ŚWIĘCI POD PRĘGIERZEM?

Może nie tacy święci, skoro wystawieni na środowiskową chłostę. Za co? Za ściąganie - mówiąc delikatnie, a za kradzież cudzych dóbr intelektualnych - mówiąc brutalnie, ale ściśle. Będzie tu mowa o plagiatach w nauce jako o zjawisku coraz bardziej niepokojącym. Ma ono swoje aspekty prawne, etyczne i psychologiczne. Dzięki znakomitym tekstom prof. Andrzeja Szewca w przedwakacyjnych wydaniach "GU" dowiedzieliśmy się o aspektach prawnych. Teraz pora na refleksję etyczną i psychologiczną. Będzie więc mowa o zachowaniach, które nie zawsze regulowane są przepisami prawa autorskiego, ale gdy trafią na łamy bulwarowej prasy wywołują skandal i wołanie o potępienie, zanim jeszcze sąd, czy komisja dyscyplinarna wyjaśnią sprawę.

Plagiat w nauce sytuowany jest na czołowym miejscu, obok oszustwa i fabrykowania danych, na liście "grzechów" popełnianych przez badaczy. Przypomnijmy: plagiat - to wedle słownika wyrazów obcych W. Kopalińskiego - "kradzież literacka, artystyczna, naukowa, przywłaszczenie cudzego mienia, dzieła, utworu, podanie ich w całości lub części za własne, opublikowanie ich pod własnym nazwiskiem, piractwo literackie". Rzadko się zdarza, by amator cudzej własności intelektualnej "szedł na całość", częściej przywłaszczenia dotyczą jakichś fragmentów, dlatego fakty te są trudniejsze do wykrycia. A tak naprawdę, każdy przypadek plagiatu to zupełnie inna historia.

PLAGIAT NIEJEDNA MA POSTAĆ

Zacznijmy od jego najbardziej niewinnej odmiany, jaką jest ściąganie na ławie szkolnej. Cudze zwroty w szkolnych wypracowaniach zyskują pochwałę nauczyciela i ... wzorzec zachowania gotowy. Ktoś powie, że ściąganie to "trwała" zdobycz uczniowskiej podkultury, istniejąca od początku świata i akceptowana po cichu przez nauczycieli, dostrzegających w ściąganiu pewien walor dydaktyczny. Ale to utrwala przekonanie, że knyf i sztuczka, posługiwanie się czyjąś opinią, celnym zwrotem, trafną metaforą, jest lepsze niż poszukiwanie własnych środków wyrażania myśli i poglądów. Ktoś zauważy, że ściąga to jeszcze nie plagiat. Tak, ale stąd do plagiatu jeden krok, np. po opublikowaniu wypracowania szkolnego. W okresie studiowania owe tendencje do korzystania z cudzego dorobku mogą się nasilać, ponieważ obowiązek cytowań i przypisów bibliograficznych jest bardzo czasochłonny i początkującym studentom wydaje się przesadny, a nawet śmieszny. Jeśli plagiat miałby być kiedykolwiek zaakceptowany, to tylko w postaci platonicznej, jako wyraz ślepej miłości do mistrza co się trafia młodym naukowcom (lub naukowczyniom), cytującym na okrągło jego dzieła wszystkie bez podania wszakże jego imienia i nazwiska. Ta odmiana jest najmniej groźna, wystarczy korekta autorska. Ale jest również plagiaryzm strategiczny, jako stały i perfidny sposób postępowania i to on spędza sen z powiek komisjom i gremiom, troszczącym się o morale naukowców i etykę środowiska naukowego. Osoby, które świadomie i z premedytacją przywłaszczają sobie cudzy dorobek intelektualny powinny być bezwzględnie usuwane poza nawias środowiska, a ich czyny spotkać się z potępieniem. Zdarza się, że o plagiaty oskarżani są uczeni zajmujący wysokie pozycje w świecie nauki, osoby wybitne i zasłużone (por. konflikt między R. Gallo i R. Montagnierem dotyczący pierwszeństwa odkrycia wirusa HIV). Czy można okradać siebie samego? Niby nie można. Ale jak nazwać wielokrotne publikowanie własnych tekstów, pod zmienionymi nieco tytułami? Autoplagiaryzmem, który rozkwita w nauce coraz wyraźniej. Czy nie wolno siebie cytować? Przeciwnie, o to właśnie chodzi, by rzetelnie informować, gdzie i kiedy dany tekst był publikowany.

SKĄD SIĘ BIORĄ PLAGIATY?

Zanim ogłosimy wyrok na plagiatora, spróbujmy zrozumieć nie tylko motywy popełnienia czynu nagannego, lecz również wziąć pod uwagę jego założone niekiedy okoliczności. Przede wszystkim uformowana wcześniej gotowość do korzystania z cudzego dorobku, rodzaj niefrasobliwości wyniesionej z okresu szkoły. A potem, gdy już niesie nas nurt kariery akademickiej dostrzegamy, że rządzą jej biegiem twarde prawa. Istnieją standardy sukcesu i warunki, które muszą być spełnione by go osiągnąć. Praca naukowa wymaga nieustannych poświęceń, rezygnacji z przyjemności i dodatkowych zajęć zarobkowych. Za to pobudza ambicje i kształtuje postawy rywalizacyjne. Do podstawowych kryteriów oceny należy liczba publikacji (słynne "publish or perish"). Wyśrubowane są limity czasu na wykonanie tzw. pracy awansowej, czyli doktoratu lub habilitacji. Są one ustawowe, a więc obligują wszystkich w jednakowym stopniu. Jesteśmy równi, ale niejednakowi. Każdy ma własny rytm pracy i różne okoliczności życiowe. Widmo rotacji silnie stresuje. Tonący brzytwy się chwyta, a działająca w niektórych dziedzinach konkurencja podsuwa zasadę "wszystkie chwyty dozwolone", a więc i plagiat też, zwłaszcza gdy ma się dostęp do niedostępnych dla innych materiałów. Plagiatom sprzyja niewątpliwie klimat permisywizmu i niedbalstwo przy recenzowaniu prac awansowych i publikacji, nonszalancja i zwykły bałagan w notatkach walających się na biurku. Stają się one łatwym łupem amatora cudzych wyników. Klimat ten jest wzmacniany prześmiewczym podejściem do wszelkich prób kodyfikacji zachowania się pracowników nauki. A sprawa się komplikuje, ponieważ w każdej dziedzinie wiedzy istnieją dodatkowe mniej lub bardziej rygorystyczne reguły postępowania badawczego z punktu widzenia etyki.

