Rozmowa z prof. zw. dr. hab. Walerym Pisarkiem, językoznawcą i prasoznawcą, specjalistą w dziedzinie komunikowania masowego i socjolingwistyki

Wolę chwalić, niż piętnować

Pierwsze spotkanie pana profesora ze Śląskiem, na początku lat 50., było raczej dramatyczne. Za „usiłowanie zmienienia przemocą ustroju Państwa Polskiego” (to cytat z wyroku sądowego), część sześcioletniego wyroku odbywał pan profesor w… kopalni Brzeszcze. Na szczęście od połowy lat 60. zaczęło się pasmo o wiele przyjemniejszych spotkań: praca na Wydziale Filologiczno- Historycznym w Wyższej Szkole Pedagogicznej, rok później obrona doktoratu, wiele lat później współorganizowanie Ogólnopolskiego Dyktanda Ortograficznego, udział w licznych konferencjach, kongresach... Dziś odbiera pan profesor tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu Śląskiego – może wspomnienia z mrocznych lat 50. odejdą wreszcie w zapomnienie?

Profesor Walery Pisarek opublikował kilkanaście książek oraz ponad 400 artykułów w naukowych czasopismach polskich i zagranicznych
Profesor Walery Pisarek opublikował kilkanaście książek oraz ponad 400 artykułów w naukowych czasopismach polskich i zagranicznych

– Mojej pracy w kopalni nie nazwałbym okresem dramatycznym. Powiem nawet, że była to w pewnym stopniu pomyślna okoliczność. Gdybym nie przyjechał do Jawiszowic, siedziałbym w więzieniu, miejscu gorszym niż kopalnia. O wiele przyjemniej było pracować na dole, niż siedzieć w celi – a tak, już po roku, prosty śleper, przynajmniej otrzymałem dyplom młodszego rębacza. Nie myślę więc o tamtych czasach z jakąś szczególną niechęcią. Niewątpliwie kolejne moje spotkania ze Śląskiem były o wiele milsze: praca w WSP, obrona doktoratu czy otrzymany w 2002 roku Śląski Wawrzyn Literacki. Nie mogę także nie wspomnieć o bardzo dla mnie niezwykłym epizodzie, wiążącym się ze Śląskiem – epizodzie, który zawdzięczam późniejszej Marszałek Senatu pani Krystynie Bochenek. Myślę oczywiście o Ogólnopolskim Dyktandzie Ortograficznym. Tym zaproszeniem do współpracy pani Krystyna wprowadziła mnie w sferę świadomości nie tylko Ślązaków, ale znacznej części Polski. Tak więc moje związki ze Śląskiem pozostają, jak widać, wyłącznie w sferze przyjemności.

Podczas konferencji w 2006 roku Śląsko godka – jeszcze gwara czy już język, określił pan profesor swoje stanowisko wobec języka na Śląsku jako „starszego brata innych odmian terytorialnych języka polskiego”. Jak pan profesor postrzega ten problem dzisiaj: gwara czy język?

– Na razie ani to, ani to, ponieważ należy mówić raczej o gwarach śląskich niż o jednej gwarze śląskiej. Tak samo, przynajmniej na razie, możemy mówić o języku śląskim podobnie, jak mówimy o języku Mickiewicza, Słowackiego czy Sienkiewicza. Rozumiem tutaj słowo język jako sposób mówienia, porozumiewania się, używania określonego zasobu słownictwa, gramatyki właściwej jakiemuś człowiekowi, a cóż dopiero szerszej zbiorowości. Możemy więc, podobnie jak w odniesieniu do gwar, mówić, że na razie są to języki śląskie. Tak długo, jak długo nie ma takiego sposobu mówienia i pisania, który byłby akceptowany jako wspólny przez wszystkich Ślązaków, a przynajmniej wszystkich Górnoślązaków. Podkreślam to słowo na razie, ponieważ tak, jak jest dzisiaj, nie znaczy, że będzie zawsze – wcale nie uważam za utopię powstanie wspólnego języka dla wszystkich gwar obszaru Śląska. Nawet całkowite wykształcenie się śląskiego jako osobnego języka traktuję jako możliwe – jeśli byłaby taka potrzeba społeczno-kulturalna, w najszerszym rozumieniu tego słowa. Wiadomo, że dziś na Śląsku mieszkają ludzie mówiący różnymi rodzajami polszczyzny, a większość Ślązaków, nawet tych podkreślających swoją śląskość, nie przyznaje się do mówieniu w domu „po śląsku”. Musimy pamiętać o tym, że polszczyzna jest bardzo rozmaita i wśród tych rozmaitości jest także polszczyzna używana tu, na Śląsku – tak samo jak jest używana polszczyzna na Podhalu, w Warszawie, Krakowie, na Podlasiu, w Gdańsku czy Poznaniu. I nie można utożsamiać polszczyzny wyłącznie z tą standardową, której się uczy w szkole, której ja sam uczę, ponieważ – abyśmy mogli funkcjonować w jednym państwie, w jednym społeczeństwie – potrzebujemy także takiej odmiany, która jest wspólnym sposobem porozumiewania się. Ale nie zapominajmy o różnorodności.

