Prof. zw. dr hab. Ewa Kosowska

Nauka jest zazdrosna

<p>Prof. zw. dr hab. Ewa Kosowska z Zakładu Teorii i Historii Kultury UŚ lubi spędzać wolny czas w teatrze</p>

Prof. zw. dr hab. Ewa Kosowska z Zakładu Teorii i Historii Kultury UŚ lubi spędzać wolny czas w teatrze

Niełatwo mi odpowiedzieć na pytanie: co robię „po godzinach”, bo taka kategoria słabo wpisuje się w mój styl życia. Nauka jest zazdrosna, należałoby się jej oddać bez reszty – ale przecież wszyscy wiemy, że jest to bardzo trudne, jeśli w ogóle możliwe. Nauczyciel akademicki nie jest dzisiaj wyłącznie badaczem – wprawdzie identyfikuje się go z określonymi publikacjami, ale także z uniwersytecką dydaktyką, z formami obecności na uczelni, udziałem w inicjatywach studenckich. Profesorowie są często obecni w szeroko rozumianym życiu społecznym, śledzą i publicznie komentują bieżące wydarzenia. To sprawia, że najważniejszą część naszej pracy wykonujemy w domu, w godzinach wykradanych rodzinie i przyjaciołom. Wybór tematów badawczych, ich konceptualizacja, lektury, komentarze, przemyślenia, notowanie wyników badań – to wszystko wymaga czasu, a przede wszystkim spokoju i pewnej ciągłości, pozwalającej na porządkowanie myśli i właściwe wnioskowanie, że nie wspomnę o tak ważnym, zwłaszcza dla humanisty, procesie czytania i pisania. Ten ostatni roi się od pułapek: własny styl trzeba wypracowywać i doskonalić indywidualnie. Z czasem uzyskuje się określoną sprawność i można pisać szybciej, ale bardzo łatwo jest dać się ponieść językowi i przystać na schematyzm. Walka z własnymi przyzwyczajeniami, z kalkami, podobnie jak z naukową nowomodą, wymaga wiele czasu na poszukiwanie właściwych środków wyrazu. Nie tylko Norwid pragnął „odpowiednie dać rzeczy słowo”.

Cóż to więc znaczy „po godzinach”? Po wyjściu z uczelni? Z biblioteki? Po odejściu od biurka we własnym domu? Po północy? Pytanie jest trudne, ale zasadne, zwłaszcza w rejonie przemysłowym, w którym tradycje zarobkowania w godzinach „od–do” i wyraźny podział na czas pracy i wypoczynku bardzo silnie wpisują się w potoczne myślenie, a przy okazji w sposób wartościowania humanistyki. Z perspektywy technokratycznej rozterki filozofów czy antropologów nie zawsze tłumaczą się same. A brak czasu utożsamiany bywa ze złą jego organizacją. Może to i słuszne podejście, ale trudno mi się z nim pogodzić. Nie potrafię ograniczyć rozmów ze studentami do godzin konsultacji; z przyjaciółmi dyskutuję na tematy naukowe bądź organizacyjno-uniwersyteckie. W tym sensie prowadzę bardzo niehigieniczny tryb życia. Nie mam czasu „po godzinach”. Ale niekiedy znajduję chwilę „pomiędzy” na to, by pójść do teatru, do kina, na koncert, na wystawę... Nic nadzwyczajnego, niemal wszyscy to robią. Ja jednak rzadko trafiam na propozycje, które przypadają do gustu i nie zostawiają poczucia straty czasu. Ostatnio udało mi się zobaczyć doskonałe premierowe przedstawienie Małych zbrodni małżeńskich na Scenie Kameralnej katowickiego Teatru Śląskiego. Majstersztyk pisarstwa, tłumaczenia, aktorstwa, reżyserii, scenografii – słowem: rzecz warta polecenia. Ale nieczęsto trafiam na coś nowego, oryginalnego, frapującego treścią lub formą. To zapewne rzecz gustu – byłam zachwycona inscenizacją Nocy listopadowej w Teatrze Śląskim, ale właśnie to przedstawienie nie potrafiło „na siebie zarobić” i zdjęto je z afisza przedwcześnie. Bardzo żałuję, bo chętnie w „międzygodzinach” obejrzałabym ten spektakl po raz trzeci.

A „po godzinach”? No cóż, raz w roku staram się wyjechać na tydzień do Gdańska (lubię odpoczywać w mieście, zwłaszcza nadmorskim) i spędzam czas na katamaranie. Pływając przez kilka godzin dziennie po zatoce, patrząc w wodę i niebo, mam poczucie wyjątkowości chwil, które sama sobie rozrzutnie ofiaruję.

Autorzy: Agata Hajda
Fotografie: Archiwum Ewy Kosowskiej