WSZYSTKIEMU WINNA KOMUNA?

Wszystkiemu z pewnością nie, ale do powstawania plagiatów trochę się przyczyniła. Na przykład kradzież know how urastała do rangi cnoty obywatelskiej. Paradoksalnie plagiaryzm w dawnym systemie wspierany był zarówno przez zwolenników władzy jak i opozycję. Prawo copyrightu było rażąco naruszane. Na różnych zapożyczeniach opierał się w dużym stopniu rodzimy przemysł farmaceutyczny. Poczucie cywilizacyjnego zapóźnienia i kompleks niższości wobec osiągnięć Zachodu sprzyjały plagiaryzmowi w naturalny sposób. Ale i opozycja nie jest całkiem bez winy, choć jej motywy były szlachetniejszego gatunku. Zdarzało się, że drukowano wiersze zakazanych poetów "przemycając" je pod okiem czujnej cenzury lub zachęcano do omówień prac zachodnich autorów bez podawania ich nazwisk i dosłownego cytowania by nie odcinać polskiego czytelnika od tego co nowe i ważne, lecz dalekie od "linii" i "wytycznych" kolejnego plenum.

SPRZECZNE KOMUNIKATY

To przyczyna najbardziej subtelna. Bo na przykład, jeśli ktoś poważnie potraktuje zachętę uczonych do korzystania "pełną garścią" z dorobku nauki (idea upowszechnienia wiedzy) może doznać dysonansu poznawczego, gdy odkryje jak bardzo ograniczone są prawem autorskim możliwości korzystania z wyników badań.Zasada egalitaryzmu i elitarności nie idą w parze. Sprzeczne są też komunikaty kierowane do indywidualnych naukowców: publikuj dużo, jak najwięcej, ale broń Boże, nie powielaj się. W oczywistym konflikcie są również dyrektywy prowadzenia szczerych i otwartych dyskusji oraz ukrywania wyników przed ich opublikowaniem.

JAK ZAPOBIEGAĆ PLAGIATOM?

Wprowadzić jasny system nagród i kar. Nagrody za uczciwość, a kary za "złe prowadzenie się", czyli to, co w języku angielskim nosi nazwę misconduct. Wprowadzenie systemu policyjnego do tropienia nadużyć niewiele pomoże. Zaszczujemy się nawzajem. Zakład naukowy to nie biuro śledcze. Nieufność rodzi lęk, zamyka usta i może doprowadzić do zaniku wszelkich dyskusji, a stąd już bliska agonia środowiska naukowego. Najważniejszym środkiem zaradczym jest precyzyjne określenie co jest plagiatem w nauce, a co nim nie jest. Mają z tym trudności najpowazniejsze gremia naukowe, zwłaszcza, gdy są odpowiedzialne za gospodarowanie funduszami publicznymi. Wykrycie faktu "złego prowadzenia się" badacza ma wpływ na obcięcie przyznanych mu dotacji w ramach grantu. Jednakże, gdy w danej uczelni prowadzi się szkolenie młodzieży z zakresu etyki badań (ethical issues) agencje rządowe skłonne są odstąpić od tej restrykcji. Tak jest w USA, a u nas? Mówiąc krótko, plagiaryzmowi i wszelkim nadużyciom w nauce sprzyja pauperyzacja, zła organizacja pracy oraz brak jasnych reguł postępowania badaczy, akceptowanych przez ogół. "Nieszczęsny dar wolności" i duch liberalizmu znieczulił nas na normy prawa i moralne czego wyrazem odruch repulsji wobec "wytycznych" PAN, na których nie zostawiono "suchej nitki".

KARYKATURA UPRZEJMOŚCI?

Coraz częściej zwracamy się do wydawców i autorów o pozwolenie na druk ich własności intelektualnej. Za pieniądze albo za "dziękuję". Coraz częściej poprzedzamy nasze teksty wylewnymi wyrazami wdzięczności: za natchnienie, temat, wskazania literatury, krytykę, korektę maszynopisu, nawet ... za smaczne obiadki i zamiatanie gabinetu. Staramy się nikomu nie uchybić. Te lansady i pokłony bije się z obawy przed posądzeniem o nadużycie lub plagiat, ponieważ coraz precyzyjniej formułowane są przepisy chroniące własność intelektualną.Czasem powstaje wrażenie, że tylko jeden krok do instrukcji "przed przeczytaniem spal". Spal, będziesz miał spokojny sen, a już z pewnością nie spalisz się ze wstydu, gdyż ominą cię oskarżenia o plagiat.

A swoją drogą, gdyby jakieś moce tajemne sprowadziły pożar i plagiaty same powędrowały na stos, ile by zostało dumnych oryginałów?