Rozmowa z prof. zw. dr. hab. Krzysztofem Kłosińskim, dyrektorem Instytutu Nauk o Literaturze Polskiej

Miłosz - mieszkaniec XX wieku

Czesław Miłosz był nie tylko poetą, prozaikiem, tłumaczem, czytanym na całym świecie eseistą, ale także niezwykle wnikliwym obserwatorem i świadkiem epoki. W 1980 roku został laureatem literackiej Nagrody Nobla. W tym roku obchodzimy setną rocznicę jego urodzin. Z tej okazji Sejm RP ogłosił rok 2011 Rokiem Czesława Miłosza.

– Z Miłosza nie da się zrobić postaci jednowymiarowej i jednoznacznej – mówi prof. zw. dr hab. Krzysztof Kłosińsk
– Z Miłosza nie da się zrobić postaci jednowymiarowej i jednoznacznej – mówi prof. zw. dr hab. Krzysztof Kłosińsk

Na czym polega trudność obcowania z Miłoszem?

– Czesław Miłosz to postać niezwykła, ale budząca też bardzo mieszane emocje, co należy zrozumieć. Jest to człowiek jakby pęknięty na pół. Szalenie wyniosły, dumny, pogardliwie odnoszący się do wszystkiego, co jest małością tego świata, z drugiej strony często nurzający się w tych małościach, choć z pewnością popełnienia grzechu (XX wiek, uważa, wyzbył się poczucia grzechu).

Był antyklerykalnym poetą religijnym?

– Miłosz był uwikłany w wieloreligijność, pojawiają się u niego bohaterowie liryczni, którzy nie są katolikami, różnowiercy, silne oddziaływał na niego także protestantyzm. Religijność Miłosza jest synkretyczna, pisząc o jego twórczości, chyba jako pierwszy użyłem określenia – kerygmatyczny, przywołując język teologii (ksiądz profesor Szymik to zauważył w swej teologicznej monografii Miłosza). Jest taki wymiar pisania Miłosza, który zasługuje na to, aby go nazwać językiem teologicznym. Sam Miłosz nazywa to sakralizacją osobistego doświadczenia. We wszystkim, czego doznajemy, jest coś, co ma charakter sakralny, w szczególności poprzez odczuwanie własnego życia jako podporządkowanego czemuś wyższemu. W jego poezji, a także prozie, szczególnie tej autobiograficznej, zresztą u Miłosza wszystko jest autobiograficzne, występuje często figura Ręki, on pisze to dużą literą. „Czułem, że kierowała mną Ręka”. Szczególnie, kiedy opowiada o niesłychanych historiach, które mu się zdarzały (np. kiedy przedzierał się z Litwy do Polski w czasie okupacji). Często powracająca figura Ręki to jest to, co Miłosz nazywa cudownymi ocaleniami, są bowiem takie przypadłości naszego losu, które raczej cudowi możemy przypisać niż zbiegowi okoliczności. I to jest wymiar rzeczywiście teologiczny, w najbardziej intymnym namyśle nad sensownością i porządkiem własnej biografii. Miłosz bezustannie, od początku swojej twórczości właściwie, opowiada swoje życie, ciągle od nowa, jeszcze raz i jeszcze (życie jest u niego przed twórczością i w tym sensie przełamuje on modernizm). To pisanie, jak to określił w książce Sylwy współczesne prof. Ryszard Nycz, jest u autora Traktatu moralnego nieustannym życio-pisaniem, czyli, rozdzielając to słowo, bio-grafią – w przeciwieństwie do niezmiennego zapisu przeszłości, jakim jest biografia. Miłoszowskie pisanie o sobie nie jest przecież narcystyczne, nie jest popisywaniem się wyjątkowością własnych losów, ale jest raczej szukaniem śladu, który zostawiła ta dużą literą pisana Ręka. W tym jest, oczywiście, ogromny ładunek herezji. Wiara w to, że mój los jest ilustracją woli bożej, jest heretycka.

W Traktacie teologicznym Miłosz poszukuje wiary?

