- powiedział Krzysztof Wielicki na spotkaniu z "Gazetą Uniwersytecką UŚ"

Góry są dla wszystkich

Od 8 do 12 marca br. w Instytucie Fizyki Uniwersytetu Śląskiego odbyła się już po raz czwarty Festiwal Slajdów Podróżniczych. Organizatorami Festiwalu było Śląskie Stowarzyszenie Podróżnicze "GARUDA" oraz Studenckie Koło Podróżnicze "Denali". Patronat nad Festiwalem objęli: Prezydent Miasta Katowic Piotr Uszok oraz JM Rektor UŚ prof. dr hab. Janusz Janeczek. Festiwal z roku na rok rozrasta się, przyjeżdża coraz więcej gości - wśród nich wielu znanych podróżników. W tym roku tłumy zgromadzone w auli A. Pawlikowskiego miały okazje podziwiać slajdy z najdalszych zakątków świata, w tym m.in.: Sri Lanki, Indii, Ekwadoru i Wysp Galapagos, afrykańskiej ekspedycji Artura Urbańskiego od Kapsztadu do Wodospadów Wiktorii, Joanny i Artura Morawców wyprawy do Kambodży, a także Kaukazu czy Iranu. Gościem specjalnym Festiwalu był znany polski himalaista Krzysztof Wielicki. Przy okazji festiwalowego spotkania o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości polskiego alpinizmu oraz o sukcesach i planach z Krzysztofem Wielickim rozmawiała Agnieszka Sikora.

AGNIESZKA SIKORA: Czy czuje się pan człowiekiem sukcesu?

KRZYSZTOF WIELICKI: Po części tak. Chociaż dzisiaj słowo "sukces" jest często źle odbierane. Niestety, sukces jest zazwyczaj rozumiany jako wynik jakiejś kombinacji, niejasnych dokonań. Niejednokrotnie, ktoś kto osiągnął sukces, jest odbierany jako ktoś, kto dokonał czegoś w sensie negatywnym. Ja uważam, że w pozytywnym tego słowa znaczeniu osiągnąłem sukces, bo moim zdaniem sukces oznacza, że człowiek może robić to, co lubi. I wcale nie chodzi mi o to, że ktoś zapisał się w historii, w jakieś konkretnej dziedzinie, czy złamał ileś tam barier. Oczywiście, z moim sukcesem wiąże się istnienie w czołówce ludzi, którzy robią coś ważnego w górach wysokich, zapisują się w historii, przekraczają pewne granice. Ale poza tym człowiek przede wszystkim powinien robić to, co potrafi i co mu najlepiej wychodzi. Dlatego nie szukam innej drogi. Robię to, co umiem. Taka postawa jest chyba bliska akademikom, którzy też przeważnie specjalizują się w jednej, wąskiej dziedzinie. Żeby w dzisiejszych czasach, przy dzisiejszym stanie wiedzy być dobrym w sensie interdyscyplinarnym to chyba trzeba by było mieć umysł jak Einstein. Co prawda mówi się, że największe sukcesy w nauce osiągnęli ci, którzy działali właśnie na pograniczu kilku dyscyplin, ale to już były naprawdę wielkie umysły. Ja uważam, że trzeba się specjalizować.

Krzysztof Wielicki
Krzysztof Wielicki

Kiedyś powiedział pan, że ludzie, którzy chodzą w góry wysokie są w pewnym sensie niewolnikami programów.

Tak, to jest ten negatywny element, który towarzyszy chodzeniu w wysokie góry, ale także robieniu wszystkiego tego, gdzie zaczynają grać rolę duże pieniądze. Rzeczywiście, wspinanie się w górach wysokich jest sprawą medialną, a w momencie, gdy media w coś wchodzą, to zaczyna się człowiek robić więźniem pewnych programów, czasami poddaje się naciskom mediów i to jest niedobre. Niedobre jest wówczas, jeśli służy tylko interesom mediów, a człowiek zapomina, po co właściwie przyjechał w te góry. Taka postawa jest jednak obserwowana też w innych dziedzinach życia i w ostatecznym rozrachunku źle służy człowiekowi. Rzeczywiście jest taki mechanizm ulegania mediom, który powstaje przy organizacji wielkich wypraw wysokogórskich, ale z drugiej strony trzeba przecież znaleźć sponsora, trzeba mieć pieniądze, a jak są pieniądze to wchodzą media. Jak pojawiają się media to chcą wiedzieć, co, gdzie, kiedy, tworzą się więc programy. Lepiej, jeśli takie programowanie wynika z własnej potrzeby. Niestety, czynnikiem decydującym jest pieniądz. Dziś, żeby coś ważnego, wielkiego zrobić w Himalajach potrzebne są naprawdę duże pieniądze.

