Dlaczego Kapuściński?

Nie zabiegał o możnych tego świata, nie zabiegał o wywiady z nimi, stronił od politycznych salonów. Interesował go nie rządzący, ale rządzony.

Dlaczego Kapuściński, cóż takiego zrobił dla naszego Uniwersytetu? - pytano mnie w czasie przygotowań do nadania mu doktoratu honoris causa. Dla Uniwersytetu jako instytucji nic. Dla wielu pracowników i studentów bardzo wiele - odpowiadałem. Pisarstwo Ryszarda Kapuścińskiego tkwi w nas, w umysłach kilku już pokoleń. U wielu kształtowało: postrzeganie świata, uczyło wrażliwości na innych, myślenia w innej, globalnej przestrzeni i wybrania z różnorodności tego, co w czasach współczesnych najważniejsze. Taką umiejętność posiadło niewielu. A ponadto, dla świata Uniwersytetu, Kapuściński był postacią ogarniętą pasją poznania, przekraczania barier przyswojonych już opinii, sądów, schematów i stereotypów. Był naturą uczonego jakże dzisiaj poszukiwaną. Jego pisarstwo znakomitej formy, piękna języka, mistrzostwa zdania krótkiego, o treści głębokiej, było także pisarstwem politycznym. Nie w znaczeniu głoszenia ideałów politycznych, nie w opowiadaniu się za jakimś ruchem, partią czy ideologią. Tego Kapuściński nie czynił. Jego pisarstwo polityczne to oferta wyboru najważniejszych problemów nas wszystkich w społecznym świecie, to oferta języka tolerancji, uznania równości kultur, porozumienia, poszukiwania zgody i odpowiedzialności możnych za nasz los. Nazywa to w jednym ze swych wykładów - przywołując poglądy Levinasa - naturalnym dążeniem do Dobra i nakazem "Nie zabijaj". Choć nie pisał o tym wprost: w centrum Jego uwagi był zawsze ten słaby, ten poniżony, umierający z głodu, ten pozbawiony godności i przyszłości. Ten, którego jest najwięcej na naszej Ziemi. Bez przesady można uznać taką postawę za głęboko chrześcijańską - choć i tego Kapuściński tak nie nazywał. Kapuściński nie zabiegał o możnych tego świata, nie zabiegał o wywiady z nimi, stronił od politycznych salonów. Interesował go nie rządzący, ale rządzony. To przeciętny, zwykły człowiek był w centrum uwagi. Choć niejednokrotnie interesowały Pisarza wydarzenia wielkie, te o znaczeniu epokowym, to prawdy o nich poszukiwał w byciu pomiędzy i z takim właśnie człowiekiem. Nawet jeśli opisuje meandry władzy, zniewolenia, dyktatur, rewolucji, przemocy, to dociera do prawdy o nich kreśląc postawy, zachowania ludzi z niższych pięter politycznej hierarchii, takich mających zawsze kogoś nad sobą. Interesuje Go człowiek z tego świata. Nie znam rozważań Kapuścińskiego o człowieku z tamtego świata, o religii i religiach w znaczeniu teologicznym, czy wreszcie o Bogu. Ta strona jest dla Niego prywatną, intymną i głęboko chronioną. Dopiero po latach dowiadujemy się co nieco o tym z jego wierszy. Głębokich, smutnych, jakże odbiegających od zawsze uśmiechniętej twarzy Pisarza.

Foto: Wojciech Ziółkowski
17 października 1997 roku - nadanie Ryszardowi
Kapuścińskiemu tytułu doktora honoris causa
Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Od lewej:
prof. dr hab. Marek S. Szczepański, prof. dr
hab. Jan Iwanek, Ryszard Kapuściński, h.c., były
rektor UŚ prof. zw. dr hab. Tadeusz Sławek

I był wówczas, w 1996 roku, wątek osobisty, o którym wtedy już nie mówiłem. Na wiele lat przedtem zanim się poznaliśmy, kiedy kształtowałem się jako homo politicus, to książki Kapuścińskiego były także tym, co we mnie utkwiło głęboko. Być może to tylko egzotyka i wrażliwość, jaka z nich wypływała była tym pierwszym wówczas impulsem, ale przecież po latach nie ma większego znaczenia. Nie ma już znaczenia pytanie, dlaczego znaleźliśmy się na jakiejś drodze wówczas, kiedy od dawna po niej idziemy.