Czy, zdaniem pana profesora, dzisiejsze wszechobecne metody komunikowania się esemesy, e-mail, w których królują skróty myślowe i językowe, są poważnym zagrożeniem dla języka narodowego?

– Obok tych skrajnych przykładów, które pani wymienia, są także bardzo pozytywne objawy dbania o język. Nie mam tu na myśli działań ze strony instytucji powołanych specjalnie do tego celu. W internecie znajdują się strony, osobne portale, które powstają po to, aby chronić polszczyznę internetową przed bylejakością, sami internauci piętnują pomijanie „ogonków” w pisowni polskich liter. Internet wciąż jest terenem niezwykłej żywotności polszczyzny. Trudno uwierzyć, ale jeszcze do niedawna polska wersja Wikipedii była drugą po angielskojęzycznej pod względem liczby haseł. Dziś jest na trzecim, może czwartym miejscu, ale nadal jednak w czołówce. Proporcjonalnie coraz mniej jest w internecie angielskiego, bo coraz więcej języków narodowych wypełnia zasoby światowej sieci.

Jako komunikolog, językoznawca i prasoznawca, bada pan profesor mechanizmy, reguły i naturę komunikowania. Polacy coraz mniej czytają, książki odchodzą do lamusa, wypiera je internet – a tymczasem mamy coraz większe problemy z komunikowaniem się, i to na różnych płaszczyznach – to zjawisko powinno niepokoić?

– Język zaczyna stanowić pewną barierę komunikowania się. Pojawiają się hermetyczne sposoby porozumiewania się, czego przykładem mogą być stale zmieniające się podręczniki akademickie, w pełni zrozumiałe tylko dla pokolenia, które z nich korzysta. Podobnie jest w życiu codziennym: na poziomie dzieci – rodzice jeszcze się rozumiemy, ale już na poziomie wnuki – dziadkowie jest o wiele gorzej. Myślę jednak, że jest to okres przejściowy. Obecne dzieci ze swoim potomstwem takich problemów nie będą miały. Mam nadzieję, że rozpędzony pociąg techniki komunikacyjnej wreszcie trochę przyhamuje. Właśnie ze względu na funkcjonalność komunikacji. W przeciwnym razie cały system może utracić zdolność przekazywania informacji na taką skalę, do jakiej został stworzony. Chociaż widzę zagrożenia, jako pedagog wolę jednak chwalić pozytywne zachowania, aniżeli piętnować niepożądane.

Skoro nie lubi pan profesor piętnować, zapytam ostrożniej: przed czym ostrzega pan dziennikarzy?

– Kiedy rozmawiam z dziennikarzami, chce mi się apelować: ludzie, opamiętajcie się. Stworzeni jesteśmy nie tylko do tego, aby się bawić. Są sprawy, którymi bawić się nie można. Tymczasem istota obecnego dziennikarstwa polega na zabawianiu ludzi. Jeżeli coś nie rozwesela, ma mniejsze szanse, aby być upowszechnione. Mnie też się zdarza puścić „perskie oko” do publiczności, żeby nie przestali zwracać uwagi na to, co mówię czy piszę – ale czynię to tylko od czasu do czasu. Naturalnie, gdyby pani oczekiwała ode mnie bardziej krytycznej postawy do tego, jak nasze media masowe traktują język, potrafiłbym taką krytykę z siebie wykrzesać, mówiąc nie tylko o dziennikarzach, ale także i o politykach, którzy szukają dojścia do publiczności, nauczeni doświadczeniem innych, trochę starszych swoich kolegów. Nauczyli się bowiem, że tylko wtedy, kiedy powiedzą coś bardzo brzydkiego albo bardzo głupiego, znajdą się na pierwszych stronach gazet. Media zawsze starały się zachowywać tak, jak ich odbiorcy sobie tego życzyli. Można oczywiście robić to, co uważamy za słuszne, czy dostosowywać się do swojej wymarzonej publiczności, dobrze wykształconej i wyczulonej na jakość języka, ale czy wtedy wystarczy jej, aby utrzymać gazetę? Mechanizmy ekonomiczne, nie gorzej niż polityczne – choć w innym kierunku – potrafią modelować zawartość mediów.

Czyli poziom naszych mediów determinuje ekonomia?

