„Każde marzenie dane jest nam wraz z mocą potrzebną do jego spełnienia” – Kinga Choszcz (1973-2006)

VIII Festiwal Slajdów Podróżniczych

Od 18 do 21 marca w Instytucie Fizyki UŚ odbywała już ósma edycja Festiwalu Slajdów Podróżniczych. Tradycyjnie jego organizatorami byli: Śląskie Stowarzyszenie Podróżnicze „Garuda” oraz Studenckie Koło Podróżnicze „Denali”. Tegoroczna edycja była poświęcona pamięci Kingi Choszcz – podróżniczki (gościa II Festiwalu Slajdów Podróżniczych), która w 2006 r. zmarła w Ghanie na malarię mózgową.
Jej pseudonim podróżniczy brzmiał „Freespirit” – wolny duch. Pasję podróżniczą odziedziczyła po rodzicach, gdy miała zaledwie roczek, zabrali ją w objazd autostopem po Polsce. Później sama zaczęła poznawać kraj i Europę, ale wciąż było jej mało. Jako nastolatka pojechała autostopem do Nepalu przez Azję. W 1998 r. razem z Radosławem Siudą „Chopinem” wyruszyła w świat autostopem, bez planów i wytyczonych tras. Tak przeżyli wielką przygodę swojego życia – pięć lat podróży dookoła świata – najrozmaitszymi środkami transportu. Po powrocie, wraz z „Chopinem”, napisała książkę Prowadził nas los. W 2004 r. otrzymali też najbardziej prestiżową nagrodę podróżniczą w Polsce - Kolosa w kategorii „podróże”. Pod koniec 2005 r. samotnie wyruszyła do Afryki. Autostopem przejechała: Maroko, Mauretanię, Mali, Burkina Faso, Niger, Gambię, Senegal, Gwineę Bissau, Gwineę, Sierra Leone, Liberię i Wybrzeże Kości Słoniowej. Spędzała dużo czasu z dziećmi, organizowała dla nich warsztaty i konkursy rysowania. Jej ostatnim i chyba najbardziej inspirującym aktem było wykupienie z niewolniczej pracy nastoletniej dziewczynki oraz posłanie jej do szkoły w rodzinnej wiosce w Ghanie, gdzie poproszono ją, aby nadała dziewczynce nowe imię. Wybrała Malaika, czyli Anioł. Tam zapadła na malarię mózgową. Choroba okazała się śmiertelna. Jej prochy wrzucono do oceanu, a część z nich wróciła z „Chopinem” do Polski i została złożona w Gdańsku na cmentarzu garnizonowym.