– Wymiar Miłoszowski widziałbym w uwikłaniu w cały wiek XX. Jest taki tekst, który uważam za szczególnie ważny, i który jest świadectwem pewnego dystansu, a nawet niechęci Miłosza do postaci, która mniej więcej w połowie stulecia wiodła prym na arenie intelektualnej świata (a dziś ma swój come-back). To Jean- Paul Sartre. Miłosz go cytował, choć czynił to z ironią. Esej, który mu poświęcił, jest dyskusją nad tym, czy życie składa się z przypadków, czy też można się w nim doszukać sensu. Miłosz nawiązuje do przekleństwa, jakim francuski filozof obrzuca każdego, kto uważa, że wszechświat jest zainteresowany jego istnieniem, które jest dane z góry i ma grunt metafizyczny. Tych, co tak myślą, nazywa Sartre łajdakami (les salauds), bowiem naszym jedynym gruntem jest to, co Niemcy zwą Abgrund, czyli nicość. Na to Miłosz odpowiada: tak, jestem łajdakiem, bo nie mogę się zgodzić na to, aby moje istnienie nie miało gruntu metafizycznego (czyli, jak to określa w późnej twórczości, „nie było podtrzymywane” przez ową Rękę). I w tym szczególnym sensie jest Miłosz poetą religijnym. I tak też rozumiem Traktat teologiczny, który odebrałem jako osobistą antologię rozmaitych wariantów myślenia, sposobów wysławiania się i doświadczania, które się w nim zsumowały, ale z perspektywy jakby zza grobu.

Kolejna autobiografia?

– Miłosz przyjmuje autobiograficzną postawę dość wcześnie, jako jeszcze stosunkowo młody człowiek, już wtedy sytuując się jakby poza światem. Taka jest strategia Miłosza, on opowiada o swoim życiu, jako o czymś, co postrzega w całości, ale on sam jest już po drugiej stronie. Jest taki piękny wiersz, w którym ktoś patrzy na świat miniony z dystansu i słyszy słowa ni to sługi, ni to diabła: „ziemia waszej wysokości nie podobała się”. Ta wasza wysokość to on sam wykreowany przez swoje pisanie (któremu sufluje diabeł!). Przeniesiony w jakąś kosmiczną przestrzeń i patrzący na ziemię trochę jak w Świecie (poemach naiwnych), gdzie świat jest malutki i bajkowy. Obecność tego kosmicznego dystansu u Miłosza nadaje jego spojrzeniu zabarwienie ironii wobec spraw tego świata.

Ta ironia, a czasem nawet szyderstwo, przysporzyła Miłoszowi niemałych kłopotów w ojczyźnie.

– Miłosz paryski i Miłosz londyński: bardzo długo uznawano go w Londynie za persona non-grata, przypisywano mu nawet rolę sowieckiego agenta, którym, rzecz jasna, nie był. To, że budził tak skrajne reakcje wynikało z faktu, że nigdy nie był jednoznaczny w swoich wyborach i droga jego życia była pogmatwana. Takie jednak było całe ubiegłe stulecie, a on był mieszkańcem XX wieku. Skazany na wieczną tułaczkę i szukanie dla siebie kąta, był – jak sam mówi – wygnańcem. Dla kogoś, kto zwędrował wszystkie kontynenty i mieszkał wszędzie, począwszy od Europy Wschodniej, a skończywszy na Ameryce, z przystankiem po drodze w Paryżu, osiadłość jest czymś, co właściwie nie przystoi przyzwoitemu człowiekowi XX wieku, bo oznaczałaby, że było się głuchym i ślepym na to, co się wokół dzieje (właśnie Sartre mieszkał wciąż w jednym miejscu).

Różne były doświadczenia Miłosza, niektóre wręcz mu wytykano.

