Wszyscy na sprzedaż

Krzysztof Majchrzak zagrał w reklamie piwa „Żywiec”. Zaczyna się jak donos. I bardzo dobrze, bo to ciągle wielce atrakcyjny gatunek literacki, mający całe rzesze sympatyków, zarówno po stronie autorów jak i czytelników. W tym, że Majchrzak coś reklamuje tylko pozornie nie ma nic nadzwyczajnego. Aktor ten od dawna znany był ze swego nieprzejednanego stanowiska (a nawet pogardy) wobec kolegów z branży, wspomagających swe liczne żony, konkubiny i kochanki profitami płynącymi od łaskawych producentów telefonów, lekarstw na kaca, serków dietetycznych i innych dobrodziejstw odzyskanego śmietnika.
Prawdę mówiąc: to żadna tam reklama piwa, a jedynie autoreklama Krzysztofa Majchrzaka, którego gadająca głowa tak wzruszyła Joannę Szczepkowską („Wysokie obcasy” 6.02.10.), że natchniona nią wyznała: Patrząc nam w oczy, mruczy intymnie, że tutaj, w świecie reklamy, panuje całkowita swoboda i że „nikt mu nie mówi, co ma mówić”. Chciałbym wierzyć Pani Szczepkowskiej – ale nie wierzę. To nie kolejna piwna reklama. To raczej dowód nieokiełzanej omnipotencji reklamodawców. Przecież Majchrzakowi – a aktor to na swe nieszczęście wybitny – daleko do tabloidowej sławy Dody, Muchy czy Cichopek. Jeżeli zdecydowano się akurat na niego, to nie dlatego, by skusić tych paru miłośników kina Jana Jakuba Kolskiego czy starców o wątrobach pamiętających jeszcze czasy „Konopielki”, „Arii dla atlety” czy kabaretu KUR. Na przykładzie Majchrzaka chciano – i udowodniono słuszność napoleońskiej tezy o naładowanym złotem ośle, który zdobędzie każdą twierdzę. Jeżeli udało się złamać Majchrzaka, to jakiż problem, by zatrudnić w reklamie naszych polityków. Byle nie piwa, gdyż takiego parcia na szkło – jakie mają nasze orły z Wiejskiej – nie wytrzyma żaden pęcherz piwosza. Jest jednak pewien problem. Nikt nie będzie ryzykował poważnego interesu dla paru słabych komediantów. Tu nieco przesadziłem. Większość bowiem naszych telewizyjnych polityków dawno już politykami sensu stricto być przestała. Nie są, ale grają role polityków. Pani Beata Kempa, stając jako świadek przed własną komisją, pokazała kunszt i chwytający za serca weryzm, typowy dla divy rodem z epoki filmu niemego. Te fumy, te dąsy, to warg kąsanie w grymasie upokorzonej dumy. Ten paraliżujący przewodniczącego jad kpiny i ironii. Ta szlachetna purpura barwiąca lico. Ten tłumiony - w falującej od nienawiści piersi - okrzyk : - Precz! Pola Negri i Lillian Gish z zazdrości ległyby bez czucia na widok takiej kreacji. A całe to widowisko sprowokowane było banalnym pytaniem o kierunek ukończonych studiów. Otumanione takim spektaklem chłopstwo (i to nie tylko z PiS) ryknęło w obronie czci niewieściej: - Kobitę napastują dranie!
Panowie reklamodawcy. Czy możecie pozostać obojętni, patrząc jak marnuje się taki talent?
Oczywiście, reklama z panią Kempą nie jest przedsięwzięciem tanim jak to z Majchrzakiem. Jeżeli pytanie
o studia wywołało taką furię, to aż strach pomyśleć, jakież to środki trzeba by zaangażować do realizacji reklamy choćby takiego lekarstwa na wzdęcia. Bez erupcji trzech wulkanów i efektownego grzyba po wybuchu jądrowym w finale, raczej się nie obejdzie.
Jerzy Parzniewski