Podczas Festiwalu wystąpili: partner jej pięcioletniej podróży – Radosław Siuda „Chopin” i mama Kingi – Krystyna Choszcz, która po śmierci córki zebrała jej notatki i wydała książkę Moja Afryka oraz powołała do życia Fundację Freespirit (www.fundacjafreespirit.pl). Jej misją jest inspirowanie do realizowania życiowych marzeń oraz pracy na rzecz wzajemnego poznawania, zbliżenia, rozumienia i nawiązywania więzi między ludźmi różnorodnych kultur i tradycji.
Wystąpiło także wielu interesujących podróżników - osoby, którym obce są luksusowe hotele, plaże z palmami i drinki z parasolkami. To prawdziwi włóczykije, ale i niezwykłe osobowości, jak młody polarnik Jasiek Mela. Podczas spotkania w Katowicach nie tylko pokazywał zdjęcia ze swoich wypraw, ale przede wszystkim pięknie opowiadał o potrzebie spełniania marzeń, które ma każdy, nawet (a może przede wszystkim) niepełnosprawni, bo dla nich życie czasami jest znacznie krótsze i mają często o wiele mniej czasu na ich spełnienie.
- Szczyt góry jest zawsze w tym samym miejscu. To ten symboliczny krzyżyk na mapie – powiedział Jasiek Mela – ale droga do niego dla każdego jest inna, a szczególnie dla osób niepełnosprawnych. To inna porcja wyrzeczeń, bólu, wzruszeń, pokonywania własnych słabości, prawdziwej walki z samym sobą i ograniczeniami ciała. Czasem, gdy widzę takie osoby, które z nieprawdopodobnym zaparciem i wewnętrzną siłą oraz chęcią zdobycia szczytu pokonują drogę metr po metrze, wtedy myślę, że nie jestem godzien stanąć przy nich. To wielcy ludzie.
Wydarzenia, które zmieniły życie Jaśka wiele osób by załamały. Gdy miał 7 lat spłonął jego dom, a rodzina straciła wszystko, co miała.
- Można pomyśleć, że nic gorszego nie może się już stać – powiedział Jasiek. – A jednak może, bo życie jest nieprzewidywalne. Gdy miałem 8 lat, podczas wakacji, utonął mój mały braciszek.
To nie był koniec nieszczęść. W wieku 13 lat uległ ciężkiemu wypadkowi. Schronił się przed deszczem w niezabezpieczonym budynku stacji transformatorowej, gdzie poraził go prąd o napięciu 16 000 V. W wyniku porażenia lekarze zdecydowali o amputacji lewego podudzia i prawego przedramienia. Obecnie Jasiek chodzi z pomocą protezy nogi. Przeszedł skomplikowane leczenie, a dzięki rodzinie i wielu wspaniałym ludziom, odzyskał wiarę w siebie i sens życia. W 2004 r. razem z Markiem Kamińskim zdobył oba Bieguny Polarne: najpierw Północny, a później Południowy. Tym samym został najmłodszym i jedynym niepełnosprawnym na świecie, który tego dokonał. W październiku 2008 r. wszedł na Kilimandżaro. W tym samym roku powstała Fundacja Jaśka Meli „Poza Horyzonty” (www.pozahoryzonty.org), która niesie pomoc niepełnosprawnym, szczególnie osobom po wypadkach. W 2009 r. zdobył Elbrus – najwyższy szczyt Kaukazu. Dziś mówi o sobie, że miał w życiu szczęście.
- Trzeba cieszyć się każdym dniem, nigdy nie wolno się poddawać – przekonywał Jasiek. – Ja kocham podróże i góry. One uczą mnie życia, ale też pokory wobec świata. Za każdy razem, gdy wracam z gór, jestem coraz mniejszy. Ale spełniając marzenia i przekraczając kolejne swoje granice, doceniam to, że życie jest cudem.
 


Arek Mytko
Arek Mytko
Gościem Festiwalu był Arek Mytko, który w ciągu sześciu miesięcy, w ekstremalnych, zimowych warunkach, przemierzył całą Patagonię - wyłącznie dzięki sile własnych mięśni.

- Skąd wziął się pomysł takiej ekspedycji?
- W 2005 roku byłem po raz pierwszy w Patagonii - na Ziemi Ognistej. Od razu się w niej zakochałem. Pomysł na wyprawę pod nazwą „Patagoński Triatlon” pojawił się pod wpływem zachwytu nad tym dzikim i przepięknym rejonem Ameryki Południowej. Drugi powód, to moja pasja do sportów ekstremalnych. Początkowo miałem plan, żeby z Ziemi Ognistej w ciągu jednego roku dotrzeć do Wenezueli. Jednak gdy wylądowałem w Patagonii, spędziłem tam 9 miesięcy. Chciałem wtedy atakować Kordylierę Darwin, ale było dość trudno, nie udało mi się i postanowiłem, że muszę tam wrócić. Do wyprawy przygotowywałem się 2 lata.

- A dlaczego triatlon?
- Patagonię trzeba jakoś przebyć, więc pomyślałem sobie, że skoro są fantastyczne fiordy, Kanał Beagle’a, Cieśnina Magellana, to najlepiej je przepłynąć kajakiem. Bardziej na północ jest lodowiec - można go przebyć na nartach. Jeszcze wyżej są góry, drogi… najlepiej przejechać je na rowerze. Samochód i motor wykluczyłem, bo chciałem to zrobić własnymi siłami.

