GAZETA UNIWERSYTECKA: Nieustannie ma Pan kontakt z kolejnymi rocznikami młodych Polaków. Jaka jest obecnie kondycja młodego intelektualisty, młodego artysty?
JERZY STUHR: Trudno mi powiedzieć, ale w kręgach, w których się obracam, zauważam raczej spadek ogólnego poziomu, szczególnie humanistycznego. Intelektualizm to nie jest taka kategoria, która by młodzieży bardzo imponowała, którą by chcieli penetrować do końca. Mam natomiast dobre zdanie na temat szybkiego sposobu zdobywania wiedzy. To jest imponujące! Szybkość informacji, która dla mnie czasem jest przytłaczająca, dla nich jest naturalna i w tym aspekcie ta pojemność jest ogromna. Być może kosztem pogłębienia tej wiedzy. Pamiętam, że ja o wiele wolniej przyswajałem, ale - być może - dogłębniej.
Jaką prawdę o młodym pokoleniu chciał Pan przekazać w filmie "Pogoda na jutro"?
W tym filmie chciałem przekazać o swoim pokoleniu dość smutną prawdę, że te błędy, które młodzież dzisiaj popełnia, ta - czasem - utrata, zachwianie kręgosłupa etyczno-moralnego, to nasza wina.Naszego pokolenia, które nie miało czasu, chęci, umiejętności i cierpliwości, aby zakorzenić to w nich. To dość gorzka opowieść o tym i o moim pokoleniu.
Nie wydaje się Panu, że właśnie to młode pokolenie nie posiada kręgosłupa moralnego?
Nie! Tak bym nie powiedział. Może to się gdzieś przenosi na jakieś inne wartości. Myśmy byli takim pokoleniem, które musiało mieć wroga. A jak miało wroga, to się kręgosłup nam prostował. Dzisiaj jest ta ogromna trudność, że kategoria walki i protestu już nie istnieje. Młodzież musi więc szukać sobie innych wartości.
Kiedyś opowiadał Pan, że podczas wykładów we Włoszech tamtejsi studenci - używając przenośni - wykorzystywali Pana do cna…
Bo tam płacą za studia…
…a u nas z tym wykorzystywaniem kadry naukowej nie bardzo.
Mija kwadrans, robimy listę i idziemy.
Ale to się zmienia. Ja mówiłem tak parę lat temu. Teraz zauważam, że oni bardzo chcą posiąść wiedzę o tym, co będą robili w życiu. Muszę powiedzieć, że w tym roku zaimponowali mi studenci, którzy powiedzieli, że za długie są wakacje i oni nie wiedzą, co z tym z robić i proszą, by otworzyć im szkołę we wrześniu. Że oni sami będą sobie pracować - to było imponujące! Gdzie to do pomyślenia! Za moich czasów czekało się na początek wakacji i wyjeżdżało na koncerty, czyli chałtury. Na zachodzie tak było, bo tam płacili za naukę.
Ogląda Pan debiuty filmowe?
Absolutnie wszystkie! Uczę ich przecież! Uważam, że to wchodzące pokolenie filmowców zaczyna znajdować swój język. Czasem mnie to martwi, bo to nie jest już mój język. Boje się, czy ja w ogóle estetycznie będę do tego języka pasował. Dla mnie ciągle musi być klasyczna dramaturgia, a teraz ogląda się filmy, które są takiej dramaturgii pozbawione. I nie przeszkadza to ani młodym twórcom, ani młodym widzom. Dla mnie to jest czasem kategoria błędu. No dobrze, myślę, ale gdzie jest puenta? Gdzie jest punkt kulminacyjny? Wtedy łapię się, że myślę już trochę anachronicznie i innymi kategoriami. Ale doceniam ten język, zaskakująco dobre efekty w pracy z aktorem! Młodzi reżyserzy mają już pokolenie swoich aktorów, którzy ich rozumieją. Słabość polega na tym, że pieniędzy na film jest tak mało, że oni nie mogą się do nich dogrzebać.
Kim jest dzisiaj Jerzy Stuhr? Aktorem, reżyserem, profesorem, a może jeszcze kimś innym?
Przede wszystkim chcę być sobą i nie mam poczucia, że wykonuję wiele zawodów. Po prostu zmieniam pióra. Być może pedagogika to jedyne zajęcia, które traktuję poważnie. Mam poczucie, że tu się nie mogę pomylić. Na scenie się mogę pomylić, w filmie się mogę pomylić, a przed młodymi ludźmi - nie bardzo. Oni mnie mogą w każdej chwili zweryfikować! Pójdą wieczorem do kina, do teatru i powiedzą: coś Pan nam tu naopowiadał, Pan to nie bardzo tam praktyczne stosuje to, co Pan nam tu pięknie mówi!
Dziękujemy za rozmowę!
Rozmawiali:
AGATA PISZCZEK ("Suplement")
i KRZYSZTOF P. BĄK