A jak się "zaliczy" większość tych najważniejszych programów to, co potem?

Uważam, że w górach nie ma takiego pojęcia "co potem", dlatego, że te wszystkie programy są sztucznie wywołane, najczęściej przez media, ale nie przez środowisko. W naszym środowisku nie istnieje pojęcie zdobywania np. jakiejś tam "korony". Wręcz przeciwnie. W wielu przypadkach ludzi, którzy zrobili "Koronę Himalajów" owo "zrobienie" "Korony" było po prostu wypadkiem przy pracy. Bo przecież, jeśli się jeździ co roku na dwie wyprawy, to w końcu kiedyś "zaliczy się" te najwyższe szczyty. W moim przypadku było tak, że dopiero chyba rok przed zrobieniem "Korony" pomyślałem, aby to wreszcie zakończyć i mieć z głowy. Z głowy, ale nie w sensie, żeby mieć z głowy wspinanie, raczej ten temat.

Krzysztof Wielicki wraz z współorganizatorką IV Festiwalu Slajdów Podróżniczych w Katowicach Joanną Morawiec
Krzysztof Wielicki wraz z współorganizatorką
IV Festiwalu Slajdów Podróżniczych
w Katowicach Joanną Morawiec

Natomiast z "Korony Ziemi" w pewnym momencie w ogóle zrezygnowałem. Doszedłem do wniosku, że już bardzo dużo ludzi ją zdobyło i trochę temat zdewaluował się dla mnie. Raczej nie będę tego robić. Poza tym byłem w Afryce, na Alasce, na Aconcagui w Ameryce Południowej, ale bardziej mnie ciągnie w Himalaje. Rzeczywiście w pewnym momencie padło takie hasło - "Korona Ziemi", ale ostatecznie wycofałem się, nie podoba mi się to przedsięwzięcie.

W naszym środowisku mieliśmy wiele innych programów, z czym innym związanych, np. wejście południową ścianą Lhotse, to był taki spektakularny cel, przedsięwzięcie godne wysiłku. My byliśmy skupieni właśnie na takich "programach", które powszechnie nie bardzo były znane i rozumiane, natomiast w naszym środowisku doskonale były znane i doceniane. Ja i nie tylko ja, bo również wielu moich kolegów, przyjaciół byliśmy raczej skupieni na rozwiązywaniu pewnych, konkretnych problemów, a nie na programach pod jakimś tam tytułem.

Kiedyś była pewna kolejność w zdobywaniu poszczególnych stopni wtajemniczenia górskiego: wpierw trafiało się do klubu, z którego wyjeżdżało się w skałki, potem w Tatry, następnie w inne góry Europy. Himalaje stały na samym końcu tej kolejki. Teraz ludzie omijają wszystkie te poszczególne punkty i trafiają bezpośrednio w najwyższe góry. Na wyprawę w góry wysokie może pojechać każdy, kto tylko ma pieniądze, góry zostały odarte z tej otoczki tajemniczości, niedostępności, niezwykłości... Nawet najwyższe i najtrudniejsze szczyty są zadeptywane przez hordy turystów. Z drugiej strony przecież, jeśli ktoś kocha góry, trudno mu odmówić możliwości zdobywania nawet tych najtrudniejszych szczytów. Co pan sądzi o tej masowej turystyce wysokogórskiej, która przeżywa ostatnio prawdziwy boom?

2 stycznia 1989 roku w bazie pod Everestem po solowym, zimowym wejściu Krzysztofa Wielickiego na Lhotse. Na zdj. od lewej: Leszek Cichy, Krzysztof Wielicki i Andrzej Zawada
2 stycznia 1989 roku w bazie pod Everestem po
solowym, zimowym wejściu Krzysztofa Wielickiego
na Lhotse. Na zdj. od lewej: Leszek Cichy, Krzysztof
Wielicki i Andrzej Zawada