Kapuściński proponuje metodę poznania najtrudniejszą dla badacza: żyć pomiędzy ludźmi różnych kultur, być świadkiem, ale i uczestnikiem ich trudu i walki o przetrwanie (po latach napisze o roli XX-wiecznej antropologii w naukach społecznych). Miał niebywałą intuicję wyboru swych podróży w miejsca, gdzie dopiero zaczynał się pewien głęboki proces społeczny, tam gdzie wydarzenia dla świata były najważniejsze: w Afryce dekolonizacji politycznej lat 60., ale i też tej drugiej, dekolonizacji kulturowej, poszukiwania własnej tożsamości i odrzucania wartości "wielkich zmarłych białego człowieka"; Ameryki Łacińskiej w czasie rewolucji społecznych i dyktatur; i Azji, która była dla Niego pierwszą podróżą, i którą darzył sympatią szczególną. Nie byłoby takiego Imperium gdyby nie Jego wędrowanie po bezkresach azjatyckich upadającego imperium w początkach ubiegłej dekady, ale także i Jego wędrowanie przed kilku laty do Indii (gdzie po raz kolejny otarł się o śmierć). Indie pojawiają się jako podróż pierwsza i ostatnia. Jednak przestrzeń geograficzna paradoksalnie dla Kapuścińskiego ma znacznie drugorzędne. Mimo, że bez podróży nie byłoby Jego książek. Jest to tylko metoda - niejednokrotnie trudna i niebezpieczna - postrzegania człowieka i prawdy o nim w wielokulturowym bogactwie, w przestrzeni intelektualnej równych sobie cywilizacji. Przestrzeń geograficzna i kulturowa jest w istocie zrelatywizowana, jest tylko egzemplifikacją dla sądów bardziej ogólnych, uniwersalnych. Jest przejściem z empirycznego poznania do rozważań filozoficznych. Uznanie równości kultur jest i wyznaniem badacza, ale w dobie współczesnej także deklaracją i politycznym wyborem. Z jakim zażenowaniem należy odczytać nierzadkie dzisiaj wezwania płynące ze świata nauki o konieczności obrony, jeśli trzeba zbrojnej, naszej europejskiej cywilizacji. O ile takie deklaracje są pojęte w świecie interesownej polityki, trudno je zaakceptować poza nią. Kapuściński nie unikał mówienia o podziałach: między Południem (nędzy) a Północą (marnotrawstwem bogactwa i sytości), między religiami, między ubożejącą cywilizacyjnie Europą a nowymi cywilizacjami Azji, postrzegania ekspansji islamu i jego siły politycznej, dobrem i zagrożeniem, jakie przynosi społeczeństwo masowe i jego kultura masowa tworząca antyintelektualnego człowieka, podatnego na manipulację stereotypów. Ale nigdy nie towarzyszyła temu retoryka przemocy i wyzwolenia poprzez pokonanie i zdominowanie. W jednym z ostatnich wywiadów, jesienią ubiegłego roku, w czasie napięcia przed wizytą Papieża w Turcji, zatroskany widział tylko jedną możliwość: rozmowy i poszukiwania porozumienia, w przeciwnym wypadku konflikty globalne, także i te religijne, mogą nas zaprowadzić do zagłady.

foto: Mariusz Kubik

Chłonął książki. Jego zainteresowania były wszechstronne: i te "czysto" naukowe i te literackie, artystyczne. Jego dorobek jako fotografika, znakomitego poety, mniej i później poznawany, jest także z półki najwyższej.

Osobliwość Kapuścińskiego to także otwartość: dzięki podróżom i znajomości języków mógł gromadzić swe doświadczenie badacza, pisarza, dziennikarza. Ale niemniej istotny był Jego uśmiech, skromność, nieśmiałość (bez strachu i zahamowań poznania Innego). Pamiętam naszą pierwszą rozmowę sprzed lat. Już po krótkiej chwili miałem wrażenie, że rozmawiam z kimś, kogo znam od początku istnienia. Brak nie tylko dystansu, ale i wyczuwalna serdeczność. Nie sądzę bym był wyjątkiem, szczególnie wyróżniony. Tego doświadczał każdy, kto mógł go osobiście poznać. To jednak nie oznaczało, że przyjmował każde zaproszenie, że bywał wszędzie tam, gdzie chciano go widzieć. Kiedy był już sławny, nie mógł nie dostrzegać, że Jego nazwisko mogło posłużyć czemuś co nie odpowiadało Jego drodze życiowej, wartościom. Ta ostrożność dotyczyła przede wszystkim polityków. Cenił sobie niezależność i to było bardzo czytelne dla każdego Jego rozmówcy.

Często zastanawiałem się ile pozostało w Kapuścińskim z dziennikarza? Tego współczesnego z epoki informacji "utowarowionej" niewiele. Poszukiwał prawdy, a ta niekoniecznie jest treścią informacji społeczeństwa globalnej wioski. Jego styl pracy: studiowania wszechstronnego swego "obiektu" dziennikarskiego zainteresowania, przeżywania wspólnie z tymi, o których chciał napisać (będąc w Afryce zamieszkał w dzielnicy lokalnej biedoty), pojawiania się tam, gdzie życie przynosiło nowości, nawet za cenę ryzykowania własnym, unikania ocen, komentarzy koniunkturalnych, to cechy niespotykane dzisiaj nazbyt często. Może dlatego zmierzał w kierunku reportażu literackiego. Wiele po Kapuścińskim pozostało jeszcze do odkrycia, a w szczególności stosy materiałów korespondencyjnych, w większości przecież niepublikowanych.

Pozostaje smutek, że już z nim nie będzie można porozmawiać, że nie przyjedzie do nas na wykład. Miałem taką nadzieję w dziesięciolecie nadania mu naszego doktoratu. Pozostaje radość, że był z nami, że nie tylko mogliśmy go czytać, ale i widzieć Jego dobre, życzliwe, uśmiechnięte spojrzenie. Pozostaje radość, że oto pojawił się wśród nas znakomity, godny naśladowania badacz. Szczególny rodzaj dziennikarza polecany naszym studentom. Pozostaje także radość, że Uniwersytet Śląski był pierwszy, a potem dołączyły uczelnie we Wrocławiu, Krakowie, Sofii, Udine, Barcelonie. Mam w pamięci Jego kilkakrotne wizyty z żoną Alicją, zatroskanego i uśmiechniętego, i bukiet kwiatów, którego nie mógł już zabrać do Warszawy. I poprosił tylko o jego zdjęcie.

Jan Iwanek

Autorzy: Jan Iwanek
Ten artykuł pochodzi z wydania: