Profesorowie i studenci na mszy w intencji ofiar katastrofy. Kazanie wygłoszone przez ks. dr. Tomasza Jaklewicza

Z krzyża płynie światło

14 kwietnia mszą świętą w katowickiej Archikatedrze Chrystusa Króla, środowisko akademickie naszego regionu pożegnało Ofiary katastrofy pod Smoleńskiem. Zginęli w niej również absolwenci śląskich uczelni: senator Krystyna Bochenek, związana z Uniwersytetem Śląskim, poseł Grzegorz Dolniak, absolwent Akademii Ekonomicznej im. Karola Adamieckiego oraz prezes NBP Sławomir Skrzypek, który studiował m.in. na Politechnice Śląskiej.

- Przybyliśmy, jako środowisko szkół wyższych, z potrzeby serca, tak jak to ma miejsce w całym naszym kraju i nie tylko, aby w okresie żałoby narodowej wspomnieć tyle wspaniałych postaci naszego życia publicznego - powiedział metropolita katowicki abp Damian Zimoń. Przytoczył też słowa ks. Jana Twardowskiego „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”. W mszy odprawionej z inicjatywy rektora naszej uczelni prof. zw. dr. hab. Wiesława Banysia uczestniczyło ok. 9 tys. osób – przedstawiciele władz uczelnianych, pracownicy naukowi i studenci. - Wierzę, że w Polsce narodzi się nowa solidarność – mówił Damian Zimoń. Również wygłaszający homilię ks. Tomasz Jaklewicz apelował o mądrość i pokorę, wyrażając nadzieję, że szlachetny poryw serc przemieni się w trwałą postawę. W imieniu środowiska akademickiego głos zabrał rektor Banyś: - Dotąd byliśmy podzieleni, ale mam nadzieję, że od soboty staliśmy się jedną wielką polską rodziną.

Każdy z nas ma jakąś swoją opowieść o tym, jak dotarła do niego ta zła nowina. Bo każdego z nas osobiście dotknęła ta tragedia. Ja akurat siedziałem w pociągu, jadącym z Warszawy do Katowic. Zadzwoniła komórka. Pasażer wyszedł z przedziału na korytarz. Już po chwili wrócił. – Panowie, stała się straszna rzecz, prezydent nie żyje, samolot się roztrzaskał się pod Katyniem, wszyscy zginęli.

Instynktownie szukamy pocieszenia. Brakuje nam słów, ale szukamy światła w ciemności, dlatego zapalamy znicze. Kładziemy kwiaty, bo one są symbolem piękna, życia, wyrażają miłość, choć wiemy, że ich piękno jest nietrwałe. Zmawiamy modlitwę, chcemy być razem. Potem przychodzą pytania o sens. W ubiegłą sobotę podczas wieczornej Mszy św., katedra w Katowicach była pełna. „Otrzyjcie już łzy płaczący…” – rozbrzmiewała pieśń, tak jak i dzisiaj. Pomyślałem sobie: „Boże, co byśmy zrobili bez Kościoła, bez tej Mszy św., bez Ewangelii, bez Ciebie. Dokąd byśmy poszli z naszym bólem, do kogo?”. „Panie do kogóż pójdziemy, Ty masz słowa życia, życia wiecznego!” (J 6,68).

Wszystkie formy pocieszenia, poza tą płynącą z wiary, są tylko lepszym lub gorszym środkiem znieczulającym ból. „Przez Chrystusa i w Chrystusie rozjaśnia się zagadka cierpienia i śmierci, która przygniata nas poza jego Ewangelią” (Sobór Watykański II). Rozjaśnia się, czyli nie wyjaśnia do końca, ale pomaga nam przetrzymać, zapala światełko nadziei. Zwróćmy się więc do Ewangelii. To jest Dobra Nowina, to odpowiedź na złą nowinę, nawet tę najgorszą.

Ewangelie mówią, że Jezus dwukrotnie zapłakał. Zapłakał nad śmiercią swojego przyjaciela Łazarza i nad Jerozolimą. „Jezus, zobaczył ją (Marię), jak płacze, a także jak płaczą Żydzi, którzy z nią przyszli, wzruszył się, w duchu rozrzewnił. Zapytał: Gdzie go położyliście? Odpowiedzieli: Panie, chodź i zobacz. Jezus zapłakał” (J 11,33). My też dziś płaczemy i mówimy do Pana: „Chodź i zobacz, co nas spotkało”. Jezus płacze także nad naszym światem, nad naszą Ojczyzną. Płacze nad Smoleńskiem, płacze nad Haiti, nad Tybetem, gdzie trzęsienie ziemi zabrało wczoraj życie 300 osobom. Płacze z wszystkimi płaczącymi, płacze przy każdym łożu boleści, przy każdym grobie.