Nie będę tu oryginalny, jeśli powiem, że kiedyś były inne czasy, a my startowaliśmy w innej rzeczywistości. Można powiedzieć, że kiedyś zaczynaliśmy nawet według pewnej filozofii: coraz dalej - coraz wyżej. To na pewno była dobra szkoła, dobra w tym sensie, że bezpieczna, a rozwój był przede wszystkim wolniejszy, następował w środowisku kolegów klubowych, ci bardziej doświadczeni wprowadzali tych młodszych. Wyjazdy w Tatry były niemalże naturalnym obowiązkiem starszych kolegów, należało wyjeżdżać razem w Tatry i wprowadzać młodszych. Potem przychodziły Alpy, pojechało czterech, zabrało dwóch młodych. Następnie Himalaje, był zespół, np. sześciu, którzy brali dwóch młodych, żeby się wciągnęli. Był to naturalny, bezpieczniejszy sposób wchodzenia w tematykę wysokogórską. Ale to były inne czasy - mieliśmy wtedy dużo czasu. Teraz jesteśmy w systemie, w którym go nie mamy. My mogliśmy sobie pozwolić, żeby nas pół roku nie było w domu i w pracy, teraz jest to po prostu niemożliwe. Dzisiaj ludzie są zmuszeni walczyć o pozycję, o pieniądze, o tzw. karierę. Gdy ja byłem w wieku, kiedy robi się karierę, czyli 25-30 lat, to wówczas nie można było jej zrobić, ponieważ istniały tylko grupy zaszeregowania, czyli co trzy lata wyżej. Dziś sukces widać, widać go w telewizji, w kinie, na ulicy i młodzi ludzie mogą zrobić karierę, realizują się w wielu dziedzinach. My kiedyś nie widzieliśmy takich szans dla siebie. Dlatego szliśmy do klubów. Rzeczywiście, wówczas nie było przypadkowych ludzi, jak się kogoś takiego spotkało w wysokich górach, to wiadomo było, kim ta osoba jest, że ma pewne doświadczenie, osiągnięcia... Ale dziś niekoniecznie, wystarczy karta kredytowa... Z drugiej strony te zmiany tworzy współczesność, a ponadto nie można zapominać o takiej wartości nadrzędnej, jaką jest wolność człowieka. Przecież nie możemy zawłaszczyć gór i powiedzieć, że tylko my alpiniści, możemy coś robić w górach, że ci, co należą do klubów mogą, a ci, co nie należą nie mogą... Góry są dobrem światowym, globalnym. Góry są dla wszystkich. Ale oczywiście, czasami się zastanawiam nad tym problemem, czyli dopuszczaniem wszystkich w te najwyższe góry i nie tylko chodzi tu o góry, to "dopuszczanie" dotyczy także innych dyscyplin. Ale przecież nie można komuś zabronić żeglować, latać, wspinać się... Oczywiście ja chwalę sobie ten system, w którym my wzrośliśmy i powiedziałbym nawet, że teraz jest trudniej ludziom młodym wejść w to środowisko, ponieważ nie mają czasu, brakuje tej opieki, a klub to już nie to samo pojęcie, które znało moje pokolenie. Przedtem klub był drugim domem, chodziliśmy tam codziennie. Czasami po prostu siedzieliśmy i rozmawialiśmy... można powiedzieć "integrowaliśmy się", ale również jeździliśmy na "roboty". Często właśnie w klubie zawiązywały się wyprawy. Wpierw zaczynaliśmy rozmawiać, gdzie by tu pojechać, padał jakiś pomysł, trzeba było na niego zarobić. Zatem zespół, który potem jechał w góry, wpierw razem jechał do huty i pracował przez dwa miesiące na kominach. Malując komin wałkiem każdy widział się już na szóstym wyciągu na południowej Lhotse. To naprawdę integrowało ludzi i to był zespół w pełnym tego słowa znaczeniu, który miał wspólne marzenie, cel i realizował go już tu, na pół roku czy na rok przed wyjazdem.

Lodowiec Baloro, w drodze pod K2 zimą 1987/88
Lodowiec Baloro, w drodze pod K2 zimą 1987/88

Na pewno taki system - stopniowego zdobywania pewnych umiejętności i doświadczenia - był bezpieczniejszy, ale czasy się zmieniły i z tym musimy się pogodzić. Poza tym obecna sytuacja jest podobna, do tej, jaką mieli kiedyś nasi koledzy na Zachodzie. Zawsze dziwiliśmy się, że oni, jak chcieli pojechać na wyprawę po prostu brali pieniądze i jechali. A my? Żmudne zabiegi, organizacje, malowanie kominów, dlatego też zawsze w górach walczyliśmy do końca. Nasi koledzy z Zachodu, jak zawodziła pogoda, to po prostu zwijali się, jechali do domu i przyjeżdżali za pół roku. A my nie... jak to do domu?! Tyle wysiłku włożyliśmy w organizację wyprawy, tyle kominów wymalowaliśmy, tyle narobiliśmy się?! To musimy walczyć! Taki właśnie był Jurek Kukuczka. On był typowym przykładem człowieka, który nie odpuścił do końca. Ale też stąd (między innymi) były wyniki. Te wyniki również częściowo wynikały z liczby wyjeżdżających ludzi, bo jeśli wyjeżdżało 20 wypraw rocznie, to komuś się udało... Teraz jak wyjadą 2-3 wyprawy to jest dobrze.

