Pierwsze miejsce w kategorii „student”

Niewidzialni

Różowe, fioletowe, niebieskie. Migające bąbelki przesuwają się szybko w ciemnościach. Za nimi dłonie, które już sprawnie reagują na kolory. Nie mają wyjścia. Świat trzeba poznać dłońmi, żeby od życia nie dostać za mocno po łapach.

Anna Ginał, laureatka pierwszego miejsca w kategorii „student”
Anna Ginał, laureatka pierwszego miejsca w kategorii „student”

W sali poznawania świata ośrodka dla dzieci słabo widzących i niewidomych w Dąbrowie Górniczej jasno robi się tylko dwa razy: przy wejściu i wyjściu z zajęć. Gdy gaśnie światło, zaczyna się podróż. Jest łatwiej, przyjemniej, cieplej. Wszystko fosforyzuje, dudni barwami, krzyczy kolorami. W tej podróży nie przeszkadzają oczopląs, jaskra, zwyrodnienie siatkówki, światłowstręt, ciężkie okulary zsuwające się z nosa. Tego nie widać, tego teraz nie ma. Można być spontanicznym, śmiać się i wariować. Kalectwo gdzieś odchodzi, tak na chwilę. Sandra i Marzena pod opieką instruktorki pewnie stawiają kolejne kroki. Salę znają świetnie, żaden kąt nie kryje niespodzianek. To odwrotnie niż świat za oknem. Chodzą po kolorowych jeżach. To urządzenia, które mają wyczulić stopy na zmiany podłoża, zmobilizować zmysły, które muszą się wyostrzyć, by zastąpić niesprawny wzrok. Gonią kolorowe bąbelki. Na ścianach przesuwają się wielkie obrazy: ryby, meduzy, ośmiornice. Szaleją. Morska feeria barw ma przyciągać nawet najsłabszy wzrok, zbombardować uszkodzone zmysły. Sandra: Chciałabym pracować w banku, być dyrektorem, tak najlepiej – taką samodzielna kobietą. Instruktorka: Będzie ciężko. Bo dyrektora banku posługującego się Braillem albo piszącego największą możliwą czcionką na komputerze, to chyba jeszcze nie było. Sandra na takie myślenie nie traci czasu. Na razie woli z Marzeną łapać bąbelki.

Kolejny przystanek w niewidzialnej podróży. Sala z basenem wypełnionym piłeczkami. Różowe, fioletowe, niebieskie. Wejść, nie utopić się, znaleźć drogę. Dobrze. Jeszcze raz. Jeszcze jeden. Tu stawia się przede wszystkim na naukę samodzielności. Dziecko musi walczyć z poczuciem zagubienia, mieć wolę walki o każdy znak, który pozwoli mu się odnaleźć. Opiekun pomoże czasem wyjść z kolorowego basenu. Z życiowej opresji – już nie. Marzena: Chciałabym, żeby ludzie byli dla mnie dobrzy w przyszłości, żeby rozumieli moją wadę, a nie mówili: ona jest ślepa! Agnieszkę z podobnych marzeń wyleczyły skutecznie podróże koleją. Ma jaskrę, ale nie wygląda jak „klasyczna” niewidoma. Bez białej laski, bez wielkiego strachu przed każdym krokiem. Zdarza się, że kasjerki i konduktorzy biorą ją za oszustkę, której legitymacja Polskiego Związku Niewidomych służy jako przepustka do tańszych biletów. Częściowo mają rację. Naprawdę! Z jaskrą to trochę jak z podróżą bez biletu. U jednego pozwoli na długie obserwowanie widoków za oknem pociągu, dojedzie się prawie do stacji docelowej bez spotkania z konduktorem. U drugiego już na kolejnym przystanku nic się nie da zrobić. Zostaje wielka czarna plama z jakimś punkcikiem w polu widzenia, który będzie musiał wystarczyć. Ze słabo widzącymi jest wielki problem. Są tak pomiędzy: nie są niewidomi, bo przecież coś widzą. Tylko to coś jest za małe, by żyć normalnie. No i jak wytłumaczyć wszystkim, że to nie jest oszustwo, że raz po prostu widzi bardzo źle, a innym razem lepiej? Wszystko zależy od światła, barw, samopoczucia, sytuacji.

