Argentyńskie peregrynacje SZPiT "Katowice"

Przeciętny Polak swoją wiedzę na temat Argentyny ogranicza do podstawowych haseł: tango i Maradona; bardziej zaawansowany w temacie być może wspomni coś o Evicie, Gombrowiczu i Patagonii. A Argentyna to kraj tak inny od naszych wyobrażeń... Na przełomie września i października br. miałam okazję, wraz ze Studenckim Zespołem Pieśni i Tańca "Katowice", odbyć (choć nie po raz pierwszy) podróż do tego niezwykłego kraju. Była to dla mnie także wędrówka sentymentalna... powrót po latach do znanych mi miejsc, ale i także poznanie nowych, obserwacja jak Argentyna zmienia się, jak zmieniają się ludzie, a zarazem, jak wiele wciąż pozostaje niezmienne.

Złe miłego początki

Zacznijmy od początku, Studencki Zespół Pieśni i Tańca "Katowice" został zaproszony do Argentyny przez organizacje polonijne, w tym: Wspólnotę Polską, Związek Polaków w Argentynie (wraz z oddziałami w poszczególnych miastach). Sam początek naszej przygody nie był najlepszy - na lotnisku w Buenos Aires okazało się bowiem, że brakuje jednej z naszych walizek. Już wtedy przekonaliśmy się, że w Argentynie panuje wszechobecna "mañana" i i denerwowanie się na sposób dziania tego przemiłego narodu nie ma najmniejszego sensu. Wkrótce potem wszyscy przestawiliśmy się na styl życia Argentyńczyków, co w gruncie rzeczy jest o wiele przyjemniejsze niż nasze ciągłe gonienie z wywieszonym językiem. Wszystko przecież można załatwić, ale "mañana". Zadziwiające, jak człowiek szybko przyzwyczaja się do tego, co wygodniejsze...

Wodospady Iguazú na granicy argentyńsko-brazylijskiej
Wodospady Iguazú na granicy argentyńsko-brazylijskiej

Po krótkim pobycie w Buenos Aires udaliśmy się w naprawdę długą podróż, bo aż ponad 1300 km na północ, pod niemalże samą granicę z Brazylią. Po drodze mieliśmy okazję (ale również w czasie wszystkich dłuższych przejazdów) oglądać zmieniające się krajobrazy. Przejechaliśmy prowincję Entre Rios, tzw. Międzyrzecze Argentyńskie, zwane również Mezopotamią Argentyńską. Region ten nazywany tak jest z powodu swojego położenia pomiędzy dwiema największymi rzekami Argentyny: Paraną i Urugwajem. Jego cechą charakterystyczną są głównie bagniste pastwiska i pasące się na nich podstawowe pożywienie Argentyny - czyli krowy. Już wkrótce sami na własnej skórze przekonaliśmy się, że krowa jest tu jadana na śniadanie, obiad i kolację, i to w imponującej liczbie i formach dań: od argentyńskich pierogów zwanych empanadas, przez różnego rodzaju kiełbaski, po tradycyjne asado (mówiąc w bardzo wielkim skrócie - kawał mięsa z grilla).

Celem pierwszego etapu naszej podróży była miejscowość Oberá w prowincji Misiones. Tu miał miejsce pierwszy koncert zespołu - podczas zakończenia największej fiesty regionu - Fiesta del Inmigrante. Miasteczko przywitało nas chłodem i deszczem. Zaskoczeni niesprzyjającą aurą, wszak byliśmy w tropikach, skierowaliśmy się wpierw do sklepów w celu zakupienia polarów, swetrów i ciepłych skarpetek. I nie pocieszały nas słowa, że normalnie tu jest gorąco, a najstarsi Indianie Guaraní nie pamiętają takiej pogody. Jednak powitanie miejscowych Polaków było wyjątkowo gorące, a i sam koncert był przyjęty owacyjnie. Oprócz lodowatych nocy i siąpiącego deszczu wielkim zaskoczeniem była dla nas słynna czerwona ziemia, zwana tu tierra colorada. Pięknie imponuje się na zdjęciach, lecz w rzeczywistości życie na niej musi być upiorne. Wszystko dokoła pokryte jest bowiem charakterystycznym ceglastym nalotem, a kolor biały w tej krainie po prostu nie istnieje. Wkrótce i my, i nasza odzież zabarwiliśmy się na czerwono. Taką glebę jest w stanie lubić chyba tylko... yerba-maté

.

