Słowo archiwum budzi zwykle nie najlepsze skojarzenia. Nawet jeśli ktoś jest maniakalnym szperaczem i nie przeszkadza mu fakt, że wszystko jest w rzeczonej instytucji poukładane alfabetycznie w jednakowych teczkach i że nie wolno – broń Boże – nic pomieszać, to i tak pewnie nie przepada za zapachem wielowiekowego kurzu, zrzędzącymi paniami w tanich kapciach i lekko zatęchłą atmosferą tego miejsca.
Franciszka Themerson przy pracy |
Londyńskie archiwum Stefana i Franciszki Themersonów przeczy wszelkim tego rodzaju stereotypom. Jest białe, przestronne, starannie przewietrzone, a zarządzający nim: Jasia Reichardt (siostrzenica Franciszki) i Nick Wadley to historycy sztuki, artyści i ludzie pióra w jednym, obdarzeni niezwykłym gustem, optymizmem i poczuciem humoru. Oczywiście, nie brak tu teczek i pudeł (w końcu archiwum ma pewne ściśle określone funkcje), ale sądzę, że to miejsce najlepiej spośród znanych mi spełnia najważniejszą rolę, jaką archiwum artysty czy pisarza spełniać powinno – inspiruje. O ile wiem, nie jestem odosobniona w tym poglądzie: pisarze, artyści, filmowcy, tłumacze, historycy, sztuki, literatury i... archiwiści – kimkolwiek jest osoba, która styka się z archiwum w Londynie – nabierają nieprzepartej chęci „zrobienia czegoś” – nieważne, czy z dziełem Themersonów, czy na własną rękę. Rękopisy, książki, rzadkie czasopisma, fotografie, notatki, korespondencja, fragmenty filmów, scenariuszy, obrazy, rysunki – jest w czym przebierać. Wobec ogromu tej twórczości (czasem wydaje się, że Themersonowie nic innego w życiu nie robili, tylko pisali, malowali, robili filmy itp., a na bardziej przyziemne sprawy, jak jedzenie czy spanie, nie mieli już czasu) zawsze ma się poczucie niedosytu. Ucieszyłby się i Norwid ze swoim „bo piękno po to jest, by zachwycało do pracy...”
Franciszka Themerson przy pracy |
Z tym większym zadowoleniem zauważyłam, że – choć na razie na początku swej drogi rozwoju – Archiwum katowickie posiadło wiele z tej atmosfery. Nie straszy badacza czy zwykłego gościa-ciekawusa kurzem, kapciami ani wyblakłymi teczkami, a oprócz prac Themersonów, listów i książek z ich zbiorów jest tu parę memorabiliów, a także grafik i zdjęć, które czynią to niewielkie pomieszczenie sympatycznym i oswojonym.
Być może częściowo dzieje się tak dlatego, że spuścizna Themersonów skutecznie wymyka się jednoznacznej klasyfikacji (z którą zresztą oboje walczyli za życia). „Nigdzie nie czuję się zagubiony i wszędzie czuję się jak w domu – pisał Stefan w niepublikowanym angielskim tekście – Czuję się jak w domu w kołysce każdego dziecka, w łóżku każdej kobiety i trumnie każdego trupa. Czuje się jak w domu wśród wirusów w bebechach wszy i wśród wszy w piórach gołębic i wśród gołębic w sercu Jezusa”. I nawet jeżeli nie bierze się tego zbyt dosłownie, trzeba zauważyć, że problem tożsamości, określanej nie za pomocą przynależenia do określonej grupy, klasy, stylu etc., ale poprzez odrębność, bycie jedynym w swoim rodzaju i nie utożsamianie się z określonymi ruchami i trendami, leżał na sercu zarówno Stefanowi, jak i Franciszce.
Franciszka Themerson przy pracy |
Oni sami jako artystyczna para również nie dają się porównać do znanych nam tandemów. Wśród filmowców jest na świecie kilka takich par, zwykle braci (jeśli nie liczyć zapomnianych już raczej pp. Petelskich), ale tworzą oni zwykle całkowity konglomerat i trudno odróżnić jednego od drugiego. Pary literackie, malarze, plastycy itp. zwykle albo robią coś zupełnie od siebie odrębnie, albo jedno jest jedynie cieniem czy inspiracją dla bardziej uzdolnionej drugiej połowy. Themersonowie co prawda przyznawali, że nie pamiętają, kto robił co w przedwojennych produkcjach filmowych, ale w istocie ich twórczość to dwa zupełnie niezależne światy, tworzone przez niezwykle silne osobowości, posiadające wszelako – przede wszystkim w sferze estetyki, moralności i poczucia humoru – wiele zazębień i pozostające w idealnej symbiozie. Dlatego, zwłaszcza londyńskie środowisko, które miało okazję znać Franciszkę i jej „filozofujący” styl bycia, oburza się niekiedy, że w Polsce pierwsze skrzypce zdecydowanie gra Stefan. Sądzę, iż jest to spowodowane faktem, że dzieło artystki nie było nigdy dostatecznie popularyzowane (kolejne zadanie dla rodzimego archiwum w Katowicach!) oraz tym, że Stefan-pisarz obdarzył nas pokaźną ilością łatwo zapadających w pamięć refleksji-sformułowań, które – choć niezwykle błyskotliwe i zręczne formalnie – nie są jedynie frazesami czy bon-motami, ale zagnieżdżają się w naszych umysłach, by je potem długo i skutecznie niepokoić.
