Czas a sprawa uniwersytecka

– Baco – pytali górala – a co sobie robicie? – A to zależy, panocku, cy mom cas, cy niy. Jak mom, to siedze i myśle. – A jak ni mocie? – To ino siedze… I ja też tak teraz tylko siedzę, bo nie mam czasu. Czasu ciągle brakuje, choć nie wiadomo tak naprawdę, co to jest. Fizycy powiedzą swoje, filozofowie swoje, jest pewnie czas teologiczny, jest polityczny (może nawet najwyższy), ekonomiści stwierdzą, że czas to pieniądz itd., itp. Ileż to banałów można usłyszeć o czasie, podobnie zresztą jak o wszelkich aspektach ludzkiej działalności czy innych tzw. imponderabiliach, cokolwiek by to miało znaczyć.

W tym roku czas odmierzają, przynajmniej na uniwersytecie, kampanie wyborcze: rektorska (już za nami), dziekańskie (przeważnie jeszcze przed nami) i dyrektorskie. Wybory władz rektorskich ukazały już pewien trend rozwojowy uniwersytetu. Mam nadzieję, że ta mieszanka dojrzałości i młodości to właściwe paliwo dla uniwersyteckich silników i że przeniesie nas wszystkich w jeszcze lepsze czasy. Bo przecież i teraz nie ośmieliłbym się narzekać. Gdyby jeszcze udało się przekonać inne magnificencje śląskich uczelni do współdziałania i utworzenia jednego organizmu, jednej struktury, jednej instytucji naukowej! W moim przekonaniu taki wysiłek dałby metropolii atuty, których nie można przecenić. Ale to pewnie nie za mojej kadencji, jak odpowiedział Pan Bóg na pytanie Breżniewa (był taki gensek, czyli generalny sekretarz w ZSRR), kiedy socjalizm wysunie się przed kapitalizm.

Jeszcze à propos czasu. W tym roku rolę marca, czyli najdłuższego miesiąca w roku akademickim bez żadnych świąt, przejął kwiecień. Potrwa on 30 dni i jest to jedna pustynia: żadnych oznak w kalendarzu, by trafiło się jakieś wolne. No, może z wyjątkiem wyborów dziekańskich, ale i te zapewne będą odbywały się w takich terminach, by nie zaszkodzić procesowi kształcenia. Tak więc mamy tu do czynienia ze swoistą inwersją, wynikającą głównie z wczesnej pory świąt Wielkiej Nocy w bieżącym roku. Z tego powodu w maju do już celebrowanych dni wolnych na początku dojdzie jeszcze Boże Ciało. Nie wiem, czy studentom uda się gdzieś zmieścić juwenalia. Ale mam pełne zaufanie do przemyślności młodych ludzi, na pewno gdzieś się wepchną – młode pokolenie nie jest wcale tak niewykształcone, jak się niektórym zdaje. Może nie mają głowy do liczb, dat czy cytatów, ale z tak zwanej praktycznej inteligencji potrafią zdać każdy egzamin. Ciekawe, jak na te obyczaje patrzą studenci z zagranicy. Nie jest ich może tylu, żeby odgrywali znaczącą rolę, ponadto nie są na ogół tak ,,wygadani” jak tubylcy i nie słychać ich na co dzień. Ale mimo że Katowice nie są tak sexy jak Kraków czy Wrocław, liczba studentów zagranicznych stale rośnie. Na ulicach miasta coraz częściej słyszy się obcą mowę, młodzi ludzie o różnych kolorach skóry (mam nadzieję, że wciąż można mówić i pisać o kolorze skóry, jeśli nie, to proszę Redakcję o wykreślenie tych słów) chodzą po Katowicach, jeżdżą i chyba nieźle się tu czują. Lada moment zaczną się domagać swojej reprezentacji we władzach lub przynajmniej w kolegiach wyborczych. Proponuję, byśmy dali znać ministrowi Gowinowi, że nowa ustawa powinna przewidywać pewną kwotę miejsc dla obcokrajowców. Sądzę, że taki postulat byłby w mediach zauważony i wkrótce stalibyśmy się liderami umiędzynarodowienia (to słowo tak długie, że niemal pasuje do tytułu pracy doktorskiej z chemii, w której nazwy związków zajmują ze dwie linijki, a dziekan, który czyta tytuł na uroczystej promocji, musi przećwiczyć kilka razy, bo inaczej braknie mu tchu). I wtedy przyjdą dobre czasy dla Uniwersytetu Śląskiego.