Dziadek Twardowski

[...] można nawet zbłądzić lecz po drugiej stronie
nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem

ks. Jan Twardowski

Moje odkrywanie poezji księdza Jana Twardowskiego rozpoczęło się na jednej z lekcji języka polskiego w liceum, kiedy to profesor Maria Kotulak przeczytała nam Jego wiersz "Śpieszmy się". Choć wiele ważnych momentów w życiu umknęło już z mojej pamięci, tamta chwila ciągle trwa. Pamiętam, jak bardzo ten wiersz obudził we mnie pragnienie, aby przeżyć własne życie z sercem na dłoni. Kiedy słuchałam słów wiersza zastanawiałam się, jak może wyglądać ksiądz-poeta, który w krótkim zdaniu potrafi zawrzeć sens ludzkiego istnienia. Siedząc wtedy w ławce szkolnej nawet przez myśl mi nie przeszło, że dane mi będzie spotkać księdza Jana, dziadka Twardowskiego - jak siebie nazywał.

Pierwszy tomik księdza Jana Twardowskiego otrzymałam od taty na urodziny w 1996 roku. Rok ten był niezwykle wyjątkowy w moim życiu. Po złożeniu egzaminu maturalnego wyjechałam z mojego rodzinnego miasta Krosna na studia do Warszawy. Zamieszkałam u mojej cioci, na Krakowskim Przedmieściu, nieopodal kościoła ss. Wizytek, w którym, jak się później dowiedziałam, mieszkał ksiądz-poeta, którego wizerunek odmalowywałam w wyobraźni.

Kiedy już zdecydowałam, że chciałabym studiować w ówczesnej Akademii Teologii Katolickiej przede mną pojawił się kłopot - egzamin z wiedzy religijnej. Wiedzę religijną jakąś tam miałam, ale przyglądając się uważnie tzw. testom próbnym zauważyłam, że moja wiedza jest właśnie "jakaś", a ten poziom wiedzy mógł nie wystarczyć, aby pozytywnie przejść postępowanie rekrutacyjne. Ponieważ czas moich egzaminów na uczelnię zbliżał się nieubłaganie, zwierzyłam się z mojego kłopotu cioci, u której mieszkałam. Ciocia nie zastanawiając się specjalnie powiedziała: "Pójdziemy do księdza Twardowskiego. On na pewno coś poradzi". No i poszłyśmy.

Pamiętam ten dzień niezwykle dobrze. Kiedy weszłam do zakrystii moim oczom ukazał się niski, niepozorny człowiek w sutannie z dobrotliwym wyrazem twarzy. Kiedy opowiedziałam mu, jaki mam kłopot odrzekł: "Nic się nie martw, przyjdź tu jutro, przygotuj sobie to, o co chciałabyś zapytać, a ja już kogoś znajdę, kto ci na te pytania odpowie". Tak też zrobiłam. Następnego dnia pojawiłam się o omówionej porze. Czekał już na mnie ksiądz Twardowski wraz z innym księdzem, którego nie znałam. Ksiądz Jan powiedział: "To zadawaj pytania, a ten ksiądz będzie ci odpowiadał". Tak też się stało. Pamiętam, że zastanawiałam się wtedy, kim jest ten ksiądz, którego miałam okazję przepytywać z wiedzy religijnej, ale nieśmiałość przysłoniła mi chęć poznania odpowiedzi.

Egzaminy na uczelnię poszły mi bardzo dobrze. Niezwykłe było również to, że na pisemnym egzaminie z języka polskiego był temat, który niezwykle dobrze wkomponował się w sytuację. Temat, który wybrałam dotyczył twórczości księdza Jana Twardowskiego... W ten oto sposób zostałam studentką wymarzonego kierunku, który łączył w sobie teologię i dziennikarstwo. Po pewnym czasie mojego studiowania dowiedziałam się, że ksiądz, którego odpytywałam z wiedzy religijnej jest wykładowcą na Wydziale Nauk Historycznych i Społecznych.

W 1996 roku moje drogi i drogi księdza Jana Twardowskiego spotkały się. Ksiądz Jan Twardowski był dla mnie pierwszą osobą, którą bliżej poznałam w Warszawie. Bardzo lubiłam spotkania z nim, wspólne rozmowy. Nazywał mnie pieszczotliwie swoją wnuczką, a ja chętnie zwracałam się do niego dziadku. Dziadek Twardowski znał historię mojego życia, znał mnie z rozmów i spowiedzi, które miały to do siebie, że zawsze towarzyszyło mi przekonanie, że spowiedź odbywa się przed samym Bogiem, a ksiądz Jan jest "przeźroczysty" i nie przysłania sobą Pana Boga.

Do księdza Jana przychodziłam z moimi kłopotami, zawsze wtedy, kiedy nie wiedziałam, jaki kierunek nadać moim wyborom życiowym. Nigdy nie usłyszałam z Jego ust i nie doświadczyłam z Jego strony niczego, co mogłoby zachwiać moje poczucie, że obcuję nie tylko z drogą mi osobą, ale także ze świętym. Gdyby ktoś zapytał mnie, jaki był ksiądz Jan Twardowski, to odpowiedziałabym, że bardzo dobrze oddaje to Hymn do Miłości. Ksiądz Twardowski był cierpliwy i łaskawy. Nie zazdrościł, nie szukał poklasku i nie unosił się pychą. Nie dopuszczał się bezwstydu i nie szukał swego. Nie unosił się gniewem i nie pamiętał złego. Nie cieszył się z niesprawiedliwości, lecz współweselił się z prawdą. Wszystko znosił, wszystkiemu wierzył, we wszystkim pokładał nadzieję, wszystko przetrzymał...(Por. 1 Kor 13, 1-13).

Moje życie było i jest przesiąknięte poezją księdza Jana. Wiele wierszy znam na pamięć. Są wiersze, które odnoszą się wprost do mojego życia i wielu wydarzeń, które miały w nim miejsce. Te wszystkie cenne chwile, które spędziłam z księdzem Janem przechowuję w sercu, gdyż są zbyt osobiste, aby się nimi dzielić.

Takich wnucząt jak ja, ksiądz Twardowski miał wiele. Dla każdego miał czas, każdego dobrze pamiętał, znał troski i radości dnia codziennego. O tym, jak bardzo drogi był dla wielu osób można było się przekonać podczas ostatniego spotkania z nim, gdy do kościoła Wizytek ciągnęły tłumy. Miałam przekonanie, że ksiądz Jan przygląda się nam wszystkim z góry i uśmiecha jak zawsze. Jego odejście, choć bolesne rodzi we mnie przekonanie, że jestem bezpieczna, gdyż Dziadek Twardowski wraz z innymi, drogimi mi osobami, które już odeszły troszczy się o mnie i nie przestanie mnie wspierać aż spotkamy się ponownie, w domu Ojca.

 

Autorzy: KM