DEJÁ VU

Był kiedyś taki amerykański film - reżyserski debiut Michaela Crichtona - Świat Dzikiego Zachodu (Westworld). Przedstawiono tam wizję "Disneylandu" przyszłości, w którym za odpowiednią opłatą można znaleźć się w ulubionej historycznej epoce. Czasem jest to starożytny Rzym, czasem średniowieczna Europa, a czasem tytułowy Dziki Zachód.

Ja osiągnąłem podobny efekt przy niewspółmiernie mniejszych środkach. Otóż za 63 złote kupiłem trzeci tom memuarów Jeremiego Przybory "Zdążyć z happy endem". Dzięki temu prostemu zabiegowi, znalazłem się z powrotem w latach 60-tych czyli w czasach, które do weselszych nie należały, ale były za to okresem największych sukcesów Kabaretu Starszych Panów.

Ze wstydem przyznaję (choć dla pewności obejrzałem swoją metrykę urodzenia), że pamiętam całkiem nieźle dwa lub trzy programy Kabaretu i to z czasów ich premiery.

W 1966 roku telewizyjni Starsi Panowie zakończyli swój żywot, zaś dwa lata później rozpoczął się już inny kabaret, bliższy temu z filmu Boba Fosse`a i choć może nie tak tragiczny w skutkach, to naznaczony swoistym piętnem naszego kolejnego dramatu. Na ekranach telewizorów zamiast hrabiny Tyłbaczewskiej, Sędziego Kocia, Rotmistrza czy Kuszelasa pojawiły się postaci nieumiejętnie odgrywające swe źle rozpisane role: Niezłomnego Przywódcy Narodu, Męża Opatrznościowego Polaków czy Autorytetu Moralnego. Jedno się tylko zgadzało. Na ulicach panoszyły się pewne siebie odrażające draby. O ileż bardziej odrażające od sympatycznych Czechowicza i Michnikowskiego. A jak to wspomina Jeremi Przybora? : "W odniesieniu do wypadków marcowych zastąpiłbym też tradycyjne zawołanie "winni Żydzi i masoni" zawołaniem "winni Żydzi i inteligencja". Tak zwany aktyw robotniczy, zwożony autokarami z napisem "Wycieczka" pod uniwersytet, politechnikę i wszędzie tam, gdzie manifestowali studenci, bił pałkami i kastetami, i rozpędzał swoje ofiary z nakazu wyższych instancji, ale prosty lud żywił głębokie przekonanie, że te "darmozjady", co "darmo studiują za nasze pieniądze", warte są, żeby im spuścić tęgie baty za rozróby i awantury, które wywołują, zamiast się uczyć". Proszę zapamiętać tę uwagę Przybory: "winni Żydzi i Inteligencja". To hasło jest ciągle obecne w naszym życiu politycznym. To przez nie przeżywam jakieś dziwaczne dejá vu, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że gdzieś to już wcześniej słyszałem.

"Niechęć do inteligencji przysparza popularności politykom. To nie są nasi ludzie - jak mówią dziś PSL-owcy i zwolennicy Radia Maryja i jak wcześniej zdarzało się mówić Lechowi Wałęsie". Ten cytat jak się państwo domyślają jest całkiem świeżej daty i pochodzi z wywiadu, którego udzielił "Gazecie Wyborczej" Jan Józef Szczepański. Kilka dni wcześniej ta sama "Gazeta" ujawniła listę lektur, którymi zaczytują się sympatycy księdza Jankowskiego. Fragmenty tych "bestsellerów" potwierdzają starą, niezmienną potrzebę znalezienia winnych naszych narodowych nieszczęść. Czyli: "jak bida to do Żyda". Uczciwie trzeba przyznać, że błotem obrzucano sprawiedliwie na lewo i prawo. I tak: arcybiskup Życiński wiedziony jest na pasku przez rabina Joskowicza. Arcybiskup Gocłowski natomiast, to glina w rękach neostalinowskiej lewicy. Przy okrągłym stole zasiadają dzieląc między siebie nie tyle konfitury co macę: Suchocka, Kaczyńscy, Gronkiewicz-Waltz, Wierzbicki i by było egzotycznie Hall z Zollem. Są oczywiście bezkarni bo patronuje im Stoltzman- Kwaśniewski. W swym lustracyjnym zapamiętaniu autorzy zagalopowali się nieco i nawet bogobojny ZChN nazwali Zjełczałym Chwastem Niebios. A przedrukował to w swojej "Gazecie" przewrotny Adam Szechter, czyli Michnik.

Nie ma jednak co narzekać. W porównaniu z marcem 68 jest wyraźnie zauważalny postęp. Nikt nie odsyła studentów do nauki, literatów do piór a syjonistów do Syjamu. Lista wrogów głównych Rzeczpospolitej została nieco uaktualizowana, ale nadal na jej czele pozostaje jeden mój szczególnie ulubiony. A że wiąże się z nim wspomnienia z dzieciństwa, nic więc dziwnego, że łzy wzruszenia pociekły mi po starczej twarzy. No proszę: Co było przez długie lata symbolem drapieżnego amerykańskiego imperializmu? Co mogło być jeszcze gorsze od rasizmu, rock a`rolla, proszku DDT i prezydenta Lyndona Johnsona? Tak mają państwo rację: Tylko Coca-Cola!

Jako dziecko miałem dwa niespełnione marzenia. Jednym z nich były buty na obcasie z błyszczącą klamrą. A drugim spróbowanie tego przeklętego przez głównych ideologów systemu napoju. Lat mi ubyło, gdy przeczytałem, że obok Międzynarodowego Imperium Sorosa zagraża nam stary, sprawdzony wróg, ulubiony trunek podżegaczy wojennych i morderców Indian.

Strach mnie obleciał, gdy pomyślałem, że jeżeli przez te trzydzieści ponad lat nadal naszymi głównymi wrogami są: inteligencja, Żydzi i Coca-Cola, to może wiecznie żywe pozostają i inne pryncypia z tamtego okresu.

Co robić jeśli za weryfikowanie mojej obywatelskiej postawy i czystości rasowej zabierze się nie dawny aktyw robotniczy, ale parafialny ze św. Brygidy? Gorączkowo przebiegałem w myślach, czym (stosując kryteria A. D. 68) mógłbym się narazić? Paszport na wszelki wypadek trzymam już pod dywanem, bo wyjazdy z kraju były niemile widziane. Żona od wczoraj łyka kluczyki do samochodu. Motoryzacja wszak to dzikie fanaberie zachodu - no chyba, że chodziło o parowozy i traktory. Córka wkuwa dane statystyczne dotyczące areału upraw buraka cukrowego i średnią kwintali z jednego hektara. Bez tych informacji człowiek był wówczas towarzysko skończony. Trzy tomy wspomnień Jeremiego Przybory powędrują do piwnicy - tow. Wiesław oglądając Kabaret Starszych Panów rzucał w telewizor papuciami. W zasadzie pozostaje mi tylko nos. Gdyby po dokładnych oględzinach okazał się rasowo niesłuszny, to jego korekcję załatwią mi piłkarscy kibice. Pałkarstwo przecież nadal jest naszą wiodącą dyscypliną nie tylko sportową.

P. S. Butów z klamrą nie mam do dzisiaj.