczelni, jednak przynajmniej dla jej części pierwsze lata były na prawdę korzystne. W którymś z podsumowań dorobku katowickiej Uczelni spotkałem stwierdzenie, że o jej dobrej kondycji świadczy fakt, iż posiada już większość kadry własnego chowu. To na pewno ważny dowód stabilizacji, ale myślę, że niemniej istotne byłoby stwierdzenie, że obok własnych uczniów Uniwersytet pozyskuje też profesorów innych uniwersytetów, a jego wychowankowie wykładają na całkiem dobrych uczelniach, zajmują też czołowe miejsca w ważnych instytucjach naszego kraju - pisała w podobnym duchu prof. Irena Bajerowa.

Przywołana przez mnie na początku wystąpienia publikacja na temat historii Uniwersytetu Śląskiego ma w tytule, jako motto słowa: "wyrósł z dobrego drzewa" - myślę, że w rzeczywistości Uniwersytet wyrósł z niejednego drzewa i to jest jego zaletą.

MACIEJ SALAMON
Katowice, 20 listopada 2003

________________________________________
  1. "Wyrósł z dobrego drzewa..." Uniwersytet Śląski 1968-1998. Fakty, dokumenty, relacje, red. A. Barciak, Katowice 1998.
  2. W czasie dyskusji dn. 20 XI 2003 r. prof. dr Jacek Jania wspomniał, że prof. Alfred Jahn, rektor Uniwersytetu Wrocławskiego przygotował jeszcze przed wypadkami marcowymi 1968 r. dla władz opinię w sprawie planowanego powołania Uniwersytetu Śląskiego. Była to opinia pozytywna.
Autorzy: Maciej Salamon