Przeczytajmy tę książkę

 

Na okładce obraz Mariusza Mierzejewskiego Bez tytułu: rozpłatane ciała świń wiszą na hakach zaczepionych o coś, co wygląda na fragment metalowej konstrukcji, jaką znamy z hal fabrycznych. To, że malarz tak właśnie ochrzcił swe dzieło, spokrewnia je z tym, co czytelnik odnajdzie w książce: Bez tytułu – bo jak odnieść się do zabijania zwierząt w rzeźniach, jak „zatytułować” ten proceder, który nauczyliśmy się od wieków traktować z milczącym przyzwoleniem, gdybyśmy bowiem chcieli go zgłębić, z całą należną powagą, wówczas pewnie język musiałby zamilknąć? Bez tytułu – to znaczy bez słowa, gdyż słowo okaże się albo zawstydzająco zdawkowe („za łatwe”, powie autorka, s. 38), albo wprowadzi nas w niemą konfuzję wobec bezmiaru cierpienia zwierzęcego nagle rozdzierająco zbliźnionego z cierpieniem ludzkim: „Dlaczego w Auschwitz nikt się nie bronił?/ Dlaczego zwierzęta w obozach śmierci się/ nie bronią?” (s. 14). Może więc dlatego „lepiej się oszukiwać i nie zauważać/ cierpienia świń czy psów zamkniętych w klatkach,/ i tych setek milionów myszy, małp i królików/ w salach tortur wyłożonych kafelkami aż po sufit” (s. 36).

Bez tytułu stawia przed nami pytanie o prawomyślność tego, co robimy: jaki mamy tytuł do tego, by tak postępować, czyli co daje nam moralne prawo do tego, by wpędzać miliony zwierząt do rzeźni? Powtórzmy, że chodzi właśnie o „prawomyślność”, a nie „praworządność”, obfitość obowiązujących w Polsce przepisów ustanawia bowiem granice działania, w obrębie których nasze okrucieństwo jest legalne. Z przypisów do wiersza O piosenkach dowiemy się, że prawo pozwala na miażdżenie lub wyrywanie jąder „do siódmego dnia życia prosięcia (z pominięciem anestezji, bo po co hodowca ma wydawać pieniądze na znieczulenie” (s. 20). Stajemy więc „bez tytułu”, bez słowa i bez poważnej moralnej racji, przed rzeszą zabitych i zabijanych, zjedzonych i wciąż zjadanych zwierząt, szukając usprawiedliwienia, jak zwykle w zabiegach językowych. Ta sama mowa, która milknie wobec cierpienia, podsuwa nam usłużnie rozwiązanie: to nie cierpienie, lecz „produkcja”, nie o żywe istoty tu chodzi, lecz o „przemysł”, a „przemysł” – wiadomo – to miejsca pracy dające utrzymanie rodzinom, a także ważny element gospodarki kraju, więc włączają się pokrętne racje polityczne i pseudopatriotyczne: obrona stanu zatrudnienia, samowystarczalność żywnościowa, eksport generujący niezłe zyski dla budżetu etc., etc. Im większy zamęt słowny, tym mniejsze stają się racje moralne. Wszak słynna i potrzebna „piątka dla zwierząt”, której patronował sam wszechmocny Prezes, upadła pod presją racji politycznych, czyli pod naciskiem niepohamowanej chęci utrzymania się przy władzy. A mieli ją przecież poprzeć, jak ujął to Prezes, „wszyscy dobrzy ludzie”. Może więc, powiedzmy to prosto z mostu, jesteśmy źli i zło nami włada, a polityka staje się jego domeną? Jak czytamy: „Nie wierzę, że chodzi jedynie o pieniądze,/ że ludziom chodzi tylko o pieniądze./ Trzeba mieć upodobanie w cierpieniu/ i chęć bycia obok/ boleści w tak wielkim mrowiu istnień” (s. 33). Historia człowieka to, mimo wszystkich sukcesów nauki i podziwu dla wielkich dzieł sztuki, dzieje okrucieństw. Żaden Einstein ani Leonardo nie uchronili nas nie tylko od wojen, ale i od bezwzględnego, „przemysłowego” ludobójstwa. Nie powstrzymali też budowy nowych rzeźni. Dlatego Anna Augustyniak docieka w swych wierszach źródeł okrucieństwa, jakim był Holokaust, ale równolegle myśli o tym, skąd bierze się nasza skłonność do zadawania cierpienia zwierzętom. I to nie tylko tym rzeźnym, ale i psom męczącym się w boleściach w nielegalnych hodowlach („Fabryki psów pracują pełną parą”, s. 33), jagniętom zabieranym matkom i zabijanym „dla smaku młodego mięsa” (s. 15). Co pozostaje? Przede wszystkim zerwanie z obojętnością i zgodą na zastany stan rzeczy, a w konsekwencji wezwanie do niestrudzonego drążenia problemu cierpienia (tego ludzkiego i zwierzęcego, bo „pod skórą wszyscy jesteśmy tacy sami”, s. 41). To, o co poetka pyta w nawiasie, winno stać się przedmiotem niejednej lekcji szkolnej i niejednego uniwersyteckiego seminarium: „(Czy pytanie o zasadność zabijania jednych dla drugich,/ nie jest najpilniejszą kwestią współczesnego świata?)” (s. 42). A jest i perspektywa teologiczno- soteriologiczna, z punktu widzenia której nasz los kształtowany przez nasze dość pojemne i wyrozumiałe sumienie chrześcijańskie (autorka nazwie je „ruchliwym”, s. 37) może okazać się wielce niepewny: „Przeraża mnie za to ufność w opatrzność,/ Aż mam gęsią skórkę, co to będzie,/gdy kiedyś staniemy oko w oko/ z rozmnażanymi na mięso i dla pieniędzy,/ na futra, kołnierze i rękawiczki…” (s. 36). Może chodzi więc o odtworzenie utraconego siostrzeństwa i braterstwa z wszystkim-co-żyje? Bez tego życie nasze będzie byle jakie, a zbawienie wątpliwe, bo przecież – jak pisał nieodżałowany ojciec Wacław Hryniewicz – jeśli mamy być zbawieni, to tylko z psami i kotami.

Anna Augustyniak: Między nami zwierzętami. słowo/ obraz/terytoria, Gdańsk 2020, ss. 45.