Pierwszy koncert zespołu w Argentynie podczas podczas Fiesta Nacional del Inmigrante w Oberá
Pierwszy koncert zespołu w Argentynie podczas podczas
Fiesta Nacional del Inmigrante w Oberá

Misiones - kraina yerba-maté

Misiones to najmłodsza i najbardziej pionierska prowincja kraju. Tworzy klin, wcinający się pomiędzy Paragwaj i Brazylię. Tereny te długo były nieznane i niewykorzystane, jedynie tam, gdzie gęsta dżungla ustępowała sawannie, pojawiały się wioski pierwszych osadników.

Prowincja Misiones to region uprawy narodowej rośliny Argentyny - yerba-maté (pije się ją także w innych krajach Ameryki Południowej, a szczególnie w Urugwaju i Paragwaju). Jest uznana na świecie jako napój przeciwko depresji i zmęczeniu. Wytwarza się ją z suszonych liści ostrokrzewu paragwajskiego. Jej liście są wiecznie zielone i mają długość od 7 do 10 cm, są skórzaste, błyszczące, kształtu odwrotnie jajowatego. Jednak, aby krzak ostrokrzewu dawał wydajne plony, musi być regularnie przycinany. Kroniki kolonizacji podają, że marynarze hiszpańscy szybko zdali sobie sprawę z wyjątkowych właściwości yerba-maté. Jej picie nie tylko zapobiegało szkorbutowi, ale także pijący ją ludzie posiadali wyjątkową odporność na zmęczenie. Zawiera kofeinę, jest bogata w sole mineralne i witaminy, doskonale gasi pragnienie. Niezwykłe właściwości ostrokrzewu paragwajskiego były znane już Indianom Guaraní, jednak pierwsze, duże plantacje yerba-maté zostały założone przez hiszpańskich jezuitów w XVII w. w rejonie misji na terytorium argentyńskiej prowincji Misiones. Po upadku państwa jezuitów, upadły także plantacje yerba-maté, ich odbudową, a także zakładaniem nowych, zajęli się dopiero imigranci z... Polski i Ukrainy. Dziś żaden Argentyńczyk nie wyobraża sobie dnia bez kilkakrotnego przygotowania sobie tego (według jednych boskiego, a według drugich - czyli Europejczyków - paskudnego) napoju. Jednak największe plantacje yerba-maté wciąż znajdują się w rękach polskich i ukraińskich potomków pierwszych osadników.

La Cachuera - posiadłość rodziny Szychowskich oraz polska przetwórnia yerba-maté 'Amanda'
La Cachuera - posiadłość rodziny Szychowskich oraz polska przetwórnia
yerba-maté "Amanda"

Sami mieliśmy wielokrotnie okazję przekonać się o niezwykłym smaku yerba-maté, a także odwiedziliśmy jedną z pierwszych przetwórni yerba-maté (tzw. yerbaterii) w prowincji Misiones - yerbaterię "Amanda", znajdującą się na terenie posiadłości "La Cachuera", a założoną na początku XX w. przez Juana Szychowskiego. Do "Amandy" przybyliśmy na zaproszenie Juana Szychowskiego - syna (również Juana) założyciela "Amandy". W posiadłości mieliśmy okazję zwiedzić muzeum Juana Szychowskiego, poznać początki działalności na czerwonej ziemi tego niezwykłego człowieka, ale także wypocząć w kwitnących o tej porze roku ogrodach "La Cachuery".

W przetwórni yerba-maté 'Amanda' na liście pracowników mnóstwo jest polskich i ukraińskich nazwisk
W przetwórni yerba-maté "Amanda" na
liście pracowników mnóstwo jest
polskich i ukraińskich nazwisk

Misiones jednak słynie nie tylko z yerba-maté, ale również ze słynnych wodospadów Iguazú, położonych na granicy argentyńsko-brazylijskiej. "Iguazú" w języku Guaraní oznacza "wielką wodę" i rzeczywiście wodospady te należą do największych i najpiękniejszych na świecie. Z powodzeniem mogą stanowić jeden z cudów świata. Swoim pięknem zachwycały od dawna, odkąd w 1541 roku zostały odkryte przez Alvara Nuńeza Cabeza de Vaca, po nagrodzony wieloma Oskarami (w tym za zdjęcia) kręcony tu film Rolanda Joffe'a "Misja" z Robertem de Niro w roli głównej. Rwące wody rzeki spadają z wysokości nawet 70-ciu metrów, tworząc 275 wodospadów (cataratas) na długości 2,7 km. Granica Argentyny z Brazylią biegnie zaś przez największy z nich - Garganta del Diablo (Diabelską Gardziel).

