Przeczytajmy tę książkę

Dr Wilhelm Wagner był lekarzem szpitala w Königshütte, jeszcze zanim Königshütte stało się Chorzowem. Nie tylko znakomity chirurg, ale i założyciel sanatorium dla górników i hutników w Goczałkowicach, turysta i botanik, którego roślinne eksponaty znajdowały się w świetnych ośrodkach naukowych Europy. Gdy zmarł, na terenie cmentarza upamiętniono go głazem ze stosowną tablicą. W 1945 roku tablicę usunięto, umieszczając w jej miejsce płaskorzeźbę wybitnego katowickiego lekarza i ofiary niemieckich bojówek – Andrzeja Mielęckiego. Na tym nie koniec: „W XXI wieku tablica poświęcona Mielęckiemu znikła i jej losy do dziś pozostają nieznane. Głaz straszy dziurami po śrubach, którymi obie tablice kolejno były do niego umocowane” (s. 50). To stosowna metafora ran zapisanych w historii Śląska, w której nazwiska bohaterów zmieniano najczęściej dla potrzeb doraźnej polityki historycznej. Śląsk to ziemia „cokołów przechodnich”.

Wiele tu postaci o życiorysach tak barwnych i dramatycznych, że mogłyby stać się osnową filmu sensacyjnego. Artur Trunkhardt „z pochodzenia pół Holender, pół Niemiec, z wyboru Polak” (s. 191), który w czasie I wojny światowej walczył w Ardenach, nad Sommą, pod Verdun, w Serbii i pod Udine, za udział w III powstaniu śląskim odznaczony orderem Virtuti Militari, przez całą okupację ukrywający się na strychu domu w Krzyżkowicach, czy Iwan Feszczenko- Czopiwski, Ukrainiec, profesor metalurgii, pracujący nad specjalnymi stopami dla celów wojska polskiego, odznaczony honorowym obywatelstwem polskim przez prezydenta Mościckiego, zesłany przez Rosjan na daleką, karelską północ, gdzie zmarł w 1952 roku.

Z Robertem Oszkiem, uczestnikiem powstań śląskich i zwolennikiem Korfantego, szła niezwyczajna dla Śląska morska przygoda. Urodzony w zabrzańskim dzisiaj Zaborzu, uciekłszy z domu do Hamburga, zaokrętował się, ledwie piętnastolatek, na statek wielorybniczy, na którym pływał na wodach Antarktyki, później jako marynarz na pancernikach Kriegsmarine wziął udział w bitwie jutlandzkiej, a potem został dowódcą polskiej rzecznej flotylli pińskiej, z którą toczył zwycięskie bitwy z sowieckimi kanonierkami.

Między dzisiejszym Skarbkiem a ulicą św. Jana spędził dzieciństwo Ernst Borinski, syn znamienitej katowickiej żydowskiej rodziny Borinskich, którzy na miejscu dzisiejszego Skarbka prowadzili sklep kolonialny. Jako stary katowiczanin dobrze pamiętam, że jeszcze w latach 50. XX wieku panie, w tym moja mama, chadzały na zakupy do „Boryńskiego”, choć, rzecz jasna, już nie Borinski był jego właścicielem. Losy zaprowadziły Ernsta za ocean; został tam profesorem nauk społecznych, a – osiadłszy na Południu Stanów Zjednoczonych – zapisał się chwalebnie, zwalczając segregację rasową. Dzisiaj Missisipi American Civil Liberties Union przyznaje nagrodę jego imienia za szerzenie i obronę praw obywatelskich.

Ta książka to także swoisty „spacerownik”. Przestrzeń kryje w sobie kryształki minionego czasu i ludzkiego trudu, które trzeba nauczyć się dostrzegać. Przykładem jest choćby adres „ul. Bankowa 7”, pod którym dzisiaj znajduje się uniwersytecki ośrodek badań biologicznych i środowiskowych, lecz w latach 20. XX wieku mieścił się Miejski Ogród Naukowy i zwierzyniec – dzieło Paula Sallmana z Tułowic, znamienitego przedstawiciela sztuki ogrodowej, który później, aż do rządów sanacji, opiekował się katowicką zielenią miejską. Obdarzony wyobraźnią przechodzień może odtworzyć sobie tę scenę z września 1925 roku, kiedy to dyrektor znanego w świecie cyrku Sarrasani wręczył prezydentowi Katowic Adamowi Kocurowi dar dla miejskiego zwierzyńca, a były nim dwa młode lwy. Ceremonii towarzyszyła grupa Siuksów, „którzy wykonali taniec plemienny, a wódz Biały Bawół przemówił w swoim języku i wypalił z prezydentem fajkę pokoju” (s. 68). Kiedy zaś przejdziemy ulicą Jordana, dom pod numerem 5 da nam asumpt do rozmyślań nad alternatywnym przebiegiem dziejów. Tu bowiem, w mieszkaniu przemysłowca Alfonsa Poklewskiego, zatrzymał się w drodze do Łańcuta książę Kentu Jerzy. Cień zaparkowanego przed domem rolls royce’a księcia pewnie jesiennym zmierzchem jeszcze majaczy przed oczyma przechodnia. Angielski arystokrata zmierzał do Łańcuta, gdzie w pałacu Potockich wraz z polskim ministrem spraw zagranicznych miał roztrząsać możliwość wspólnego niemiecko-polskiego marszu na Rosję. Stąd, pisze nasz autor: „Piątkowy wieczór w Katowicach stanowił prawdopodobnie zupełnie prywatną konsultację doświadczonego dyplomaty w kwestii tych planów” (s. 185).

Kiedy w 1898 roku Stanisław Wyspiański został zatrzymany przez kolejową przesiadkę, posumował trzygodzinny spacer ulicami Katowic konkluzją, iż to miasto „paradoksalne”. Pisał: „Jest to wielkie miasto malutkie. Zupełnie brzydkie i głupie, ale praktyczne, eleganckie i mądre”. Paradoksy były zawsze sercem filozofii. A pewnie też i życia.

Piotr W. Fuglewicz: Cokoły przechodnie. Życiorysy z pogranicza. Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2022, ss. 293.