Kinga Rabęda i Grzegorz Zych, studenci z Wydziału Prawa i Administracji UŚ, są najmłodszymi Polakami, którzy pokonali Pacific Crest Trail – legendarny szlak trekkingowy w Stanach Zjednoczonych wiodący z Meksyku do Kanady

Once upon a hike…

Ich wędrówka trwała 5,5 miesiąca. W tym czasie przeszli ponad 4 tysiące kilometrów, zużyli kilka namiotów i po kilka par butów, schudli po kilkanaście kilogramów. Na trasie groźniejsze od niedźwiedzi okazały się…

Kinga i Grzegorz na finiszu prawie sześciomiesięcznej podróży
Kinga i Grzegorz na finiszu prawie sześciomiesięcznej podróży

Wróćmy jednak do początku. Dwa lata temu, kiedy Kinga miała rozpocząć V rok studiów, a Grzegorz IV rok, zdecydowali, że jest to świetny moment, żeby zrealizować swoje marzenia o wielkiej podróży. Wcześniej autostopem zjeździli prawie całą Europę. Marzyły im się Stany Zjednoczone. Zastanawiali się tylko, jak „ugryźć” temat, i wówczas obejrzeli film Dzika droga (ang. Wild, 2014) oparty na autobiograficznej książce Cheryl Strayed, która na zakręcie życia decyduje się przemierzyć 1000 mil (1/3) szlaku Pacific Crest Trail. Film z Reese Whiterspoon sprawił, że szlak stał się szeroko znany i zainspirował podróżników z różnych stron świata. W tym roku PCT eksplorowało 3,5 tysiące zarejestrowanych hikerów.

– Szlak PCT wyróżnia to, że ma jedną instytucję, która nad nim czuwa, organizuje turystów, sprząta, dba o bezpieczeństwo. Osoby zaangażowane w tę instytucję wkładają w nią naprawdę dużo serca. Wokół szlaku wyrosła też duża społeczność. Film sprawił, że na szlak przyjeżdżają ludzie z całego świata. Oprócz Amerykanów wędrują nim Niemcy, Francuzi, Australijczycy, starsi i młodsi, kobiety i mężczyźni – mówi Grzegorz Zych.

Przed wyruszeniem w podróż do USA Kinga i Grzegorz pracowali przez pół roku w Londynie, aby zarobić na wyprawę. W połowie marca wylądowali w Los Angeles, 2 kwietnia ruszyli na szlak. Mimo że wyprawę poprzedził research, wiele problemów pojawiło się w trakcie podróży.

– Nie ma szczegółowych instrukcji, jak przejść szlak. Wśród relacji w internecie przeważają wspomnienia z podróży. Przekonaliśmy się, że każdy dzień dyktował nam nowe warunki i wyzwania. Zaczynaliśmy od bagaży ważących 14 kg (Kingi) i 15 kg (mój). Brzmi niewinnie, a okazało się przerażająco ciężko. Zredukowaliśmy je do 9 i 10 kg, ale oprócz bagażu musieliśmy zabierać jeszcze 6-kilogramowy ładunek jedzenia i wody. Liczył się nie każdy kilogram, ale dosłownie każdy gram – wspomina Grzegorz.

Na miejscu chrzest bojowy przechodził również sprzęt. Pierwszy dwuosobowy namiot zabrany przez Kingę i Grzegorza z Polski ważył 2,5 kg – szlak ukończyli z trzyosobowym namiotem o wadze 1,2 kg. W trakcie wędrówki zużyli 7 namiotów. Śpiwory syntetyczne musieli wymienić na puchowe, bo w nocy na pustyni temperatura spadała poniżej zera i budziło ich przeraźliwe zimno.

– Okazało się, że największym wyzwaniem wędrówki jest… poranne wyjście ze śpiwora – śmieje się student prawa.

Kinga Rabęda w jednym z łagodniejszych
przejść rzecznych w górach Sierra Nevada
Kinga Rabęda w jednym z łagodniejszych przejść rzecznych w górach Sierra Nevada

Na wyposażeniu podróżników były też kanistry przeciwniedźwiedziowe. Należało w nich umieścić wszystkie rzeczy, które mogłyby być atrakcyjne zapachowo dla niedźwiedzi. Chodziło o to, żeby nie nauczyły się jeść jedzenia należącego do wędrowników, bo wówczas mogły być agresywne.

Jedzenie mogło być atrakcyjne dla niedźwiedzi, ale nie było dla Kingi i Grzegorza. Jak twierdzą, monotonne, sztuczne jedzenie na szlaku jest jednym z najgorszych wspomnień tej podróży. Wyjaśniają, że przy codziennej wielokilometrowej wędrówce bardziej liczył się lżejszy bagaż niż noszenie smakołyków czy chociażby małej, turystycznej kuchenki gazowej. W pierwszych dniach podróży poranek zaczynali od delektowania się powolnym śniadaniem i kawą. Szybko okazało się, że najlepiej rano chwycić batonik i wypić białkowego shake’a.