Czym są te łzy Boga? Dowodem Jego bezsilności wobec zła i bólu? Panie, dlaczego nie interweniujesz, chciałoby się zapytać. Ból mówi w nas, tak jak ewangeliczna Maria, siostra Łazarza: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł”. Panie, dlaczego nie rozgoniłeś tej mgły nad lotniskiem? „Niepojętość cierpienia jest fragmentem niepojętości Boga” – pisał o. Karl Rahner. A więc ta Boża bezradność wobec cierpienia przynależy jakoś do Jego tajemnicy. Bezradność nie oznacza obojętności. Bóg milczy, nie tłumaczy. On płacze, czyli nie jest nieczuły. Przeciwnie, jest poruszony ludzkim cierpieniem. On współcierpi z nami.

Prawdziwym kluczem do tajemnicy cierpienia i śmierci, który przynosi Ewangelia, jest krzyż Chrystusa. „Przychodzi nam przeżywać w tym roku drugi Wielki Piątek” – mówił abp Nycz. „Podczas ziemskiego życia Chrystusa ludzie przychodzili do Niego ze swoimi największymi smutkami i problemami. My dziś także przychodzimy do Niego – ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Pana. Krzyż to miejsce odzyskania nadziei, to znak zwycięstwa, znak zamiany zła w dobro. Nie cofniemy biegu wydarzeń, ale możemy podjąć wysiłek, by krzyż boleści tych, co zginęli, i ich rodzin stał się złączony z krzyżem Chrystusa, z krzyżem zbawienia”.

Krzyże w Katyniu, krzyż na placu Piłsudskiego w Warszawie, krzyż w sejmie… i tyle innych związanych z naszą historią. Teraz stawiamy kolejny. Nie dlatego, żeby wychwalać cierpienie. Nie, z krzyża płynie światło. Krzyż nie jest pouczeniem czy moralizowaniem. Jest zaproszeniem do szukania głębszego sensu.

Na ludzkie pytanie o sens cierpienia, na wołanie „dlaczego”, Bóg odpowiada z krzyża Chrystusa. Nie jest to odpowiedź filozofa, obserwatora, kaznodziei, jest to odpowiedź uczestnika, kogoś, kto sam cierpi. Co więcej, cierpi całkowicie niewinnie, cierpi, bo kocha. Jezus swoim cierpieniem przeobraża każde ludzkie cierpienie, nadaje mu sens, zamienia je w drogę do większej miłości, do zmartwychwstania. Jezus schodzi w każde ludzkie „piekło”. „Niezależnie od tego, jak głębokie jest to piekło, w którym ludzie się znajdują, jeszcze głębiej znajduje się oczekujący Chrystus” (Evdokimov).

Pisał Jan Paweł II: „Trzeba jednakże nieraz czasu, nawet długiego czasu, ażeby ta odpowiedź zaczęła być wewnętrznie słyszalna. Chrystus bowiem na ludzkie pytanie o sens cierpienia nie odpowiada wprost i nie odpowiada w oderwaniu. (…) Jest to bowiem nade wszystko wezwanie. Powołanie. Chrystus nie wyjaśnia w oderwaniu racji cierpienia, ale przede wszystkim mówi: »Pójdź za Mną!«. Pójdź! Weź udział swoim cierpieniem w tym zbawieniu świata, które dokonuje się przez moje cierpienie! Przez mój Krzyż. W miarę jak człowiek bierze swój krzyż, łącząc się duchowo z Krzyżem Chrystusa, odsłania się przed nim zbawczy sens cierpienia”.

Sensu cierpienia nie odkrywa się na drodze teoretycznych dywagacji, staje się on tym bardziej czytelny, im dłużej i wytrwalej idziemy za Jezusem, czyli kochamy jak On. Z Krzyża płynie przesłanie: „ból, cierpienie, śmierć to nie wszystko, jest coś więcej, jest ciąg dalszy, jest Ktoś, kto obiecał nam to swoją śmiercią”.

