PRYSŁY ZMYSŁY

W tym roku nagrodę Nobla w dziedzinie fizjologii i medycyny otrzymali: Richard Axel i Linda B. Buck, za badania nad mechanizmami kierującymi zmysłem węchu. I bardzo dobrze. Wreszcie szacowny sztokholmski komitet przyznał nagrodę za coś, co z grubsza jest dla wszystkich zrozumiałe, i czego na co dzień sami doświadczamy.

Rys. Marek Rojek
Rys. Marek Rojek
Ja na przykład ze swoim nosem jestem od lat ściśle związany, i to pozwala mi czuć się niemal współbeneficjantem tegoż sukcesu. Nie wiadomo jednak czy nagroda ta nie zostanie oprotestowana przez redakcję "Naszego Dziennika", jako że w artykułach omawiających pracę laureatów nie znalazłem nic na temat kształtów nosów służących jako przedmiot badań. To wielkie niedopatrzenie! Inna sprawa, to brak jakiegokolwiek polskiego akcentu, podnoszącego rangę tej nagrody. Ani Linda B. Buck (Bibak?) ani Richard Axel nie przyznają się do polskich korzeni. Nie ma ani słowa o jakiejś babce czy dziadku rodem z Podkarpacia, ani o tym, że to właśnie zapach(?) świeżo rozrzucanego obornika na zasnutych mgłą polskich polach skłonił ich do podjęcia badań w tej dziedzinie. Już zacząłem powątpiewać w słuszność decyzji podjętej przez Fundację, kiedy wpadł mi w ręce artykuł Krzysztofa Masłonia ("Rzeczpospolita" 2-3.10.04), który stał się dla mnie prawdziwą inspiracją do napisania krótkiej rozprawki: Nos, Nobel i Polacy. Cóż bowiem odkrył Masłoń? "Nie jest tajemnicą, że niełatwo było namówić Wisławę Szymborską (Nobel 1996), by przyjechała do Sztokholmu, wygłosiła wykład i odebrała nagrodę. Ale potem mogła powiedzieć v e n i, v i d i, v i c i, jako że w Szwecji wciąż jest niezwykle popularna, co zawdzięcza wierszom, ale i... nieprawdopodobnej ilości wypalanych przez siebie papierosów. Okazuje się, że superpoprawny świat podbić można niepoprawnością". I co Państwo na to? To ja, jak głupi wypisuję tu jakieś farmazony, zamiast pakować się i... wio do Sztokholmu. Wprawdzie z pisaniem wierszy u mnie nie najlepiej, ale za to ile palę! Jeśli szwedzkie nosy są tak wrażliwe, że zaatakowane papierosowym dymem skłaniają ich właścicieli do przyznania Nobla, to ja już czuję się laureatem. Mam już nawet początek przemówienia, które wygłoszę w Królewskiej Szwedzkiej Akademii Nauk: Noble nasze w nosy wasze. Jednym słowem Szymborska miała szczęście, a taki Słowacki nie. W tejże samej Rzeczpospolitej znalazłem fragment nowej książki Jarosława Marka Rymkiewicza Słowacki. Encyklopedia. Okazuje się, że Julek namiętnie cygarka podpalał. A Nobla nie doczekał. Taka to sprawiedliwość.

Już widzę te grymasy niezadowolenia na twarzach nikotynowych abstynentów. Co? Z tak przykrego i godnego potępienia nałogu czynić zaletę? A tak, tak! Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak męczący i wymagający wyrzeczeń jest to nałóg. Docenił to Théodore de Banville - parnasista podziwiany przez samego Baudelair'a: "Palacz papierosów musi mieć w każdej chwili wolne ręce i usta. Dlatego nie może być ani kimś ambitnym, ani robotnikiem czy - z bardzo nielicznymi wyjątkami - poetą lub artystą. Nie wolno mu oddawać się żadnym zajęciom, nawet niezwykłej rozkoszy całowania kobiety"*. Proszę, proszę... czy ja nie wziąłem na siebie zbyt dużej odpowiedzialności? Nobel - owszem, ale nie dajmy się zwariować z tymi wyrzeczeniami. Zresztą, nos w Sztokholmie jest już zgraną kartą. Może więc rozwinę swoje talenta na niwie językoznawczej? Co tu ukrywać - przy takim języku, nos jest dość prymitywnym organem, a na dodatek każdy pies jest większym od nas autorytetem w tej materii. Ale język... Wprawdzie jest tylko pięć podstawowych smaków, ale te 9 tysięcy kubków smakowych i tak ma co robić, by wyłapać te wszystkie niuanse, odcienie, subtelności. Na dodatek język jest zatrudniony jeszcze na dodatkowym etacie, jako lektor wspomagający przekazywanie naszych nie zawsze mądrych myśli.

