Miasto przy campusie

Przez długie lata, obserwując ciągłe kłopoty, a to z parkowaniem, a to z tłokiem, a to znowu z brakiem właściwej wybitnym uczelniom atmosfery panującej w ich otoczeniu, byłem przekonany, że dalsza rozbudowa ,,campusu" uniwersyteckiego w centrum miasta jest tragiczną pomyłką. Zanim uniwersytet powstał, a także przez jakiś czas później, mówiono o tymczasowości położenia jego głównej części na zapleczu hotelu ,,Katowice", między Rawą, trasą szybkiego ruchu, a terenami, które mogły odgrywać rolę manowców w każdym filmie. Jak pamiętają niekoniecznie najstarsi członkowie społeczności, Uniwersytet w Katowicach był dzieckiem planowanym i chcianym, choć może nie akurat w tym momencie, gdy go utworzono. Pośpieszne jego erygowanie było reakcją władz na studenckie manifestacje w marcu 1968 r. Najważniejsze komitety podjęły wtedy decyzję o przecięciu pępowiny łączącej filię z macierzystą Akademią Krakowską, bo stamtąd zdawało się płynąć zagrożenie dla młodych umysłów w regionie przodującej klasy robotniczej.

Urządzono więc rektorat w budynku wybudowanym dla

Rys. Marek Rojek
kolejnej szkoły-tysiąclatki, zaanektowano kilka innych szkół w okolicy i parę budynków, które później trzeba było oddać prawowitym właścicielom, Kościołom: katolickiemu i ewangelickiemu. Akademiki powstały jednak na Ligocie - może dlatego, żeby studenci mieli dalej do centrum miasta, gdyby znowu przyszło im do głowy niepochlebnie wypowiadać się o prasie i partii. Przez pewien czas mówiono o budowie campusu (choć wtedy nie używano tej niesłusznej nazwy wywodzącej się z kręgu anglosaskiego) właśnie w Ligocie. Jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia powstawały projekty przeniesienia uczelni do Podlesia. Tymczasem jednak przy ul. Bankowej i w okolicy powstawały nowe gmachy, zaś jedną z pierwszych decyzji podjętych w nowych czasach było przekazanie uniwersytetowi biurowca po komitecie wojewódzkim PZPR. Trudno powiedzieć, ile wyłożono pieniędzy na jego adaptację do potrzeb edukacyjnych, ale pewnie nie mniej, niż wydano na adaptację owej tysiąclatki przy Bankowej na biurowiec, w którym urzędują centralna administracja i władze rektorskie. Niestety te koszty się nie zniosły.

Uniwersytet umacniał więc swoją materialną pozycję w centrum miasta, które wciąż traktowało naukę i wyższą edukację jako ważny, ale daleko nie najważniejszy element stanowiący o jego tożsamości. Powstanie imponującej siedziby Wydziału Prawa i Administracji, kończąca się realizacja budowli dla Wydziału Teologicznego, planowana budowa Biblioteki Uniwersyteckiej - wszystkie te poczynania przekreślają marzenia o sielskich gajach, wśród których zakwitałaby wiedza. Wygląda na to, że w prowizorycznie wybranym centrum aglomeracji pozostaniemy.

Wygląda nawet na więcej: to nie uniwersytet będzie się mieścił w centrum, ale centrum będzie się mieściło przy uniwersytecie. Czas bowiem postawić pytanie: cóż lepszego od uniwersytetu mogło się przydarzyć Katowicom na przełomie wieków? Jeszcze parę lat temu z Bankowej widzieliśmy kręcące się koła na szybach kopalni po drugiej stronie ulicy Roździeńskiego. Studenci i pracownicy mieszkający na Osiedlu Tysiąclecia codziennie przejeżdżali obok huty Baildon, inni dojeżdżając widzieli rozpalone piece w chorzowskiej hucie Kościuszko, albo mijali potężną halę huty Silesia. Te i inne ,,campusy" przemysłowe to były twierdze, strzegące porządku, panującego na tej ziemi od dwóch stuleci. One też były ostojami mentalności jej mieszkańców, która udzielała się kolejnym władzom. Teraz te kolosy nie istnieją. W czasie, gdy upadały, uniwersytet przeżywał niezwykły wzrost - prawda, że przede wszystkim pod względem liczby studentów, ale nie można zapominać o nowych kierunkach i specjalnościach, o awansie naukowym tutejszej kadry, ani o nie tak znów małym znaczeniu wykonywanych tu badań. Tereny po kopalni Katowice być może za parę lat będą pełniły funkcje akademickie. Górnictwo i hutnictwo raczej się już nie odrodzą w takiej postaci, do jakiej byliśmy przyzwyczajeni przez wiele dziesięcioleci. W tej chwili ciężki przemysł oddaje jedną placówkę za drugą, trudno jest znaleźć w ogóle jakichś inwestorów, którzy mogliby tchnąć nowe życie w Górny Śląsk i jego stolicę. Przypuszczam jednak, że gdy się tacy znajdą, to pierwsze, góra drugie kroki skierują na Uniwersytet, bo tutaj będą szukać pracowników do swoich firm. Będą chcieli wyłowić zdolnych studentów, którzy dadzą gwarancję zysków z zainwestowanych w nich pieniędzy. Tak samo przyjeżdżają do wielu miast na całym świecie, które znane są wyłącznie z uczelni, wokół których się rozwijały. U nas było odwrotnie: uczelnia wśliznęła się do centrum rozwiniętego już miasta, teraz to miasto będzie coraz bardziej położone obok niej. Urząd Miejski? Kilkaset metrów od Rektoratu. Urząd Wojewódzki? Naprzeciw Wydziału Filologicznego. Novotel? Obok Wydziału Prawa. Katedra? Przy Wydziale Teologicznym. Kopalnia Katowice? To dawna nazwa Centrum Akademickiego. Być może dożyjemy czasów, gdy takie informacje będą udzielane przez pytanych o drogę. Jeśli jednak nawet przechodnie będą utrzymywać, że Wydział Filologiczny jest naprzeciw Urzędu Wojewódzkiego, to i tak tutejsze władze powinny zdać sobie sprawę, że nie ma w tej chwili lepszej strategii, niż postawienie na rozwój szkół wyższych w mieście i regionie. Wyższość tej strategii ukazuje zestawienie tętniących życiem terenów uniwersyteckich nie tylko z sarkofagami hut i kopalń, ale również z pustymi świątyniami nowoczesnego kapitalizmu, wieżowcami, które nie mogą doczekać się lokatorów (zdaje się, że upadłe niewiasty krążące wokół Bankowej wabią klientów z lepszym skutkiem). MR us.jpg - Rys. Marek Rojek

Ten artykuł pochodzi z wydania:
Spis treści wydania
Kronika UŚNiesklasyfikowaneOgłoszeniaStopnie i tytuły naukoweW sosie własnymWydawnictwo Uniwersytetu ŚląskiegoZ Cieszyna
Zobacz stronę wydania...