Ten „ciąg dalszy” jest w dwóch wymiarach. Wierzymy, że istnieje on dla Tych, którzy zginęli pod Smoleńskiem. Wybierali się tam, aby oddać hołd pomordowanym, aby pomodlić się nad ich mogiłami. „Słowo Boże pozwala nam wierzyć, że Prezydent i jego świta dotarli do polskich żołnierzy. Nie na ich groby, ale na niebieską paradę w Domu Ojca. Paradę, którą odwiecznie przyjmuje od rzeszy zbawionych Chrystus Król i Pan” (ks. Piotr Pawlukiewicz).

Człowiek wierzący nie godzi się z myślą, że każda śmierć jest bezsensowna i bezcelowa. Nie wierzymy w nicość, wierzymy w Boga. A Bóg, który wskrzesił z martwych Jezusa, jest większy niż śmieć. Nie musimy sami wytwarzać sensu śmierci, ten sens do nas przychodzi, jest nam ofiarowany przez Ewangelię. Możemy go albo odrzucić albo cierpliwie, pokornie szukać i przyjmować.

Jest również ciąg dalszy dla nas, będących jeszcze po tej stronie życia. Dzięki tej tragedii, świat, po latach milczenia, usłyszał wreszcie głośno o tamtej zbrodni. Kłamstwo katyńskie zostało pokonane. Ufam, że definitywnie. To prawda, że za strasznie wysoką cenę. Wielu z nas, zwłaszcza z młodszego pokolenia, przez pryzmat uczuć, które dziś przeżywamy, ma szansę lepiej zrozumieć, czym była tamta zbrodnia. Teraz straciliśmy 96 wybitnych Polaków, wtedy 22 tysiące! Teraz w wyniku tragicznego wypadku, wtedy zastrzelonych z zimną krwią.

Znakiem nadziei jest postawa Rosjan. Katyń – miejsce, które od 70 lat jest niezagojoną raną, ma szansę stać się miejscem pojednania. Jakby coś wreszcie pękło w polsko-rosyjskich relacjach. Czy ziemia przeklęta, może okazać się błogosławiona? Jest taka nadzieja. Bo jeśli nie teraz, to kiedy? Nie wolno nam zmarnować tej szansy.

Wracam wciąż do ewangelicznej sceny, związanej z Niedzielą Miłosierdzia. Jezus powiedział do wątpiącego Tomasza: „Dotknij ran!”. „Wszystkie bolesne rany, wszystkie nędze tego świata ludzkości są »ranami Chrystusa«. Zmartwychwstanie nie jest happy endem, lecz zaproszeniem i wezwaniem. Nie musimy i nie wolno nam kapitulować przed ogniem cierpienia, nawet jeśli nie potrafimy go ugasić. Nie wolno nam wobec zła zachowywać się tak, jakby do niego należało ostanie słowo. Nie bójmy się »uwierzyć miłości«, także tam, gdzie wedle wszelkich światowych kryteriów przegrywa. Miejmy odwagę »mądrości tego świata« przeciwstawić »głupstwo krzyża!«”. (ks. Tomasz Halik, „Dotknij ran”).

Z ran zadanych Jezusowi przez zło popłynęła krew niosąca światu zbawienie. Cierpienie przyjęte z miłością sprawia, że zło przemienia się w dobro. To, co wyglądało na bezsensowny koniec, okazało się nowym początkiem. Oto głupstwo krzyża! „Nie cofniemy wydarzeń z 10 kwietnia, ale możemy podjąć wysiłek, by uczynić to samo, co nasz Mistrz – pokrzyżować drogi złemu duchowi. Polska została dotkliwie zraniona, ale jeśli będziemy mądrzy, pokorni i okażemy się uczniami Jezusa, to z tych ran może popłynąć przeogromne dobro” – wzywał w radiowej homilii ks. Piotr Pawlukiewicz.

