25 LAT UNIWERSYTECKIEGO ALIANSU

21 maja 1999 roku skromnie przypomniano o fakcie, który ćwierć wieku wcześniej - i nadal dzisiaj, śmiem twierdzić - pozostał niedoceniony. Podpisano wówczas umowę o założeniu Ośrodka Alliance Française przy Uniwersytecie Śląskim ( w skrócie AF). W poniższych refleksjach skrótowo przypominam jego dzieje i założenia jego funkcjonowania przez ćwierć wieku, aby dojść do być może paradoksalnych wniosków na przełomie wieków.

Rok 1974

Drugi zaledwie rok sosnowieckiej neofilologii. W tzw. stolicy czerwonego Zagłębia powstaje pierwszy w państwach bloku sowieckiego ośrodek niezależnego, z natury nie lewicowego stowarzyszenia, Alliance Française. Dla oddania istoty powiązań przyczynowo- skutkowych, które doprowadziły do owego historycznego wydarzenia należałoby przypomnieć kilka nazwisk.

Na wstępie nie można nie podkreślić wkładu nieżyjących pań Géorgie de Bénouville i Haliny Skibniewskiej oraz pana Zdzisława Grudnia. O hrabinie - jak ją utytułowano- de Bénouville, wiadomo było, że jest małżonką generała Guillain de Bénouville, członka Ruchu Oporu (autora "Ofiary przedświtu", wydanego staraniem Hrabiny w MON, w 1974 r. ), prawicowego parlamentarzysty powiązanego z osobą i koncernem lotniczym Marcela Dassault, zasiadającego we władzach AF w Paryżu. Nie wiadomo ile zawdzięczają pierwsze ośrodki AF Jego wpływom i funduszom we Francji, a ile w Polsce Jej mało konwencjonalnemu sposobowi bycia, w tym traktowaniu członków aparatu ówczesnej władzy - ku ich, bywało, zaskoczeniu- tak jakby należeli do europejskiej partnerskiej elity. W mniejszym stopniu dotyczyło to pani architekt Skibniewskiej, wicemarszałka Sejmu i przewodniczącej Towarzystwa polsko-francuskiego, którego francuski odpowiednik był prawie w całości kontrolowany przez najściślej z Moskwą powiązaną zachodnioeuropejską partię komunistyczną. W większym stopniu było to właściwością tow. Grudnia, katowickiego pierwszego sekretarza, zwanego, nie bez racji, cysorzem. Zaprzyjaźniona z Hrabiną (jej zdaniem ) Madame la Maréchale zagadnąwszy w sejmowych kuluarach tow. posła sekretarza jak to jest możliwe, że śląsko-dąbrowskie c z e g o ś j e s z c z e nie ma, a mianowicie Alliance Française, wymogła na nim, że się tym zajmie, przyjmując w Katowicach wizytę Hrabiny. Obecni przy tej wizycie wyrażają żal, iż nie została ona sfilmowana. W jej wyniku, zbulwersowany cysorz zlecił natychmiast zajęcie się Alians Frans - i tak już pozostało... - swojej prawej ręce, rektorowi Henrykowi Rechowiczowi.

Tu możemy przejść do zasług uniwersyteckich. Zacznę od wyrażenia żalu, iż w kontekście jubileuszowym nie wymieniono - a niektórych nawet nie zaproszono!- osób szczególnie dla tej sprawy wówczas zasłużonych. Poza rektorem Rechowiczem byli to prorektor Eugeniusz Zwierzchowski, dyrektor Romuald Cichoń, kwestor Jan Walecko i radca prawny Andrzej Skotnicki, panie Z. Włodarczyk i A. Szczerba, kierowniczki działów nauczania i kadr, kierownicy i pracownicy administracyjni neofilologii "na Bando" i tylu innych, co do których z góry przepraszam, że ich nie wymienię. Obca mi jest postawa koniunkturalna, obojętnie czy są to reguły zakłamania politycznej poprawności czy też niepisane zasady obłudy zniewolenia lat 70. Występując konsekwentnie - a publicznie od września 80 - przeciwko ówczesnemu systemowi, z całą mocą stwierdzam, że wszystkie te osoby i cały zespół - niezależnie od innych możliwych przewin "kolaboracji" czy zwykłego oportunizmu- swoim niestandardowym, współtwórczym podejściem do nietypowego wyzwania i zadania przyczynili się do sukcesu dość karkołomnego pomysłu. Przemilczanie dzisiaj tych zasług uważam za niegodne zwłaszcza w świecie uniwersyteckim, któremu jakoby przyświeca dążenie do poszukiwania i nazywania po imieniu prawdy. Mówiąc o tym świecie powinienem napomknąć o Uniwersytecie Warszawskim, którego rektor, prof. Zygmunt Rybicki, powołał Polski Komitet Współpracy z AF, nigdzie chyba nie rejestrowaną listę wielkich nazwisk i zarazem martwych dusz, które legitymizowały kolejną funkcję tow. Rybickiego. Formalnie ośrodek sosnowiecki zaistniał na mocy porozumienia podpisanego przez obu rektorów. Rybicki i Komitet nie mieli ani złotówki, ani koncepcji na ośrodek. Praktycznie wszystko zależało od władz i pracowników Uniwersytetu oraz od Francji czyli warszawskiej ambasady i paryskiego Aliansu. Do grona współtwórców koncepcji co roku dochodził kolejny uniwersytet, wrocławski, gdański, łódzki... Warszawa, Rybicki i jego świta gotowi byli z tego czerpać korzyści, trzymając rękę na pulsie zgodnie ze zrozumiałą tylko dla aparatczyków zasadą centralizmu demokratycznego.