Jeden z Themersonowskich drobiazgów |
Ostatnio odczułam to po raz kolejny – jeśli mogę się pokusić o refleksję bardziej osobistą – koordynując w Akademii Rozwoju Filantropii program „Dialog dla przyszłości”, którego celem jest prowadzenie dialogu kultur, w tym polsko-żydowskiego, promowanie tolerancji, kulturalnej wymiany zdań, otwartości na innych i ich poglądy. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, był wybór cytatów z Themersona takich, jak choćby wiersz
"Echo litanii":
Ja jestem jednoosobową mniejszością,
ty jesteś jednoosobową mniejszością,
on jest jednoosobową mniejszością...
Czy jedna cząsteczka miłości to miłość?
Albo
"Miłość do obywateli":
Przerabiałem ten temat, znam wszystkie powody
Dla których Polaków mam kochać bardziej niż innych
Ale nie kocham, przykro mi, nie wiem dlaczego, ale nie.
Tak, tolerancja, otwartość, nie ocenianie innych po pozorach, nie narzucanie swoich poglądów, dostrzeganie absurdów i uproszczeń, których codziennie dokonujemy, potrzeba "spojrzenia na świat inaczej" - to z pewnością leżało obojgu Themersonom na sercu.
W tegorocznym kalendarzu brytyjskiego Redstone Press zatytułowanego "Daring"("Odważne!") obok zdjęć osób ryzykujących w taki czy inny sposób życie (np. walcząc w konspiracji albo chodząc po linie), wyznających rzeczy wymagające odwagi (np. przyznających się publicznie do homoseksualizmu w latach 60. XX wieku), czy też dokonujących niezwykłych, "zakazanych" odkryć, znajduje się pierwsza strona "Króla Ubu" Alfreda Jarry, zaczynającego się, jak wiadomo, od quasi niecenzuralnego "Grówno!"- w bibliofilskim wydaniu (z roku 1951) Gabberbochus Press, oficyny wydawniczej prowadzonej w Londynie przez Themersonów (było to pierwsze angielskie wydanie tego dramatu). Jak sami przyznawali, nie zależało im na bestsellerach, ale na "best-lookerach", książkach wydanych nieskazitelnie, innych niż dostępna powszechnie masówka, na autorach, których na konserwatywnym rynku edytorskim nikt nie ośmielił się wydawać.
Pierwsza strona "Króla Ubu" w wydaniu Gabberbochus Press |
Zachęcałabym wszystkich korzystających z katowickiego Archiwum tych niezwykłych artystów do tego, by szukali w nim wspomnianej wyżej inspiracji i właśnie -odwagi. W końcu jest jedną z cnót kardynalnych... W tym świecie, w którym zwykło się przedstawiać zło jako coś fascynującego i medialnego, a dobro (czy też tak wychwalaną przez Stefana – przyzwoitość) jako mdłe i bez wyrazu, w świecie, w którym siłą rzeczy zmuszani jesteśmy do moralnych i artystycznych kompromisów, należy przypominać o odwadze. Nie takiej, która pozwala nam dać komuś bez lęku w łeb, ale tej, która umożliwia prawdziwą zmianę, prawdziwą twórczość, prawdziwe bycie kimś.
KLARA KOPCIŃSKA
- współtwórczyni Archiwum Themersonów w Londynie. Ma 35 lat i nie wie jeszcze kim będzie, jak dorośnie. Skończyła filologię klasyczną, czasem pisze, tłumaczy, robi filmy dokumentalne albo programy telewizyjne. Czasem też prowadzi warsztaty dla młodzieży albo programy społeczne. Wydała jedną pracę naukową. Działa w kilku stowarzyszeniach. Pewien dziennikarz nazwał ją kiedyś złośliwie „wybitną Themersonistką”. Podoba jej się ta definicja, zwłaszcza, że to nie tylko zajęcie, ale i styl życia.
Zawartość jednej tylko z wielu szuflad w katowickim Archiwum Themersonów |