- Jak wyglądały kolejne etapy wyprawy?
- Wystartowałem na początku lipca zeszłego roku, czyli w okresie tamtejszej zimy, z Neuquen (Argentyna). Pierwszy etap był rowerowy. Wpierw dojechałem do Bariloche. Tam wspinałem się na wulkan Lanin (3776 m n.p.m.) i zdobyłem go. Następnie dalej podążałem do miejsca docelowego – El Chalten. Po drodze miałem bardzo trudne warunki pogodowe, w Chile poruszałem się w strugach ulewnego deszczu, który cementował szuter na drodze, zaś w Argentynie towarzyszyły mi huraganowe wiatry, często walczyłem o każdy kilometr, przez wiele godzin musiałem pchać rower (wraz z przyczepką). Pierwszy etap wyprawy zakończyłem po przejechaniu ponad 2000 km. Następnym etapem było przebycie Lodowca Kontynentalnego na nartach. Podczas tej części wyprawy zdobyłem szczyt Gorra Blanca. Było bardzo ciężko, często wiatr przekraczał prędkość 150 km/h, nie dając żadnych możliwości poruszania się. Podczas zejścia z lodowca, przy potężnej burzy, zniszczona została część sprzętu, w tym namiot, straciłem też prowiant. Przez trzy dni szedłem przez góry bez jedzenia, zanim dotarłem do farmy, gdzie spotkałem gaucha, który mnie nakarmił. W tej części ekspedycji na nartach przebyłem ok. 200 km. Trzeci etap wyprawy rozpoczął się w Punta Arenas (nad Cieśniną Magellana), skąd wypłynąłem na początku grudnia 2009 r., a następnie kontynuowałem kajakowy trawers przez Kordylierę Darwin (musiałem przenosić lądem sprzęt wraz z kajakiem). Warunki na morzu były bardzo ciężkie: silny wiatr, zimno i deszcz. Wysokie fale i silne prądy utrudniały nawigację. Ponadto bardzo trudny teren - bagna i gęste poszycie lasu - nie pozwalały na komfortowe warunki biwaku. W trzecim i ostatnim etapie przebyłem drogą wodną ok. 500 km z Punta Arenas do Puerto Williams.

- Jakie były najtrudniejsze momenty wyprawy?
- Chyba na lodowcu. Wtedy po raz pierwszy w życiu miałem takie momenty, że moje morale było zerowe. Miałem bardzo ciężki plecak, nogi i kolana odmawiały posłuszeństwa, bolały stopy i plecy, czasami głodowałem, namiot był w strzępach, nawet nie dało się go rozłożyć i wtedy miałem łzy w oczach. Dopadły mnie chwile zwątpienia. Popełniłem też błąd, wybrałem złą drogę przez góry i wpakowałem się w tarapaty. To była prawdziwa walka o przetrwanie. Myślałem, że nie dojdę. Gdy dotarłem na miejsce, pierwszy raz w życiu byłem tak zniszczony fizycznie.

 


Marta Sziłajtis Obiegło
Marta Sziłajtis Obiegło
Na Festiwalu wystąpiła także kapitan Marta Sziłajtis Obiegło, która w 2009 r., w ciągu 358 dni na 28-stopowym jachcie, w samotnym rejsie opłynęła Ziemię dookoła. Rozpoczynając żeglugę, miała zaledwie 22 lata, tym samym została najmłodszą Polką i jedną z najmłodszych kobiet na świecie, które dokonały takiego wyczynu. Za to osiągnięcie w marcu 2010 r. otrzymała wyróżnienie w kategorii „żeglarstwo”, podczas Kolosów 2009 w Gdyni.

- Jak to jest możliwe, że twoi rodzice powiedzieli „ok, możesz płynąć w samotną podróż dookoła świata”?
- Nie powiedzieli „ok”. Obowiązkiem rodzica jest marudzić i marudzili. Ale oni też kiedyś byli młodzi, mieli szalone pomysły, chodzili w góry – wiem to od dziadków.