– Z Miłoszem to jest trochę tak, jak ze świętymi, nie można zostać świętym, jeśli się nie doświadczy grzechu. W swojej biografii odnotował moment, kiedy patrzy na powstanie warszawskie, siedząc na wieży ciśnień w Warszawie. Patrzy z lotu ptaka, nie biorąc udziału, a jednocześnie ze świadomością, że walczą tam i giną niepotrzebnie młodzi poeci. Owo wyniesienie na wieżę jest groteskowe, a dystans nie całkiem serio, ale jednocześnie z perspektywy tych, którzy traktują absolutnie obowiązki patriotyczne, jest coś strasznego w tym doświadczeniu nieuczestniczenia. Miłosz – i za to go podziwiam – nigdy w nic nie daje się włączyć, uczestniczy, ale zawsze jest zdystansowany i gotów do wyjścia. Nie można nakreślić jednej politycznej sylwetki Miłosza. Zaczyna jako lewicowiec, a potem stopniowo od tego odchodzi, ale nigdy nie przechodzi zdecydowanie na stronę prawą. Z Miłosza nie da się zrobić postaci jednowymiarowej i jednoznacznej. W swojej złożoności przypomina naszych wielkich bohaterów z przeszłości. Na przykład Mickiewicza, który także nie brał udziału w powstaniu, część życia spędził na emigracji, jemu również stawiano rozmaite zarzuty polityczne, wytykano wspieranie towianizmu, on także doświadczył podobnych upokorzeń i doznał izolacji ze strony przyjaciół…

Krakowski Festiwal Literacki im. Cz. Miłosza był głównym punktem obchodów roku noblisty, prowadził pan profesor panel dyskusyjny na temat „Miłosz – mistrz rozmowy istotnej”.

– W znakomitym gronie rozmawialiśmy na temat dwóch ogromnych tomów (2000 stron!) wywiadów z poetą. W panelu uczestniczyli profesorowie Teresa Walas i Aleksander Fiut oraz redaktorzy Katarzyna Kubisiowska, Ireneusz Kania i Tomasz Fiałkowski, współautorzy wywiadów nazwanych przez redakcję Rozmowami Polskimi. Rozmowy były na ogół przygotowane niezwykle starannie, przez znakomitych fachowców (Miłosz zresztą odrzucał od razu rozmowy nieistotne). Po przeczytaniu tych dwóch tysięcy stron, dostrzegłem coś, co wcześniej nie było dla mnie aż tak wyraźne – ogromną prowincjonalność Miłosza, przywiązanie do owej zagubionej krainy, znanej z Doliny Issy. To pozwala jeszcze wyżej cenić tego „obywatela świata”, który, wychodząc z głuchej, zabitej dechami prowincji, zdołał wywindować się na tak niebywały poziom, że potrafił po angielsku wykładać Amerykanom o Swedenborgu, Blake’u, Mickiewiczu i Dostojewskim. O Noblu nie wspomnę. To jeszcze bardziej zwiększa szacunek dla niego, a jednocześnie pokazuje, jak głęboko był zakorzeniony w tamtej daleko już wschodniej środkowej Europie. W dyskusji w namiocie przy Placu Szczepańskim mówiliśmy o niesłychanej skromności i niebywałej pracowitości Miłosza. Ireneusz Kania wspomniał spotkanie z pisarzem na temat myśli hinduskiej, do której 90-letni wówczas Miłosz przygotowywał się tygodniami. Noblista przywitał swego rozmówcę ze stosem ręcznie zapisanych notatek na kolanach, ale po jakimś czasie stwierdził, że trzeba jeszcze to i owo domyśleć i doczytać, więc spotkali się znów za parę tygodni i wszystko poszło jak z płatka. To coś zupełnie niesłychanego: rzetelność, skromność, pracowitość, szacunek dla rozmówcy i dla samej rozmowy. Szczególnie w naszej szerokości geograficznej, gdzie dominuje lenistwo, folgowanie sobie, zwalanie na wiek, udawanie, że się wie, podczas, gdy tak naprawdę wie się niewiele. To są rzeczywiście kardynalne cnoty, które należałoby pielęgnować, zwłaszcza, gdy triumfuje bylejakość intelektualna.

Czym dla Miłosza jest poezja?

– Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie – czym jest dla Miłosza jego poezja – bo jest ona dla niego nieustannym ruchem refleksji skierowanej ku sobie i ku światu. Jest sposobem namysłu nad sobą, nad własnym losem, jest formą refleksji, która ma tę przewagę nad innymi, że – jak mówi Miłosz – jest „bardziej pojemna” (niż na przykład filozofia), ponieważ obejmuje całość doświadczenia człowieka (wiele można by mówić o doświadczeniu ciała u Miłosza). Poezja jest także dla niego tym, co ocala, sposobem na to, żeby pisać i myśleć – jak by powiedział Heidegger – bycie i czas.

Autorzy: Maria Sztuka
Fotografie: Agnieszka Sikora