Zdołowany uniwersytet

I cóż tam panie Chińczyki? Nawet twórca Wesela, dzieła, które jak wiadomo składa się wyłącznie z cytatów, zapewne nie przewidział, że po stu latach to słynne pytanie będzie powtarzane, a przynajmniej powinno być, bo wpływ Chińczyków na naszą obecną sytuację zdaje się nie mieć granic. Benzyna drożeje z powodu zwiększonego popytu gospodarki chińskiej na energię. Węgiel lepiej się sprzedaje - patrz wyżej. Giną metalowe klapy na studzienki, ginie wszystko, co z metalu - Chińczycy potrzebują metalu na olimpiadę. Jak mówiły słowa jednej z piosenek stanu wojennego: za tym stepem państwo jest ogromne, żółty człowiek tam złowieszczo szczerzy kły... Dla jednych złowieszczo szczerzy (jeśli wpadli w dziurę na drodze), dla innych obiecująco się uśmiecha (jeśli katastrofalny deficyt w przemyśle węglowym nagle zmienił im się w rentowność).

Rys. Marek Rojek
Rys. Marek Rojek
Oprócz wpływu na bazę, Chińczycy świadomie lub nie wywierają też nacisk na nadbudowę. Otóż latem media całego świata dowiedziały się o rankingu uniwersytetów, sporządzonym bodaj w Szanghaju - w każdym razie gdzieś za Wielkim Murem. Świat się dowiedział, nic nie powiedział, ale kwiat dziennikarstwa śląskiego nie popuścił i z okazji inauguracji nowego roku akademickiego wypomniał miejscowej uczelni jej nieobecność wśród pięciuset najlepszych (według Chińczyków) uniwersytetów. Szkoda, że przy okazji nie zadano sobie trudu opublikowania owej listy, bo przynajmniej moglibyśmy się dowiedzieć, jakie to ośrodki akademickie wyprzedziły nie tylko Uniwersytet Śląski, ale również wszystkie polskie szkoły wyższe - przypomnijmy, że Uniwersytety Warszawski i Jagielloński znalazły się dopiero w czwartej setce. Ranking jak ranking - uporządkował uczelnie według przyjętych kryteriów. Niesłychana jest natomiast reakcja lokalnych mistrzów pióra na te wyniki. Choć może nie tak bardzo niesłychana, jeśli chwilę pomyśleć. Liczne doświadczenia pokazują, że dziennikarz uwielbia czytelne klasyfikacje, bo wtedy nie musi się zastanawiać i zbyt głęboko analizować stanu rzeczy. W oczach, a zwłaszcza w relacjach dziennikarzy przegrani są wszyscy ci uczestnicy życia publicznego, którzy próbują opierać się wyłącznie na udowodnionych tezach i używać przemyślanych argumentów. Sukcesy odnoszą ci, którzy opanowali sztukę samodzielnego redagowania ,,newsów": błyskotliwa wypowiedź, choćby mijała się z prawdą o dwa lata świetlne, zawsze będzie zacytowana. Media bardzo łatwo dają się manipulować tym, którzy tę sztukę posiedli.

Wstyd powiedzieć, że niektórzy z manipulowanych są absolwentami Uniwersytetu, więc to rzeczywiście obciąża nasze konto. Być może uderzanie się w piersi należałoby rozpocząć od analizy dyplomów wydanych niegdyś dzisiejszym członkom zespołów redakcyjnych. Z drugiej strony, dlaczego akurat tylko Uniwersytet ma się bić w piersi za to, że nie zatrudnia laureata Nagrody Nobla? Wśród śląskich dziennikarzy nie ma zbyt wielu pretendentów do nagrody Pullitzera, a nawet polskie wyróżnienia jakoś ich omijają. Co więcej, o większości tzw. ,,afer" - ulubionego tematu prasy w każdym kraju - dowiaduję się z gazet ogólnopolskich, mimo, że afery te w całości rozgrywają się w woj. śląskim. Tak więc miejscowi dziennikarze nie cierpią z powodu zawrotu głowy i może dlatego odreagowują kompleksy szukając słabości u innych. Stąd też pewnie biorą się narzekania na "ucieczki" zdolnych Ślązaków do Warszawy i za granicę. Odczytywane jako świadectwo niezdolności do kształcenia młodzieży na miejscu, potwierdzają one w istocie niezły poziom tegoż kształcenia - po marnych szkołach ci młodzi ludzie nie mieliby czego szukać gdzie indziej. W rzeczywistości nauka zawsze wiązała się z podróżowaniem, kto tego nie rozumie nie powinien pisać o życiu akademickim. Jak bowiem wytłumaczyć studia Kopernika w Padwie - czy było to wotum nieufności do Akademii Krakowskiej?

Nobla rzeczywiście nikt od nas nie dostał. Jedyną polską laureatką tej nagrody za osiągnięcia naukowe jest Maria Curie - Skłodowska, której nie da się skojarzyć z żadnym polskim uniwersytetem. Dzisiaj dyplom sztokholmskiej akademii jest niezwykle kosztowny: badania, które prowadzą do tego zaszczytu kosztują znacznie więcej niż ktokolwiek z powierzchownych krytyków zechciałby przeznaczyć na rozwój nauki w Polsce. Dlatego tak często wśród laureatów są Amerykanie lub uczeni, którzy spędzili sporo czasu w amerykańskich uczelniach - nawet Chińczycy nie są na razie w stanie osiągnąć tego sukcesu w Szanghaju lub Beijingu. Tak więc trudno przypuszczać, żeby kiedykolwiek w przewidywalnej przyszłości Jego Magnificencja zatrudniał noblistę. Chyba, że dr Rzymełka zacznie sadzić drzewa i przebije tegoroczną laureatkę nagrody pokojowej, albo, co trochę bardziej prawdopodobne, któryś z fizyków lub chemików włączy się w obiecujący międzynarodowy projekt.

Nauka kosztuje. Dziennikarze i uczestnicy internetowych dyskusji zarzucają, iż śląscy uczeni zamiast pisać prace cytowane na okrągło w "Science" i "Nature" (ciekawe, kiedy będą tam mogli publikować nasi prawnicy albo filolodzy), pracują na dodatkowych etatach. Nie pochwalając tego zjawiska, trzeba jednak zdać sobie sprawę z tego, że polska rewolucja edukacyjna nie mogłaby się bez tej pracy dokonać. Znakomita większość prywatnych uczelni zatrudnia drugoetatowców, bo gdyby chciała kształcić własną kadrę, to czesne musiałoby wzrosnąć wielokrotnie. Wysokość kosztów naukowego sukcesu przekracza jednak wyobraźnię osób podpisanych pod tanimi prasowymi atakami na Uniwersytet Śląski.

Autorzy: Stefan Oślizło, Rys. Marek Rojek
Ten artykuł pochodzi z wydania:
Spis treści wydania
Bez przypisówKronika UŚNiesklasyfikowaneOgłoszeniaStopnie i tytuły naukoweW sosie własnymWydawnictwo Uniwersytetu ŚląskiegoZ Cieszyna
Zobacz stronę wydania...