Alians uniwersytecki

Wśród setek ośrodków nauczania języka i cywilizacji francuskiej na świecie funkcjonujących jako lokalne stowarzyszenia wyższej użyteczności, pierwszy polski ośrodek AF odróżniało to, że był powołany przy uniwersytecie jako jego swoista agenda, zarazem specjalistyczna i "gospodarcza", czyli przynosząca pewne dochody. Niewątpliwie w połowie lat 70, w epoce środkowego Gierka z praktycznego i politycznego punktu widzenia środowisko uniwersyteckie było, ładnie mówiąc, najbardziej otwarte, a mówiąc wprost, najgłębiej marksistowsko obłudne, nawet na uniwersytecie określanym jakże niesłusznie mianem czerwonego. Mimo "opieki" ze strony SB i kilku komitetów można było zrobić wiele, o czym niżej. Ponadto uniwersytet, jak noblesse - oblige. Zobowiązuje mianowicie do przemyślenia swojej celowości i pewnej perspektywy działania, tak we własnej strukturze jak i w całym regionie.

Najpierw należało wkomponować go w strukturę uniwersyteckiego i poza uniwersyteckiego nauczania j. francuskiego pomiędzy filologią romańską a sekcją francuską studium języków; z pierwszej pochodzili półetatowi pierwsi trzej kierownicy ośrodka, w drugim zatrudniano lektorów pracujących wyłącznie dla ośrodka. Z czasem pojawiły się m. in. koncepcje połączenia albo sekcji i ośrodka w osobną jednostkę albo romanistycznego zakładu metodyki nauczania i ośrodka w ministerialny ośrodek metodyczny z uwzględnieniem specyfiki pozaszkolnego nauczania języka obcego i ścisłej współpracy z najsilniejszym w Polsce środowiskiem ponad 150 nauczycieli j. francuskiego i reprezentujacymi ich metodykami kuratoryjnymi.

Nie należy przy tym zapominać, że inwestowanie w nauczanie francuskiego miało wówczas sens strategiczny i polityczny. Z przeszłości czerpało frankofońskie sympatie górniczej imigracji zarobkowej, której eksponentami były czołowe postacie sceny politycznej lat 70 z E. Gierkiem na czele. Sympatiom tym towarzyszyła zadekretowana polityczna germanofobia, przejawiająca się m. in. formalnym ograniczeniem liczby klas licealnych z j. niemieckim w Katowicach i głównych miastach śląskich oraz liczby miejsc na germanistyce. Przyszłościowo była to częściowo udana próba obronienia się przed monokulturą angielszczyzny, przed którą aktualne pokolenie broni się - nie ze swej winy - znacznie słabiej.

Lata 1976-1981 ugruntowały niektóre elementy takiej koncepcji uniwersyteckiego ośrodka Aliansu. Stan wojenny, zmiany personalne, a przede wszystkim zmiana mentalności części władz okopujących się w cieniu czołgów i komisarzy przywróciły mu implicite zakładaną skromną funkcję lokalnej ekspozytury językowo-kulturalnych interesów Francji, malejących proporcjonalnie do wycofywania się niegdysiejszej stolicy świata na dalsze pozycje atrakcyjności. Tym bardziej warto wrócić do lat tłustych.