W społecznej świadomości istnieje mit, że niewidomi i słabo widzący mają „szósty zmysł”, świetny słuch lub inne przymioty rekompensujące im uszkodzony wzrok. Nic bardziej mylnego. Człowiek zdecydowaną większość informacji o otoczeniu odbiera z pomocą oczu. Tego nie da się zastąpić, zniwelować, zmienić. Do tego blindyzmy. To specyficzne zachowania: kiwanie się, robienie min, obracanie głowy czy ciągłe jej przekrzywianie wynikające często z ograniczenia swobody ruchu. Oczywiście często interpretowane przez normalnie widzących jako objaw upośledzenia umysłowego lub nieporadności. Wtedy słychać zwykle za plecami: Patrz, jak ona chodzi! Inaczej jest, gdy dziecko rodzi się z poważną dysfunkcją wzroku i dorasta z nią, uczy się od początku życia z chorobą, która staje się nieodłączną, choć przecież niechcianą, towarzyszką życia. Zupełnie inaczej, gdy nagle lub stopniowo dobre widzenie traci osoba, która wcześniej funkcjonowała normalnie. Jarek, który wzrok tracił od trzynastego roku życia tłumaczy to tak: Brak widzenia to nie jest czerń. To często takie bordowe albo brązowe plamy czy cienie.

Chcesz mnie poznać – poznaj też moje kalectwo. Bo ja to też ono, a ono to ja – musi dostać zaproszenie do twojego świata. Tak chcieliby mówić zdrowym rówieśnikom, ale rzadko mają odwagę. W podróży do dorosłości biletu ulgowego już nie ma. Rok temu Agnieszka Knapek nieśmiało opowiadała o swoich marzeniach. W szkolnej pracowni matematycznej ośrodka dla słabo widzących i niewidomych snuła plany na przyszłość: Chciałabym uczyć dzieci języka rosyjskiego w szkole. Po zdanej maturze wybrała się do fryzjera. Było kobieco: nowa ja, nowa droga w życiu, nowe możliwości. Dziś studiuje filologię rosyjską. Kto zatrudni nauczycielkę rosyjskiego, która ma problemy ze wzrokiem w czasie, gdy na zupełnie zdrowe, świeżo upieczone absolwentki rusycystyki pracodawcy nie czekają z otwartymi ramionami? Nie, tak być nie może – twierdzi Agnieszka – Wiele rzeczy źle widzę, ale swoje marzenia widzę wyraźnie. Trzeba tylko szybko przejść z łapania kolorowych bąbelków do świata bez taryfy ulgowej. Bardzo szybko. Niektórzy nie nadążają, życiowy pociąg odjeżdża, gwiżdże, daje sygnał, że w zasadzie bez jednego pasażera można spokojnie pędzić dalej. Paweł – kolega Agnieszki: Chciałbym pracować, a nie siedzieć w domu – bezczynnie na utrzymaniu rodziców. Po roku od matury widać, że nie do końca się udało. Ze studiami nie wyszło tak, jak chciał. Może za rok. Może wtedy przyszłość będzie jaśniejsza.

Są niestety i tacy, co wolą jedynie oczekiwać, że w życiu samo się wszystko rozwiąże – twierdzi Violetta Trzcina, dyrektorka Specjalnego Ośrodka dla Dzieci Słabo Widzących i Niewidomych w Dąbrowie Górniczej. Liczą tylko na ulgowe bilety do końca. Skupiają się na tym, że skoro są niepełnosprawni – świat musi im to wynagrodzić. Sami nie muszą już nic robić. Tylko czekać i dostawać pomoc. Życie przebiegnie jak te kolorowe bańki. Dyrektorka swoim podopiecznym chce dawać nadzieję, ale nie karmić frazesami o świetlanej przyszłości. Bo tej nie będzie na pewno. Za murami ośrodka czeka podróż przez trudną rzeczywistość. Łatwo stracić pewność siebie, którą przez lata mozolnie ćwiczyli i wypracowali w basenie z kolorowymi piłeczkami i w zaciemnionej sali poznawania świata…

Nie ma. Nie ma ciekawych ofert pracy, nie ma możliwości, by w miarę szybko znaleźć zajęcie po ukończeniu szkoły. Nie ma, nie ma, nie ma – do znudzenia. W ich wypadku hasło: „rozglądam się za pracą” chyba nie jest na miejscu. Nawet z sokolim wzrokiem w dąbrowskim pośredniaku nikt propozycji zatrudnienia dla niewidomych i słabo widzących nie dostrzeże. Bo zwykle ich nie ma – nie kryją urzędnicy. Dobrze, że zostały młodzieńczy zapał, energia, wiara i pozytywne podejście. Dobrze, że widać je przecież z okna życiowego pociągu.

Autorzy: Anna Ginał
Fotografie: Izabela Staszewska