Przyjacielskie wilkołaki

Piękny angielski park wokół dawnej posiadłości rodu Radziejowskich (stąd patronimiczna nazwa miejscowa Radziejowice) we wsi mazowieckiej nad rzeką Pisią Gągoliną. Późne, jesienne, mgliste popołudnie, zapada już zmrok, wiatr szumi w gałęziach starych drzew. Moje kroki budzą szelest opadłych liści. „Liście spadły, tak drogę zaścieliły całą./ Liście suche, szit, szit…”, mówi Wielki Książę Konstanty. Klimat jak z Nocy listopadowej Stanisława Wyspiańskiego. I jak w warszawskich Łazienkach posąg króla Jana na wspiętym rumaku „ciągnie ku sobie urokiem”, tak w parku radziejowickim przyciągają mnie wilkołaki. Choć nie jest to czas pełni księżyca, ich grupa stoi majestatycznie wśród prawie nagich drzew, wydobyta z ciemności nastrojowym światłem, rzucająca groźne cienie.

Doświadczenia konsumentki tekstów kultury i literatury nie tylko popularnej podpowiadają, że powinnam się bać tych dziwnych bytów z pogranicza dwóch światów, ludzkiego i animalnego. Na to spotkanie idę jednak z ciekawością. W posępnym parku stoję wprawdzie sama wśród zwartej sfory ogromnych, masywnych wilkołaków, których wyszczerzone zęby – och, nie, to wielkie i ostre zębiska! – połyskują o szarej godzinie, ale przecież jestem w plenerowej galerii radziejowickiego parku na wystawie rzeźb Józefa Wilkonia.

Jego portrety psychologiczne zwierząt powstają zgodnie z filozofią twórczą artysty: „Nigdy nie używam postaci zwierząt zgodnie z tradycją La Fontaine’a. Nigdy nie wykorzystuję ich do przedstawiania jednej ludzkiej cechy, zwłaszcza negatywnej”. Wilkoniowe Wilkołaki wyglądają – za tradycją ikonograficzną – groźnie, ale nie są emanacją zła, okrutnego i bezmyślnego.

Surowe, toporne, grubo ciosane siekierą i piłą mechaniczną rzeźby z drewna, które wiele już przeżyło i przechowuje ślady autorskich cięć, to artystyczna kreacja istot potężnych, nieujarzmionych, pełnych pierwotnej mocy, o przenikliwym spojrzeniu. Mocarne stwory delikatnie otulają i chronią szczenięta, z ufnością poddające się sękatym ramionom opiekunów. Te olbrzymy, mimo ponadludzkiej witalności nadanej przez rzeźbiarza, robią wrażenie bezbronnych, bo przejętych troską o słabszych.

Homo homini lupus est? Tak, o ile za dawnymi wierzeniami wilka utożsamia się ze złem, z zagrożeniem. Nadal mamy kulturowo wdrukowany (już w dzieciństwie przez bajkę o okrutnym losie Czerwonego Kapturka) strach przed bestią mającą rzekomo moce demona. Wyzwala z tego lęku lektura pełnych empatii Wilków Adama Wajraka. Homo homini lycanthropus est? Jeśli takim ze świata Józefa Wilkonia, to warto się z nim poznać głębiej.

Z miejsca, gdzie stoi gromada Wilkołaków, widać wyłaniającą się z mroku pełną optymizmu Arkę Wilkonia. Zgromadzone w niej zwierzęta w obliczu klęski klimatycznej patrzą przez okna statku z nadzieją, że przetrwają kataklizm, i ciekawością, jak będzie wyglądało ich życie po nim. Są pogodne. Są razem – słodziutki zajączek i groźny krokodyl. Nie widać tylko człowieka, choć ślady jego działań trwają.