Najbardziej charakterystyczną cechą tamtych lat była dość ekspansywna obecność Aliansu w mediach oraz w miastach poza Sosnowcem, zwłaszcza w Katowicach i Bytomiu gdzie odpowiednio Dom Kultury na Koszutce i Miejska Biblioteka Publiczna prowadziły wzorcową działalność (nie tylko!) frankofońską. Kursy dla dzieci i dorosłych, otwarte i zakładowe, wystawy, koncerty, recitale i doroczne dni kultury frankofońskiej to zaledwie część bogatej jak na ówczesne możliwości propozycji dla pewnej elity, która była zarazem zaproszeniem frankofonów i frankofilów do spotykania się i nieskrępowanego wyrażania poglądów ale także kształtowaniem nowego pokolenia, dzięki francuszczyźnie - mniej zniewolonego. Nie chciałbym tym samym wyrażać złudzenia, iż nie była to działalność kontrolowana przez komitet, cenzurę i SB razem wzięte. W samym Aliansie, a nawet w gronie kursantów z pewnością świadczono stosowne usługi. "Opiekunowie" uniwersyteccy z ramienia SB dawali wprost do zrozumienia na jak wysuniętej placówce frontowej pracujemy i ostrzegali na jakie działania ze strony gości francuskich bywamy potencjalnie narażeni, chociaż jak zwykle mieli także cele niezgodne z polską racją stanu. Cenzura nieśmiało protestowała: "czemu tyle piszemy o francuskiej kulturze a nie o radzieckiej". Komitet miejski zgłaszał telefonicznie pretensje do tow. prorektora czemu nie wiedział wcześniej o wizycie jakiegoś ważnego Monsieur z Ambasady skutkiem czego nie mają pewności czy KW zgadza się czy nie... Odpowiedź była jedna: robimy swoje, czasem z komentarzem: z błogosławieństwem na najwyższym szczeblu. Z satysfakcją trzeba powiedzieć, że do tej twórczej, pionierskiej pracy włączyło się wielu Francuzów, w tym zwłaszcza niefunkcyjnych. Spośród tych ostatnich niech mi będzie wolno wymienić chociażby Patricka Lecaque i Philippe'a Langlet, których bezinteresowne oddanie chociażby dla przewożenia osób, wystaw i filmów ratowało niejednokrotnie działalność programową ośrodka, a z kolei niezrównane prowadzenie klubu konwersacyjnego z prawdziwego zdarzenia - ileż obrazoburczych poglądów tam wypowiedziano! zawsze z lampką wina... zasłużyło nawet na zagraniczną publikację. Niestety, mimo wielu sprzyjających temu osób i prób - w tym sprowadzenia do Bytkowa ogólnopolskich wakacyjnych kursów języka francuskiego - nie udało się przekonać ówczesnych francuskich decydentów do szczególnego, na równi z Warszawą i Krakowem, potraktowania Śląska w długofalowej polityce frankofońskiej w Polsce.

Przełom (nie tylko) wieku

Stwierdzenie, iż pewnych spraw nie udało się dokonać w stopniu zamierzonym a więc i nie dającym pełnej satysfakcji w niczym nie umniejsza pewności, że w ciągu ostatniego ćwierćwiecza uniwersytecki Alliance, podobnie jak liceum Kopernika dobrze zasłużył się w Katowicach mocnej, trwałej obecności francuszczyzny. Starania Uniwersytetu są tym bardziej godne podkreślenia, iż jego władze popierały ustępujący j. francuski na równi z ekspansywnym j. angielskim, czego symbolicznym dowodem było kilkuletnie dzielenie przez Alliance i British Council siedziby przy ul. Warszawskiej 5.

Jubileusz Aliansu, przełom wieku i milenium oraz dziesiątki wydarzeń i faktów, że wymienię polskiego papieża i polską Solidarność, Polskę w NATO i na dobrej drodze do UE, dwoje noblistów-poetów, a nawet ostatnio Andrzeja Paczkowskiego, jedynego nie-Francuza w ekipie autorskiej Stefana Courtois i "Czarnej księgi komunizmu", w świecie najbardziej poczytnej, najczęściej tłumaczonej książki ubiegłego roku, stanowią wystarczające płodne podłoże refleksji nad naszym polskim startem w nadchodzący wiek. Truizmem jest przypomnieć, że każde kolejne poznawane dogłębnie język i kultura jakiegoś narodu we wrażliwej duszy pogłębiają świadomość bogactwa własnego języka i kultury. W naszym polskim przypadku oznacza to niezwykłość trudności wyzwania jaką jest język polski nauczany jako obcy i kultura polska promowana jako uniwersalna. Jesteśmy na początku drogi. W Uniwersytecie Śląskim zrobiono na tej drodze kilka znaczących kroków.