– Ekonomia jest dziś bardziej bezwzględnym walcem, aniżeli polityka. Choć trudno może w to uwierzyć, ale kto przeżył świadomie ostatnią dekadę Polski Ludowej w prasie, zgodzi się ze mną, że chyba nigdy takiej wolności dla zespołów dziennikarskich nie było, jak między wrześniem 1980 a grudniem 1981 roku. Wtedy można było nawet nie dopuścić do powołania naczelnego, który się zespołowi nie podobał. Cenzura była przestraszona i często nie ośmielała się ingerować, a jak się ośmieliła, często zaskarżona przegrywała nawet w sądzie. Tak było przynajmniej w niektórych miastach, na przykład w Krakowie. Wielu dziennikarzy zasmakowało wówczas takiej idealnej, nie chcę mówić – wolności, ale swobody. Sierpień osiemdziesiątego roku nauczył nas bardzo dużo, co owocowało później w ogólnym zachowaniu się i w pielęgnowaniu etosu dziennikarskiego, i to zostało głęboko zachowane w pamięci tamtego pokolenia dziennikarzy. Wnioskuję to z wielu rozmów, z jaką nostalgią wspominają tamten czas, kiedy można było podjąć dyskusję nawet z „Trybuną Ludu”.

Nowa retoryka dziennikarska, autorstwa pana profesora, zdobyła tytuł Książki Roku 2002 i została nagrodzona Śląskim Wawrzynem Literackim. Jest to zarazem podręcznik i vademecum dla dziennikarzy, za co jesteśmy wszyscy bardzo wdzięczni.

– Skoro mowa o Nowej retoryce…, muszę powiedzieć, że to jest jeszcze jeden akcent śląski w moim życiu. Pierwszą wersją tej książki był zbiór wykładów wygłoszonych tu, na Uniwersytecie Śląskim. Cieszę się, jeżeli jest pożyteczna. A dzisiejszą uroczystość, oprócz mojej osobistej ogromnej przyjemności, odbieram także jako chęć uhonorowania czy zwrócenia uwagi na przedmiot, którym się zajmuję, dziedzinę, której poświęciłem znaczną część swojego życia.

Za chwilę zacznie się uroczystość nadania panu profesorowi tytułu doktora honoris causa…

– Jest mi ogromnie miło, że honor ten spotyka mnie właśnie tu, na Uniwersytecie Śląskim, na którym wstąpiłem na prawdziwą drogę naukową, której progiem staje się doktorat. Jestem od dzisiaj podwójnym doktorem tej uczelni. Ten pierwszy uzyskałem wprawdzie w Wyższej Szkole Pedagogicznej, ale przecież to ta sama instytucja, tylko nazwa się zmieniła. Tak więc początek i jakby koniec mojej drogi naukowej związany jest z Katowicami. Bardzo chciałbym się sprawdzić – jak to zwykle w dziennikarskim stylu się mówi – jako doktor honoris causa Uniwersytetu Śląskiego.


Prof. zw. dr hab. Walery Pisarek jest cenionym językoznawcą i prasoznawcą, specjalistą w dziedzinie komunikowania masowego i socjolingwistyki. Urodził się 31 maja 1931 r. w Rabce, w 1957 r. ukończył Uniwersytet Jagielloński, w 1966 r. otrzymał stopień naukowy doktora nauk humanistycznych na Wydziale Filologiczno-Historycznym WSP w Katowicach, w 1973 r. doktora habilitowanego w UJ, w 1982 r. tytuł naukowy profesora nadzwyczajnego nauk humanistycznych, w 2009 profesora zwyczajnego.

Wykładał na Uniwersytecie Jagiellońskim, Papieskiej Akademii Teologicznej oraz Wyższej Szkole Pedagogicznej. Założyciel i kierownik studiów dziennikarskich na Uniwersytecie Jagiellońskim. Był m.in. członkiem zespołu ekspertów UNESCO ds. badań nad komunikowaniem, wiceprzewodniczącym Komisji Prasoznawczej PAN; przewodniczącym Komisji Kultury Języka Komitetu Językoznawstwa PAN, przewodniczącym Komisji Językoznawstwa PAN w Krakowie, Narodowej Rady Kultury, Rady Prasowej, przewodniczącym Towarzystwa Miłośników Języka Polskiego. Pozostaje nadal członkiem Polskiego Towarzystwa Językoznawczego. W 1995 r. został honorowym Członkiem Wspólnoty Badaczy Uniwersytetu w Wolverhampton. W latach 1996–2000 był przewodniczącym, a od 2001 honorowym przewodniczącym Rady Języka Polskiego, członkiem Prezydium Rady Upowszechniania Nauki przy Prezydium PAN oraz członkiem wielu rad redakcyjnych lub kolegiów periodyków. Jest autorem wielu artykułów i książek.

Autorzy: Maria Sztuka
Fotografie: Agnieszka Sikora