DURNE LEX

Jerzy Parzniewski
Jerzy Parzniewski

Robert Makłowicz w programie „Drugie śniadanie mistrzów” wyraził swoje oburzenie faktem, iż nie jest w stanie przeczytać w całości regulaminu wywieszonego w krakowskich tramwajach, przez co nie jest w pełni świadomy odpowiedzialności, jaka ciąży na nim z racji korzystania z tego środka lokomocji. Płachta zadrukowana tymże regulaminem jest ponoć takich rozmiarów, że nim doczyta do połowy – musi wysiadać. Obecny na tym „śniadaniu” Szymon Hołownia wyjaśnił, że to efekt naszego ślepego naśladownictwa Wielkiego Brata zza oceanu. Bill Bryson, autor książki „Zapiski z wielkiego kraju”, wyliczył (a dane pochodzą gdzieś z końca lat 90.), że Amerykanie mają więcej prawników, „niż cała reszta świata razem wzięta”. Uprzedzając desant na Polskę 800-tysięcznej prawniczej U.S. Army, tramwajarze postanowili za sprawą przepisów, zakazów, nakazów, obowiązków, przekształcić pasażerską bandę cywilów w zdyscyplinowany pułk gwardyjski. To, że Ameryką rządzą prawnicy, jest tylko połową prawdy. Rządzą bowiem do spółki z dentystami. I te dwie profesje tworzą niezły – wzajemnie się uzupełniający – duet. Prawnicy wymyślają różne idiotyczne przepisy tylko po to, by rechoczący z tych głupot obywatele mogli śmiało szczerzyć się do ósmego wybielonego zęba. Jak się tu nie śmiać, skoro w Kansas obowiązuje surowy zakaz spożywania na ulicy węża. A w Ohio zabrania się rozbierania kobietom przez zdjęciem mężczyzny. W Alabamie zaś wierni z całą surowością prawa będą ścigani za wchodzenie do kościoła ze sztucznymi wąsami.

Ponieważ dla głupoty ocean nie jest poważną przeszkodą, posiłkując się wypracowaną przez Amerykanów metodą, nasi producenci różnych śmiercionośnych narzędzi, takich jak: maszynki do golenia, dezodoranty czy zapalniczki, zamieszczają na tych towarach informacje o prawidłowym sposobie z nich korzystania – jeśli już ktoś jest aż tak lekkomyślny. Z pouczającej lektury doklejonej do zapalniczki dowiedziałem się na przykład, że uruchamiając tę maszynę, nie mogę zbliżać jej do twarzy. To, gdzie producenci zapalniczek trzymają papierosy przed ich zapaleniem, pozostawiam domysłom czytelników. Ta producencka asekuracja na niewiele się przyda, jako że pomysłowość prawników jest niewyczerpana. Cytowany wcześniej Bryson przytacza w swej książce przykład pewnej rodziny, która została napadnięta podczas zabawy w Disneylandzie. Personel parku (na swoje nieszczęście) zajął się troskliwie owymi pechowcami, co poskutkowało zaskarżeniem Disneylandu do sądu. Nie chodziło jednak o wcześniejszą napaść. Na zapleczu, gdzie rodzina dochodziła do siebie, obecni tam „figuranci terenowi” (to fachowa nazwa rodem z PRL), przebrani za Myszkę Miki i Goofy’ego zdjęli swe olbrzymie głowy, na który to widok przerażone dzieci doznały podobno szoku. To prawdopodobne, jako że niemal dla każdego Amerykanina od Stevena Spielberga poczynając, a na administracji prezydenta Obamy kończąc: Myszka Miki, Kaczor Donald czy Pluto to postaci z amerykańskiego panteonu sławy równie realne, jak George Washington, Patton czy Frank Sinatra. Ostatnio widziano, jak na Krupówkach gromadzą się rodziny z licznym przychówkiem, czyhając na moment, gdy tradycyjnie obfotografowywany tam biały miś zdejmie swą futrzaną głowę. Jest szansa, że wyjazd się zwróci. Dla Amerykanów to nie temat do żartów. Ostatecznie białe niedźwiedzie to dla nich stały element polskich ulic.