Park Narodowy Iguazú porasta egzotyczna roślinność strefy podzwrotnikowej, a reprezentuje ją ponad 2 tys. gatunków: gigantyczne drzewa i paprocie, liany, orchidee, różnego rodzaju palmy, bambusy, papaje... Żyją tu również liczni przedstawiciele fauny: 400 gatunków ptaków (w tym papugi, kolibry, tukany) oraz inne zwierzęta: jaguary, kajmany, legwany, coatí (ostronos)... Z tymi ostatnimi mieliśmy okazję poznać się, gdy w małej kawiarence całymi bandami rzucały się na kawiarniane stoliki w celu kradzieży saszetek z cukrem. Wodospady Iguazú, ze swym łagodnym, ciepłym klimatem, stanowią atrakcję dla turystów żądnych wprost przygniatających scen niewiarygodnego piękna. Nic dziwnego, że zostały wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury i Przyrody UNESCO.

Muszę jednak przyznać, powracając do wątku mojej podróży sentymentalnej, że na tym sielankowym obrazie pojawiła się rysa. Pamiętam wodospady Iguazú sprzed kilku lat, dzikie, puste, z nielicznymi turystami przemykającymi wąskimi ścieżkami w dżungli, z rozbrzmiewającym nocą wrzaskiem małp skaczących po drzewach. Nasz przewodnik Cezar mówił do nas, abyśmy nie zużywali całego naszego czasu na robienie zdjęć, gdyż tracimy to, co najważniejsze - wsłuchiwanie się w szum wodospadów, zapachy, obrazy... Jednak widok tłumów turystów maszerujących wybetonowanymi ścieżkami, gwar rozmów, napotykane co rusz sklepiki z pamiątkami zdecydowanie zniechęcały do kontemplacji. Mam ten komfort, że pamiętam inne Iguazú, szkoda, że uczestnicy naszej wycieczki nie mogli tego zobaczyć.

Pomnik flagi narodowej w Rosario
Pomnik flagi narodowej w Rosario
    Poza wodospadami Iguazú, odwiedziliśmy także inne miejsce, z których słynie prowincja Misiones - ruiny jezuickich misji, znajdujące się w San Ignacio Miní. Państwo jezuickie powstało pierwotnie w dolinie brazylijskiego stanu São Paulo. Jednakże jezuici szybko zostali wyparci z Brazylii przez portugalskich osadników i przenieśli się w rejon Parany. W okresie od 1609 do 1631 roku zorganizowali, w prężnie funkcjonujące państwo, tysiące Indian Guaraní. Funkcjonowało ono bardzo dobrze, na rzec można, demokratycznych prawach. Indianie i zakonnicy wspólnie uprawiali kukurydzę i maniok. Zajmowali się wytopem żelaza i wydobyciem kamieni szlachetnych. Zakładali wsie i miasta. Oczywiście celem takiej kolonizacji były korzyści materialne, jakie przypadały w udziale zakonowi. Wielebni nauczali języka hiszpańskiego, lecz w miarę rozrostu państwa misyjnego, rodziła się coraz silniejsza więź z własnym językiem, kulturą i tradycją. Zrywając jednak z kulturą europejską, Indianie zerwali z nauką i doświadczeniem swych nauczycieli. Gdy Carlos III nakazał wydalić jezuitów z Ameryki, państwo to stanęło w obliczu zagrożenia ze strony portugalskich mameluków, czyli paulistów. Skutkiem zniesienia zakonu przez Stolicę Apostolską, Guaraní nie mieli szans na obronę swych domostw. Nie wyuczyli się od Europejczyków sztuki wojskowej, sztuki rządzenia i dostali się do niewoli lub rozbiegli po okolicznej dżungli, powracając tym samym do swych pierwotnych zajęć. Misje zostały zajęte przez inne zakony, administrację hiszpańską, splądrowane lub zniszczone.