Niniejsza podpowiedź ma na celu przysporzyć takiemu myśleniu sojuszników, zwłaszcza w gronie neofilologów, pracowników, absolwentów i studentów. Kiedy swego czasu pod koniec lat 70 regularnie pojawiali się muzycy francuscy ich polscy koledzy pytali mnie: a co o n i zrobią dla nas w ramach wzajemności? Myślę, że nadszedł czas "zdania sprawy z włodarstwa", "odkopania talentów" i przedstawienia rachunków wzajemności francuskim partnerom.

Zamiast konkluzji, aktualna dygresja i refleksja natury ogólnej, a po niej uwaga osobista. Ostatnio, w trakcie gorączkowych przygotowań ( a one same stanowią całą opowieść o charakterze polsko-francuskich kontaktów zwanych tu i ówdzie przyjaźnią) do podpisania umowy o współpracy województwa śląskiego z regionem Nord-Pas de Calais, dokonano tłumaczenia francuskiego projektu umowy na j. polski. Francuzi, pomni na pół miliona Polonii w 4-milionowym regionie, zapisali, tłumacząc literalnie i w użytej kolejności, "pogłębianie polskości/... / i frankofonii/... /", co w oficjalnym przekładzie dało "rozwój tradycji i kultury polskiej w regionie Nord-Pas de Calais oraz znajomość języka francuskiego w woj. śląskim". A zatem polskość bez języka! Podkreślam po to, aby uzmysłowić fakt zaniknięcia myślenia o koniecznym żądaniu warunków dla j. polskiego, a więc i kultury polskiej u tych - tzw. inteligencji, którzy jako pierwsi powinni przejawiać o to publiczną troskę. Zwłaszcza w odniesieniu do dwóch naszych strategicznych europejskich partnerów, Francji i Niemiec, gdzie żyje ponad dwa miliony osób polskiego pochodzenia zostawionych właściwie samym sobie.

Nasz język jest tylko znakiem, narzędziem tego, co jeszcze bardziej doniosłe i czego świadomość nawet inteligencja uniwersytecka posiadła w stopniu znikomym. Polska jest powszechnie i - niestety, z własnej winy tylko potencjalnie- postrzegana jako kultura i kraj szczególnego zainteresowania. Niekwestionowany lider przemian ustrojowych i gospodarczych w Europie nazywanej środkowo-południowo-wschodnią. W wyniku rosyjskiej (chwilowej? ) nieobecności na pierwszym planie świata słowiańskiego, partner gruntujący nadzieję rozwoju slawistyki na uniwersytetach niesłowiańskich. Fenomen katolicyzmu Wojtyły i Wyszyńskiego. Poprzez "Solidarność" i Kościół - sprawca upadku komunizmu. Podziemne państwo za Hitlera i alternatywne społeczeństwo za "komuny". Kraj Wałęsy i Balcerowicza, Pendereckiego i Zimmermana, Góreckiego i Kilara, Wajdy i Kieślowskiego, Kantora i Grotowskiego, Abakanowicz i Hasiora, Kołakowskiego i Wolszczana, Szymborskiej i Miłosza,...

Trawestując Maurois, zaryzykuję: przyszły wiek będzie polski, albo dla Polski stracony. W XXI wieku marzy mi się we Francji co najmniej 13 (tyle jest ośrodków AF w Polsce) ośrodków "alliance polonaise" tam, gdzie już dzisiaj manifestuje się zapotrzebowanie na polskość. W każdym z nich widzę oczami duszy znakomitą - za stosowne fundusze - działalność promocyjną tego co polskie i znaczącą liczbę odbiorców, starych i młodych...

Nie tylko noblesse oblige. Senat mojej uczelni zaszczycił mnie złotą odznaką zasłużonego. Następnie minister Spraw Zagranicznych mianował mnie konsulem generalnym RP w Lille. Kilka dni po nominacji pan marszałek województwa śląskiego, J. Olbrycht i pan minister Delebarre, przewodniczący Rady Regionalnej Nord-Pas de Calais podpisali w obecności premierów umowę o współpracy. Odznaka, nominacja i umowa - obligent tym bardziej, że miały miejsce w tym samym czasie. Wierzę, że w najbliższej przyszłości będą coraz lepsze wieści o skutecznym promowaniu polskości w świecie. A środowisko uniwersyteckie woj. śląskiego zachęcam do wykorzystania najbliższych kilku lat do podjęcia swoistej ofensywy. Konsulat generalny RP w Lille będzie służyć radą i pomocą.

Autorzy: Roman Wyborski