POWINNOŚCI PROFESORÓW

Przed wakacjami pisałem o profesorach uniwersyteckich i o polityce uczelni (a raczej jej braku) mającej ułatwiać profesorom uniwersyteckim dojście do profesur tytularnych. Wiem, że artykuł ten spotkał się z dość żywymi reakcjami, od czysto emocjonalnych po rozsądne, widzące zagrożenia płynące z masowego przedłużania przez poprzedni Senat profesur uniwersyteckich. Podkreślę raz jeszcze, iż uważam przedłużanie profesur uniwersyteckich ludziom młodym (a w Polsce przy ogólnie późnych awansach do owych młodych można zaliczyć tych którzy nie osiągnęli jeszcze pięćdziesiątki) za swoistą patologię, jest to bowiem działanie na niekorzyść konkretnych ludzi i na niekorzyść Uniwersytetu. Mam nadzieję, że obecny Senat nie powtórzy już tego błędu.

Skoro jednak moja wypowiedź o profesurach uniwersyteckich spotkała się z tak żywą reakcją to warto sprawę kontynuować, tym razem zastanawiając się nad powinnościami profesorów tytularnych. Nie chcę by powstało wrażenie, że oto krytycznie odniosłem się do pewnych spraw związanych z profesurami uniwersyteckimi, a nie zauważam problemów funkcjonowania profesury tytularnej. Otóż nie dość, że je zauważam, to jestem zdania, że sprawy i tutaj są poważne i czekają na poważną dyskusję.

Profesorowie tytularni (zwłaszcza zwyczajni) są w pewnym sensie na końcu kariery uniwersyteckiej. Co to oznacza? Otóż powiedzmy szczerze - powinno to oznaczać wejście w nową rolę - rolę mistrza, który swoimi badaniami, swoja dydaktyką, swoimi publikacjami tworzy wokół siebie atmosferę zachęty do pracy naukowej. Taka atmosfera zwykle się bardzo udziela i sprzyja powstawaniu wokół profesora grona osób, które są promowane właśnie dzięki owym działaniom mistrza. Tak być powinno - jak jest? Otóż, niestety, czasem oznacza to osłabienie aktywności naukowej i wychodzenie z roli, wygaszanie wpływów. Oczywiście nie należy generalizować, trzeba też pamiętać, że profesorowie często ze względu na swój wiek nie zawsze potrafią realizować w pełni tę rolę mistrza. Zresztą jest wiele sposobów wypełniania tej roli.

Często mówi się, że profesor winien zajmować się wychowywaniem młodej kadry naukowej. Jest to postulat słuszny, ale bardzo ogólny. Nie ma bowiem prostych działań, które pozwalają stymulować doktora do habilitacji a doktora habilitowanego do profesury tytularnej. Decyduje przy tym wiele czynników czysto osobowościowych, bardzo indywidualnych. Ale z drugiej strony wiadomo, że jeśli profesor prowadzi badania naukowe, jeśli jest aktywny w organizowaniu życia naukowego, bierze udział w konferencjach, pisze referaty to pociąga za sobą swych współpracowników. Nie ma bowiem możliwości funkcjonowania w nauce bez aktywności badawczej. Ta z kolei powinna dawać o sobie znać w publikacjach. Dobrze jeśli profesor otwiera w ten sposób sznasę dla publikacji swych uczniów, zwłaszcza gdy idzie o uznane czasopisma międzynarodowe, gdzie czasem trudno jest samodzielnie trafić młodemu człowiekowi. Profesorowie rozwijając badania powinni śledzić najnowsze prądy naukowe w swej dyscyplinie. Mówiąc bardziej ogólnie - poprzez swą aktywność badawczą mistrz uczy swych współpracowników. To jest swoisty ideał, ale zakłada to dużą aktywność badawczą mistrza. I tak się często dzieje, ale nie jest to niestety zasadą. Nie zawsze łatwo jest takie zalecenia wprowadzić w życie. Napotykamy tu pewne przeszkody wynikające z dość sztywnych struktur organizacyjnych Uniwersytetu. Tak się bowiem składa, że wiele ciekawych, nowych pól badawczych znajduje się na styku kilku dyscyplin, a struktura administracyjna uczelni utrudnia organizowanie takich badań. W ogóle struktury naszego Uniwersytetu mają wyraźne skłonności do kostnienia. Na moim wydziale, a o tym łatwiej mi pisać, bo znam ten wydział, struktury te w zasadzie nie drgnęły od wielu lat, choć tak naprawdę badania naukowe często prowadzi się na styku kilku dyscyplin. Myślę, że podobnie jest i na innych wydziałach. Natomiast bardzo przecież skromne środki na badania rozdzielane są często według instytutów czy zakładów, co bardzo utrudnia zorganizowanie zespołu interdyscyplinarnego. To jednak nie zwalnia profesorów z poszukiwania jakiegoś wyjścia z tego dylematu. Pamiętać należy że skoro jakieś struktury wyraźnie kostnieją to właśnie profesorowie winni mieć pomysł jak je unowocześniać. Czy mają takie pomysły? A to już inna sprawa. I choćby o tym warto dyskutować, bo bez takiej dyskusji profesorowie nie wypełnią swej powinności.