Po prostu Buenos Aires

Buenos Aires to nie tylko stolica Argentyny, ale i największe miasto kraju. Znajduje się także w czołówce największych miast świata. Jak zapewniali nas jego mieszkańcy, mieszka tu ponad 12 mln ludzi. Nie należy do prowincji Buenos Aires, lecz stanowi samodzielny "twór" zwany dystryktem federalnym (Capital Federal). Miasto jest rzeczywiście ogromne, ale nie przypomina molochu. Dzieli się na tzw. mikrocentrum i makrocentrum. Mikrocentrum to ta część miasta zorganizowana wokół największych arterii. Makrocentrum to dzielnice położone między mikrocentrum a dzielnicami obrzeżnymi. O wielkości tego miasta niech świadczy fakt, że średnica makrocentrum wynosi 40 kilometrów, zaś z lotu ptaka Buenos Aires (jak wiele miast południowoamerykańskich) przypomina gigantyczną szachownicę. Do najciekawszych miejsc Buenos Aires, które "zalicza" każdy turysta należy m.in. Cementario de la Recoleta. To tu pochowani są członkowie argentyńskiej elity i to tu znajduje się grobowiec rodziny Duarte, w którym została pochowana Evita Peron. Cały cmentarz to istne miasto w miniaturze, a grobowce, czasami niezwykle okazałe, wyglądają jak prawdziwe domy. Jego plan przypomina plan typowych południowoamerykańskich miast tzn. wielką szachownicę. Cmentarz na Recolecie to także prawdziwy labirynt, z bardzo wąskimi alejkami przecinającymi się pod kątem prostym.Często na bogato zdobionych grobowcach można także spotkać polsko brzmiące nazwiska.

La Boca - tu wciąż na ulicach tańczy się tango
La Boca - tu wciąż na ulicach tańczy się tango

La Boca to najbardziej kolorowa dzielnica Buenos Aires. Została powołana do życia przez włoskich imigrantów i zbudowana wzdłuż wąskiego kanału Riachuelo. La Boca to przede wszystkim dzielnica portowa, jedna z najstarszych i co tu dużo mówić - dzielnica biedna. Najbardziej jej charakterystycznym fragmentem jest krótka (stąd nazwa) uliczka Caminito, prezentowana na większości pocztówek z Buenos Aires. Domki wyglądające jak z bajki, są tak naprawdę domami najuboższych mieszkańców Buenos Aires, sklecone z blachy falistej i pomalowane na wszystkie chyba możliwe kolory. W ciepłe letnie wieczory ludzie tańczą tu tango, a życie trwa do późnych godzin nocnych. La Boca cieszy się opinią dzielnicy artystycznej, choć mieszkają tu głównie robotnicy i tzw. klasa najniższa, których dumą jest najsłynniejsza drużyna futbolowa Argentyny - Boca Juniors.

Nam bardzo spodobała się najstarsza dzielnica Buenos Aires - San Telmo, również uważana za dzielnicę artystów. W centralnym punkcie znajduje się Plaza Dorrego, gdzie co niedziela odbywa się pchli targ. Cały plac posiada niezwykłą atmosferę. Większość budynków jest zabytkowa, a okoliczne sklepiki mają niepowtarzalny wygląd. Szczególnego uroku nadają mu kawiarnie, zachowujące wystrój z minionej epoki: stare, podrapane stoliki i krzesełka, przydymione klosze lamp, pożółkłe fotografie uśmiechniętego Carlosa Gardela czy największego kochanka latynoskiego Rudolfa Valentino...

Retiro - nowoczesna dzielnica Buenos Aires
Retiro - nowoczesna dzielnica Buenos Aires

Nasz pobyt w Buenos Aires był stosunkowo krótki zatem zwiedzanie stolicy odbywało się w iście ekspresowym tempie. Wiele miejsc widzieliśmy z okien autokaru, w innych zatrzymywaliśmy się na kilkanaście minut. Ale nawet takie poruszanie się po mieście było niezapomnianym doświadczeniem. Kiedyś wydawało mi się, że najgorsi kierowcy są w Paryżu, ale tylko do czasu, gdy znalazłam się w Rzymie. Tam usłyszałam słynne słowa "że czerwone światło to tylko sugestia". Dziś mogę powiedzieć, że najwięcej adrenaliny wydziela się jednak na ulicach Buenos Aires - miasta, w którym nie tylko czerwone światło to tylko sugestia, ale także wytyczone na jezdni pasy. W zasadzie wszystkie reguły są tylko sugestią, o czym świadczy wygląd lokalnych samochodów.