- Ale weekendowy wypad w góry, to nie to samo, co ponad roczna, samotna wyprawa małym jachtem dookoła świata…
- Mój rejs można podzielić na 19 części – bo tyle miałam przystanków w różnych portach na świecie. Każdy odcinek to tak, jak trzytygodniowa wycieczka. Ale prawdą jest, że rodzice zawsze się martwią, gdyby tak nie było, to byłabym zaniepokojona. Nawet teraz, gdy mama odprowadza mnie na pociąg, to sprawdza, czy nie pomyliłam wagonów. Mam jednak dowód osobisty, taką podjęłam decyzję, a rodzice ją zaakceptowali.

- Skąd wziął się taki pomysł? Czy to jest po prostu konsekwencja zainteresowań, tzn. kocham morze, lubię żaglować, więc wpierw pływam na małych akwenach, ale w końcu wyruszam w podróż dookoła świata?
- Każdy by chciał przeżyć taką przygodę. A ja po prostu kocham żeglowanie. Wpierw czytałam o tych niezwykłych miejscach, oglądałam globus, wydawały się być strasznie daleko. Żeglowałam po Bałtyku, tam zaczynałam swoją przygodę z morzem - w Yacht Klubie STAL. Później wyprawiałam się coraz dalej - na Morze Północne i Śródziemne oraz Ocean Atlantycki. Wzdłuż wybrzeży Brazylii żeglowałam, biorąc udział w Kobiecych Regatach Dookoła Świata. W tym sensie, to była konsekwencja moich zainteresowań. Ale generalnie dla mnie nie było ważne, jak się nazywa port, do którego wpływam,
a samo żeglowanie.

- Czy podczas rejsu przeszkadzała ci samotność?
- Nie. Absolutnie. Bardzo dobrze czuję się we własnym towarzystwie. Poza tym żeglowanie z grupą to duża odpowiedzialność. Gdy organizowałam rejsy turystyczne, szkoleniowe, rodzinne czy dla firm i przez 7, 10 lub 14 dni miałam na pokładzie kilkanaście osób, każdego musiałam przeszkolić, przypilnować, żeby sobie krzywdy nie zrobił, to było jednak obciążenie. Wówczas skiper przestaje być kapitanem, a staje się opiekunką. Natomiast, gdy jedzie się z grupą przyjaciół, czasami okazuje się, że jak ktoś ma umiejętności, to zaczynają się tarcia dotyczące stylu żeglowania, a przecież dowodzi tylko jedna osoba.
- Ale drugi człowiek na pokładzie nie zawsze musi marudzić. Czasami może być wsparciem… Czy nie miałaś takich sytuacji, że było ci ciężko?
- To jest tak, jakby zapytać kogoś, czy przez ostatnie półtora roku nie był ani razu przeziębiony, przygnębiony czy zły. Każdemu to się zdarza. Oczywiście miałam sytuacje, gdy byłam przygnębiona, smutna, np. podczas samotnych świąt, ale to był mój wybór. A jeśli chodzi o sprawy techniczne… byłam do tego przygotowana, to że jestem młoda nie znaczy, że nie mam doświadczenia i nie nauczyłam się, jak sobie w takich sytuacjach radzić. Miałam jednoczesną awarię silnika i wanty. Dałam sobie radę.

- Jak przebiegała trasa rejsu?
- Łącznie przepłynęłam ponad 25 tys. mil. Trasa rejsu prowadziła z Wenezueli przez Morze Karaibskie, Kanał Panamski, Pacyfik, północną Australię, Ocean Indyjski i południowy Atlantyk. Po drodze odwiedziłam Panamę, Wyspy Galapagos, Polinezję Francuską, Wyspy Tonga, Vanuatu, Australię, Wyspy Kokosowe, Mauritius, Afrykę Południową, Wyspę Świętej Heleny i Brazylię.

 

Autorzy: Agnieszka Sikora
Fotografie: Agnieszka Sikora