Kolejna sprawa to jakość dydaktyki. Wielokrotnie powtarzałem już, także na łamach Gazety Uniwersyteckiej, że dydaktyka uniwersytecka musi opierać się na wykorzystywaniu doświadczeń badawczych. W innym wypadku jest to dydaktyka szkolna i obniża poziom uczelni. Ciągle spotykamy się z poglądem zupełnie przeciwnym - odpowiedni "urzędnicy" wydziałowi patrzą na dydaktykę w kołchozowy sposób, wyliczając ile kto ma godzin dydaktycznych nie patrząc na to czy owa dydaktyka jest naprawdę powiązana z dorobkiem badawczym konkretnych wykładowców. Otóż powinnością profesorów jest tworzyć właśnie takie wzory nauczania, które wyraźnie łączą się z ich dorobkiem naukowym, doświadczeniami badawczymi. Dobrze jeśli uda się w tej dydaktyce aktywnie wprowadzać do udziału studentów, choćby tylko w małej cząstce owego procesu badawczego. Wiem, że nie jest to łatwe, wiem, że tzw. "siatki dydaktyczne" wymagają czasem podejmowania się wykładu na temat, który nie jest związany z badaniami, ale to zawsze winien być margines, bowiem obniża to stopień "uniwersyteckości" dydaktyki. Sprawa jest w ogóle bardzo ważna, bowiem w procesie akredytacji przywiązuje się wielką wagę do tego by wykłady prowadzone były przez profesorów mających dorobek w danych dyscyplinach. Każde podejście kołchozowe, oparte na logice wyliczania liczby godzin dydaktycznych (czasem pojawia się tez argument, że wszyscy powinni mieć tę samą liczbę godzin - bo to oznacza podobne zarobki) jest niegodne Uniwersytetu. Niestety takie myślenie jest nadal obecne w Uniwersytecie i to właśnie profesorowie powinni głośno przeciw temu protestować. To właśnie służy wychowaniu kadry przez dydaktykę - pokazuje bowiem, że dobry uniwersytecki wykład można prowadzić tylko w oparciu o swą własną wcześniejszą aktywność badawczą. I o to winni profesorowie walczyć na swych wydziałach, w swych instytutach czy katedrach. Ale do tego dochodzi jeszcze jedna powinność profesorska. Otóż w toku owego wychowywania młodych kadr należy tak pobudzać zainteresowania badawcze, by różnicowały one pola aktywności poszczególnych młodszych kolegów, wówczas nie będziemy kształcić kilku badaczy w super wąskiej dyscyplinie, a stworzymy właśnie podstawy do poważnej dydaktyki na określonym kierunku czy specjalności studiów. Wymaga to współdziałania profesury w tworzeniu planów rozwoju dydaktycznego wydziałów czy instytutów. Niestety, takie jest moje złe doświadczenie, profesorowie nie zawsze garną się do takich debat, a tzw. rozdział zajęć dydaktycznych pozostawia się często wicedyrektorom ds. dydaktycznych, którymi bywają często adiunkci czy wręcz starsi wykładowcy. Widzę w tym niemałe zaniedbanie i trudno mi w takiej sytuacji dobrze oceniać aktywność profesury. I znowu nie wolno generalizować, ale trzeba wskazywać, że jest powód do poważnej dyskusji.

Uniwersytety stoją profesurą. To prawda oczywista, ale też profesorowie winni traktować Uniwersytet, swój Uniwersytet z odpowiednia atencją, dbać o jego obraz na zewnątrz. Bowiem jest prawdą, że to oni, profesorowie w sumie stanowią o pozycji Uniwersytetu, ale też i oni czerpią czasem niemałe gratyfikacje (mam na myśli gratyfikacje symboliczne - uznanie w świecie nauki) z faktu, iż pracują na dobrym, uznanym Uniwersytecie. Obowiązek budowania pozycji swego Uniwersytetu zawarty jest w jego modelu od najdawniejszych czasów i tu powinność profesorów jest oczywista. Rozumiem, że dziś wielu profesorów ma też inne zatrudnienia, często na zewnątrz, w wyższych szkołach prywatnych. Nie ma w tym nic złego, ale tez Uniwersytet winien być wśród tych rożnych zajęć pierwszy, i o jego pozycję profesura winna dbać przede wszystkim. Nadmiar zajęć powoduje, że mało mamy czasu na dyskusje wewnętrzne, sama Gazeta Uniwersytecka nie wypełni tego zdania. Stwierdzenie, że potrzeba nam jakiegoś forum debat wewnętrznych wśród profesury nie wystarczy, bo będzie zwykłym pustym apelem. Zresztą zapewne na każdym wydziale jest inaczej. Z drugiej strony potrzebne jest działanie dowartościowujące profesurę i wskazujące na jej miejsce w Uniwersytecie. Dziś zapewne ranga profesorów w uniwersytecie nie jest wysoka, nie ma też zwyczaju dyskutowania ważnych problemów we własnym gronie, bo też i te "własne grona" praktycznie nie istnieją. Od wielu już lat panuje w Uniwersytecie swoisty model udemokratycznienia decyzji, zapomina się jednak często, że uniwersytet jest strukturą hierarchiczną, gdzie każdy winien znać swe miejsce ale i swoje obowiązki. I najważniejsze problemy winni debatować profesorowie, to jest też ich powinność wobec całej społeczności uniwersyteckiej.

Autorzy: Jacek Wódz