Czasami znajomi pytają mnie, co jest takiego w Buenos Aires, że tak mnie poruszyło. Nie wiem, co powiedzieć. To trzeba samemu przeżyć. Trzeba samemu chodzić po sennych uliczkach San Telmo, wsłuchując się w dźwięki tanga dochodzące z okolicznych kawiarni, błądzić z mapką w ręku po Avenida Florida lub Lavalle, podziwiać zachód słońca nad La Platą, wmieszać się w kolorowy tłum bawiącej się młodzieży na Plaza Francia i po prostu chłonąć atmosferę tego miasta. Każdy inaczej odbiera to miasto. Jest takie powiedzenie, że Argentynę można albo pokochać, albo znienawidzić. Ja na pewno należę do tych, którzy pokochali Argentynę i Buenos Aires. Mam nadzieję, że również uczestnicy wyprawy pokochali Argentynę i Buenos Aires i będą chcieli jeszcze tu kiedyś wrócić.

Ambasada RP w Buenos Aires. Na zdj. ambasador Stanisław Paszczyk wraz z szefową zespołu Barbarą Uracz i członkami zespołu 'Katowice'
Ambasada RP w Buenos Aires. Na zdj. ambasador Stanisław Paszczyk
wraz z szefową zespołu Barbarą Uracz i członkami zespołu "Katowice"

Podziękowania

Trudno wyliczyć wszystkie osoby, które włączyły się w organizację tego ogromnego przedsięwzięcia, jakim było przygotowanie trasy koncertowej zespołu "Katowice". Jednak bez wielu z nich nasza podróż nie doszłaby do skutku, a i sam pobyt na miejscu byłby szalenie trudny. Dlatego chciałabym wymienić choć kilka osób, bez których pomocy nie wyobrażamy sobie tej wyprawy. Zacznę tu od naszego wspaniałego przewodnika Jacka Sierocińskiego, który przebywał z nami od samego lądowania na lotnisku w Buenos Aires, po wylot. Jego zaangażowanie i wielkie serce są jednymi z najcenniejszych wspomnień, które przywieźliśmy do kraju. Pragniemy także podziękować przemiłym gospodarzom z Domu Polskiego w Oberá wraz z panem Jose Luisem Wdowiakiem, którzy przyjęli nas najgoręcej, jak potrafili (mimo wyjątkowo zimnej aury). Słowa specjalnego podziękowania kierujemy do naszego przyjaciela Pedra Jose Sniechowskiego, który w obliczu fatalnej pogody oddał nam do dyspozycji własny dom (a zarazem najprawdziwszą suszarnię yerba-maté).

Kolejne słowa podziękowania kierujemy do polskich rodzin w miejscowości Wanda, które przyjęły nas do swych domów, jak członków własnych rodzin. Czuliśmy się tam rzeczywiście jak u siebie. Słowa uznania chcemy przekazać Polakom mieszkającym w Apóstoles, którzy w sytuacji nagłej zmiany programu naszego pobytu zaoferowali swoją pomoc i ugościli nas w swoim mieście. Dziękujemy wspaniałym Polakom z Cordoby, wszystkim rodzinom, które przyjęły pod swój dach członków zespołu, a szczególnie prezesce Związku Polaków w Cordobie pani Suzi Lancman (i całej jej rodzinie), która wykazała się prawdziwą staropolską gościnnością. Wyrazy podziękowania kierujemy także do naszych argentyńskich przyjaciół w Carlos Pellegrini w prowincji Santa Fe. Ich przyjęcie z pewnością należy do najgłośniejszych podczas całej naszej podróży.

Cordoba, radość z odzyskania walizki. Na zdj. z lewej: poszkodowany Sławek i jego wybawiciel (a nasz przewodnik) Jacek
Cordoba, radość z odzyskania walizki. Na zdj. z lewej: poszkodowany
Sławek i jego wybawiciel (a nasz przewodnik) Jacek

Na koniec dziękujemy organizatorom pobytu zespołu w Buenos Aires. Nie sposób wymienić wszystkich, którzy włączyli się w organizacje trasy koncertowej SZPiT "Katowice", dlatego podziękowania chcemy złożyć przede wszystkim: Związkowi Polaków w Argentynie wraz z jego prezesem panem prof. Leszkiem Szybiszem, wiceprezesem Gustawem Dubnickim oraz panem Andresem Jezierskim, Domowi Polskiemu, Polskiemu Ośrodkowi Młodzieżowemu w Burzaco oraz Ambasadzie RP w Buenos Aires. Za pomoc w organizacji całego naszego pobytu w Argentynie, włożony czas i serce dziękujemy pani Marianeli Motkoski z Rosario. Bez jej starania wyjazd zespołu na pewno nie doszedłby do skutku.

Agnieszka Sikora

Autorzy: Agnieszka Sikora
Fotografie: Agnieszka Sikora