Z pewnością już Państwo zauważyliście, że z właściwą laikowi arogancją poruszam się po tym obcym mi terenie, jakim jest organizm człowieka. W zasadzie to poza jedną lekcją anatomii, jaką odebrałem u dr. Tulpa, nie dysponuję na ten temat żadną wiedzą. Ale zapewniam, to nie jest konieczne. Cóż bowiem nawet najlepszy anatom może powiedzieć o "syndromie ucha van Gogh`a"? Zapytajcie o van Gogh`a kogo tylko chcecie: krewnych, znajomych, rodzinę - 8 na 10 indagowanych osób odpowie pytaniem: "Chodzi o tego, co sobie obciął ucho?" No, zakładam, że jeszcze dwie osoby kojarzą nazwisko ze "Słonecznikami" - ulubionym motywem producentów kalendarzy ściennych.

Kiedy zabierałem się za pisanie tego felietonu, doszła do mnie smutna wiadomość o śmierci Zygmunta Kałużyńskiego. Dziwnym trafem, to On właśnie miał być bohaterem tego fragmentu. Kałużyński, bowiem to niemal klasyczny przykład ofiary "syndromu ucha van Gogh`a". Autor 30 książek, kilkudziesięciu programów TV, tysięcy recenzji filmowych, kojarzony jest z jednym prowokacyjnym artykułem, opublikowanym bodaj 6 lat temu w "Polityce" na temat zgubnego wpływu higieny. I nawet teraz, już po Jego śmierci, tak niedouczeni durnie, jak i osoby godne najwyższego szacunku, przebąkują o tym, że "Zygmunt z higieną był na bakier". Odwiedzając chorego Kałużyńskiego Bohdan Gadomski z tygodnika "Angora" już od drzwi taktownie zauważa: "Krążą o panu różne anegdoty i legendy, wśród których jest i ta, że nie sprząta pan w swoim mieszkaniu, a kłęby kurzu zbierają się po latach [...]. Przyjechałem, aby naocznie sprawdzić, czy tak jest rzeczywiście..." (Angora 29.06.2003).

W rozmowie z Dariuszem Zaborkiem ("Gazeta Wyborcza" - "Duży Format" 11.11.2003) na pytanie reportera: "Jak Pan sądzi, co po Panu zostanie?" Kałużyński odpowiada: "Jeżeli będzie mnie ktoś wspominał "On pisał o filmach", to mi wystarczy". Daj Boże.

Pamiętam jak przed rokiem z przerażeniem przeczytałem w magazynie "Viva" wywiad ze Zdzisławem Beksińskim (tak, tak dla Beksińskiego kupię nawet "Vivę"). Nieszczęsny człowieku - krzyczałem - cóż ty najlepszego robisz? Po diabła wygadujesz takie rzeczy? "Ja w ogóle chyba nie lubię natury, od dzieciństwa las mnie deprymuje [...]. Wrzeszczą te cholerne ptaki, śmierdzą grzyby, igliwie, poszycie i reszta. Gdzie człowiek siądzie, zaraz jakieś paskudztwo na stu nogach spod liści wyłazi. Natura jest ohydna". Całe szczęście, że wywiad przeszedł bez echa. A już myślałem, że usłyszę "Beksiński?, Beksiński? Czy to nie ten, co mu ptaszki przeszkadzają?" Dużo nie brakowało a cały dorobek szlag by trafił. I jedno, co by Beksińskiemu pozostało, to obciąć sobie ucho.

* R. Klein, Papierosy są boskie, Warszawa 1998.

Autorzy: Jerzy Parzniewski, Rys. Marek Rojek
Ten artykuł pochodzi z wydania:
Spis treści wydania
Bez przypisówKronika UŚNiesklasyfikowaneOgłoszeniaStopnie i tytuły naukoweW sosie własnymWydawnictwo Uniwersytetu ŚląskiegoZ Cieszyna
Zobacz stronę wydania...