Andrzej Zawada kiedyś powiedział, że przyszłość himalaizmu widzi w organizowaniu wypraw zimowych. Czy Pan również podziela to zdanie?

Ja się nie zgadzam do końca z Andrzejem Zawadą, że przyszłość himalaizmu to jedynie wyprawy zimowe. Zgadzam się w tym zakresie, że wspinanie zimowe jest pewnym elementem niewyeksploatowanym do końca. Dlatego dla tych, którzy chcą poświęcić się wspinaniu zimowemu, jest szansa zapisania się jeszcze w historii. Ale uważam, że każde wspinanie jest ważne, szczególnie w tym osobistym znaczeniu. Natomiast, jeśli chodzi o tę niezapisaną kartę w historii, to oczywiście tak, bo faktycznie w zimowym himalaizmie można jeszcze wiele zrobić. W tym tradycyjnym wspinaniu się już dużo zrobiono. Można wprawdzie jeszcze poprawiać drogi, ale to już jest raczej "kosmetyka".

Kopuła K2 (wys. 8611 m. n.p.m.), jak dotąd niezdobytego zimą najwyższego szczytu Karakorum
Kopuła K2 (wys. 8611 m. n.p.m.), jak dotąd
niezdobytego zimą najwyższego szczytu Karakorum

Jak to w tego typu wywiadach bywa zapytam o najbliższe plany, w tym oczywiście także zimowe.

Mam teraz kilka komercyjnych wyjazdów, ale w planach jest oczywiście wyjazd zimowy. Myślę, że to będzie Nanga Parbat, może K2... być może spróbuję jeszcze raz. Tak by w każdym razie wypadało. Chciałbym, aby Polacy zdobyli zimą wszystkie ośmiotysięczniki, na razie na naszym koncie jest osiem z czternastu.

W takim razie życzę sukcesów i dziękuję za rozmowę.

AGNIESZKA SIKORA

Krzysztof Wielicki urodził się w 1950 roku. Z wykształcenia jest inżynierem elektronikiem, absolwentem Wydziału Elektroniki Politechniki Wrocławskiej. Jest jednym z najbardziej utytułowanych himalaistów na świecie - wspinał się w Tatrach, Alpach, Kaukazie, Pamirze, Hindukuszu, Himalajach i Karakorum. Brał udział w 28 wysokogórskich ekspedycjach, 10 prowadzonych samodzielnie. Na swoim koncie ma m.in. "Koronę Himajaów i Karakorum", czyli zdobytych wszystkich 14 ośmiotysięczników. Wyczynu tego dokonał jako piąty człowiek w historii. Ponadto jest członkiem elitarnego Explorers Club, które nagrodziło go prestiżowym odznaczeniem Lowell Thomas Award (11.11.2001 r.).

Lista ośmiotysięczników zdobytych przez Krzysztofa Wielickiego:

  • Mount Everest (8848 m) 1980 r. - I zimowe wejście
  • Broad Peak (8048 m) 1984 r. - I wejście i powrót w 21,5 h
  • Manaslu (8163 m) 1984 r., 1992 r. - nową drogą
  • Kangchenjunga (8586 m) 1986 r. - I zimowe wejście
  • Makalu (8483 m) 1986 r. - w stylu alpejskim
  • Lhotse (8511 m) 1988 r. - I zimowe wejście
  • Dhaulagiri (8156 m) 1990 r. - nową drogą (solo 16,5 h)
  • Annapurna (8091 m) 1991 r. - drogą Boningtona
  • Cho Oyu (8201 m) 1993 r. - polską drogą
  • Gasherbrum I (8068 m) 1995 r. - w stylu alpejskim
  • Shisha Pangma (8035 m) 1995 r. - w stylu alpejskim
  • Gasherbrum II (8035 m.) 1995 r. - w stylu alpejskim
  • K2 (8611 m) 1996 r. - drogą japońską
  • Nanga Parbat (8126 m) 1996 r. - wejście solo

 

Autorzy: Agnieszka Sikora
Fotografie: Krzysztof Wielicki, Agnieszka Sikora