Ich dziennie zapotrzebowanie wynosiło ponad 9 tysięcy kalorii, zjadali ponad 7 tysięcy, dlatego stracili po kilkanaście kilogramów wagi. Ciała stały się bardzo szczupłe, ale przybyło mięśni, wzrosła wytrzymałość organizmu. Siły były potrzebne, bo codziennie pokonywali od 15 do 60 km bardzo zróżnicowanego terenu.

– Wiedzieliśmy, że będzie pięknie, ale i tak był zachwyt. Przez trzy miesiące szliśmy, nie doświadczając żadnej innej cywilizacji oprócz tej ścieżki, jaką szliśmy. Wędrowaliśmy górami, a wokół nas była pustynia. Niesamowita przestrzeń i żadnej ludzkiej działalności, żadnego domu, miasta czy drogi na horyzoncie. Dla samych tych widoków mógłbym odcierpieć to wszystko jeszcze raz – zapewnia z uśmiechem Grzegorz.

Kinga podkreśla, że nie ma jednak PCT bez trail magic i trail angels – to one pomagają przetrwać na tym wielkim szlaku z Meksyku do Kanady.

– W górach Sierra Nevada nie było cywilizacji przez 10 dni. Gdy zeszliśmy, trafiliśmy na trail magic zorganizowany przez emerytowanego lekarza, który przyjechał tam ze swoimi pielęgniarkami. Mieli przenośny prysznic! – z entuzjazmem wspomina Kinga. – W tym miejscu była też rodzina jednego z hikerów, która przybyła ze wspaniałym jedzeniem. To był cudowny dzień.

Wyjaśnia, że trail magic to spontaniczne akcje na rzecz wędrujących po szlaku. Mogą to być: jedzenie, pomoc medyczna, nocleg, podwózki do miasta. Organizowane są przez trail angels. „Aniołki” działają przy każdym szlaku w USA i wpisują się na oficjalną listę.

Grzegorz Zych w górach Sierra Nevada
Grzegorz Zych w górach Sierra Nevada

– To są najczęściej ludzie, którzy kiedyś na tym szlaku byli i sami doświadczyli, jak ważna jest pomoc. To bardzo amerykańskie – odwdzięczyć się dobrem, wspomagać innych. Jestem pewien, że jeśli wrócimy do Stanów Zjednoczonych, zrobimy trail magic. Nie zapomnimy nigdy tego, jak entuzjastycznie reagowaliśmy na niespodzianki – wspomina Grzegorz.

Kinga dodaje:

– Cieszę się, że poznaliśmy Stany Zjednoczone od strony szlaku, ponieważ mniejsze miejscowości mają dużo więcej uroku niż wielkie miasta. Zwykło się narzekać na Amerykanów, że są prości, powierzchowni itd., a ci ludzie naprawdę są cudowni, serdeczni i zainteresowani tym, jak ci się wiedzie. Bez ich pomocy nie ukończylibyśmy szlaku, a bywało naprawdę ciężko…

Co ciekawe, dwojgu podróżnikom najbardziej dokuczyły nie pogoda, nie trudne podejścia, nie niedźwiedzie, ale komary.

– Przyznam, że atak komarów, który trwał przez 4 dni wędrówki w ostatnich milach Yosemite Valley, gdzie roztopy stworzyły świetne warunki do wylęgu tych owadów, prawie doprowadził mnie do załamania nerwowego. Atakowały nas bezustannie. Ubrania nie były dostateczną ochroną, nie sposób było pozbyć się ich z odsłoniętych fragmentów ciała, wpadały do oczu – Grzegorz otrząsa się na samo wspomnienie.

Oboje przyznają, że przejście PCT hartuje i zaostrza apetyt na kolejne wyzwania.

– Chcielibyśmy przejść jeszcze jeden z wielkich amerykańskich szlaków – Continental Divide Trail, 5000 km wiodące przez 5 stanów. Jest to szlak trudniejszy, z bardzo zróżnicowanym warunkami. Wymaga droższego, profesjonalnego sprzętu i potrzeba go kilka kompletów: sprzęt letni, zimowy, potem mieszany – wylicza student. – To wyzwanie, ale nas nie przeraża. PCT nauczył nas doceniać drobne rzeczy, cieszył nas każdy nowy widok, każda mała przyjemność. To, że ukończyliśmy szlak (otrzymaliśmy certyfikat), pokazało nam, że jesteśmy gotowi podjąć się następnego wyzwania – podsumowują Kinga i Grzegorz.

Podróżnicy dokumentowali swoją podróż na profilu Once_upon_a_hike na Facebooku. Tam można zobaczyć dziesiątki zdjęć z szlaku PCT, jaki pokonali od 2 kwietnia do 13 września 2018 roku.

Autorzy: Katarzyna Gubała
Fotografie: Kinga Rabęda i Grzegorz Zych