O jakie dobro może tu chodzić? „Może odzyskamy utracony w jakimś stopniu dar jedności, wzajemnego szacunku. Może bardziej pokochamy Polskę, tę zranioną Polskę. Może ona stanie się duchowo bogatsza i wspanialsza. Jak piękne jest oblicze Maryi Jasnogórskiej mimo tego, że widnieją na nim ślady dwóch cięć! Z tym zakątkiem świata, gdzie Katyń i Smoleńsk, już na zawsze będzie się nam kojarzyło podwójne cięcie na obliczu naszej Ojczyzny. Może wpisanie tych dwóch ran w nasze serca uczyni nas wszystkich ludźmi bardziej głębokimi i mądrymi. Może rozsądniejsza będzie krytyka polityków. Może więcej będzie między nami zrozumienia i dialogu, mniej sporów, może uda się wyciągniecie do siebie ręki” (ks. Piotr Pawlukiewicz)

Czy tak się stanie? Czy nie ulegamy emocjom, które szybko opadną? Czy uda się nam zamienić to niezwykłe poruszenie serc w czyn, w trwałą postawę, w poczucie wspólnoty, w odpowiedzialność za słowa i za dobro, którym jest Ojczyzna?

Wiele dobra już się stało. Moja mama powiedziała do mnie, patrząc na obrazy z żałobnej Warszawy: „Wiesz, jak denerwuje mnie na co dzień ten nasz naród, ale w takich chwilach, wiesz… jesteśmy naprawdę piękni”. Bracia i Siostry, tak, jesteśmy dziś piękni. Nie pozwólmy na to, by te dobre postawy, które zrodziła ta tragedia zostały zmarnowane. Nie słuchajmy cyników.

Owszem, ja też boję się, że kiedy ucichnie żałoba zacznie się polowanie na winnych, oskarżenia, awantury o następców na stanowiskach. Walka polityczna jest zawsze ścieraniem się poglądów, ale czy będzie to spór z klasą, z większym szacunkiem dla politycznych przeciwników? Demokracja to nie tylko spór. Demokracja to także sztuka podejmowania wyborów, szukania zgody dla wspólnego dobra, dla budowania. Czy nie powrócimy szybko w codzienność polskiego piekła? Wierzę, że dobro będzie silniejsze. Że to wydarzenie pozostanie dla naszego pokolenia jakimś trwałym punktem odniesienia, że to będzie jakieś memento, do którego będzie można powracać w chwili, gdy znowu zaczną ponosić nas złe emocje.

Śmierć uczy pokory. Paradoksalnie, uczy życia. Uczy, co jest naprawdę ważne, uczy szacunku dla każdego dnia, dla każdej chwili życia. Uczy, jak cenne jest każde ludzkie życie. Uczy demokracji, bo wobec śmierci wszyscy jesteśmy równi, jednakowo śmiertelni, jednakowo bezbronni. Wszyscy odpowiedzialni przed Tym, który zapyta nas kiedyś, co zrobiłeś ze swoim życiem.

Tragedia wydarzyła się w przeddzień Święta Miłosierdzia. Czy to coś oznacza dla nas? Być może wyraźniej rozumiemy, że wszyscy, bez wyjątku, potrzebujemy ludzkiego i Bożego miłosierdzia.

W 2002 roku Jan Paweł poświęcając Sanktuarium w Łagiewnikach mówił: „Podobnie jak św. Faustyna, chcemy wyznać, że nie ma dla człowieka innego źródła nadziei, jak miłosierdzie Boga. Pragniemy z wiarą powtarzać: Jezu, ufam Tobie! To wyznanie, w którym wyraża się ufność we wszechmocną miłość Boga, jest szczególnie potrzebne w naszych czasach, w których człowiek doznaje zagubienia w obliczu wielorakich przejawów zła. Trzeba, aby wołanie o Boże miłosierdzie płynęło z głębi ludzkich serc, pełnych cierpienia, niepokoju i zwątpienia, poszukujących niezawodnego źródła nadziei. Dlatego przychodzimy dziś tu, do łagiewnickiego sanktuarium, aby na nowo odkrywać w Chrystusie oblicze Ojca, który jest „Ojcem miłosierdzia oraz Bogiem wszelkiej pociechy” (por. 2 Kor l, 3). Pragniemy oczyma duszy wpatrywać się w oczy miłosiernego Jezusa, aby w głębi Jego spojrzenia znaleźć odbicie własnego życia oraz światło łaski, którą już po wielokroć otrzymaliśmy i którą Bóg zachowuje dla nas na każdy dzień i na dzień ostateczny”.

Jezu ufam Tobie! Amen.


Fotografie: Agnieszka Sikora