O uniwersytecie, polityce, kulturze i literaturze rozmowa z dr Leonardem Neugerem z Uniwersytetu Sztokholmskiego

Z perspektywy Sztokholmu

Doktor Leonard Neuger urodził się w Krakowie w 1947 roku, Jest absolwentem polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, dyplom uzyskał od Kazimierza Wyki za pracy o poezji Norwida. Od 1974 roku był asystentem na Uniwersytecie Śląskim, doktoryzował się tu w 1978 roku u prof.Ireneusza Opackiego. Od sierpnia 1980 roku był przewodniczącym "Solidarności" na śląskiej polonistyce. W stanie wojennym internowany i zwolniony z pracy. Obecnie pracownik Uniwersytetu w Sztokholmie, historyk literatury i tłumacz. Współpracownik m.in. "Res Publiki", "Tekstw Drugich" i paryskich "Zeszytów Literackich". W semestrze letnim prowadził wykłady na Wydziale Filologicznym UŚ o twórczości Gombrowicza i Miłosza oraz zajęcia m.in. z teorii przekładu artystycznego.

- W 10 lat po internowaniu a potem usunięciu z pracy na Uniwersytecie Śląskim wykładasz tu ponownie jako visiting professor. Jakie masz wrażenia z pobytu na naszej uczelni?

- Udało mi się przyjechać i przebywać na Wydziale Filologicznym w okresie jego nadzwyczajnej aktywności. Podczas 3,5-miesięcznego pobytu uczestniczyłem w obronach trzech wybitnych, na europejskim poziomie, doktoratów (dysertacje A. Nawareckiego, D. Pawelca i J. Olejniczaka - przyp.K.K.).Rewelacyjną okazała się "postscriptalna" sesja naukowa w marcu br., nie tylko ze względu na wagę wygłoszonych referatów. Była ona pewnym fenomenem obyczajowym i społecznym. Spotkali się na niej na zasadach pełnego partnerstwa studenci i pracownicy naukowi, w tym samodzielni. Sesja była zorganizowana z dużym rozmachem, odznaczała się pełnym otwarciem intelektualnym. Takich spotkań na ogół nie ma.

Ale fakt, że są takie doktoraty i takie konferencje może być dowodem na istnienie Boga. Bo gdy wyjdzie się poza uczelnię, zewsząd, z prasy i z telewizji, można się dowiedzieć, iż polska inteligencja umiera, że - delikatnie mówiąc - rząd ją niezbyt poważa. Wysokość płac mówi sama za siebie. Jedyne, co w tej sytuacji może ludzi skłonić do pracy, to wartości duchowe, miłość do wykonywanej profesji, ich etyka zawodowa. Niepokoi natomiast w tych warunkach zbyt mała ilość asystentów i młodej kadry naukowej. Jeśli nie ma możliwości naboru narybku, uniwersytet musi umrzeć.

- Półtora roku temu, podczas inauguracji Wydziału Filologicznego w jego nowej, katowickiej siedzibie wspominałeś bardzo ciepło nasz pionierski, sosnowiecki okres. Dlaczego?

- Zachowałem dużo sentymentu dla sosnowieckiego etapu polonistyki. Nie przesadzę chyba, jeśli powiem, że to głównie pokolenie ówczesnych asystęntów - naturalnie nie tylko to pokolenie - rozwinęło filologię na UŚ. Byliśmy młodzi i czuliśmy się tam wtedy mimo wszystko panami sytuacji, pomimo strasznych rządów komuny. Ja sam prowadziłem wówczas studenckie koło naukowe i robiłem w nim to, co chciałem. Co prawda raz mi bezpieka pogroziła palcem, ale ten palec nie zdążył uderzyć, bo przyszedł rok 1980. I wtedy okazało się, ilu nas naprawdę jest po tej samej stronie barykady, a nawet okazało się, że barykady w ogóle nie ma; była normalna większość i kilku żandarmów.

Muszę też przyznać się do pewnej własnej indolencji. Gdy zatrudniłam się w 1974 roku w Sosnowcu na UŚ, wydawało mi się, że pracuję na Śląsku. Myślę, że za dużo uwagi przywiązywano do regionalnych podziałów i do dziś się przywiązuje. I z perspektywy Sztokholmu i w samej rzeczywistości Brynica to nie jest wielka rzeka, nieco metaforycznie mówiąc, to zaledwie mały strumyczek.

- Absolwenta Uniwersytetu Jagiellońskiego, byłego asystenta i adiunkta US a obecnie pracownika Uniwersytetu Sztokholmskiego muszę zapytać, jak z oddalenia widać specyfikę naszej uczelni?

- Uniwersytet Śląski, mimo swego blisko ćwierćwiecza, to jeszcze bardzo młoda uczelnia. W sensie długiego trwania dzisiaj ciągle można mówić o jego początkach. Dlatego nie powinno być obojętne, jakie to początki są i będą. UŚ powinien nadal szukać swej specyfiki. I szuka. Do zrobienia jest dużo. Ot, choćby na Wydziale Filologicznym po istnym harakiri, jakie na nim wykonał stan wojenny. Usunięcie dużej ilości pracowników naukowych, odejście ze względu na niedobrą wtedy atmosferę kilku innych, oznaczało zmarnowanie długoletnich wysiłków ludzkich. Ale teraźniejszość, o której już mówiłem dowodzi, że rany zostały zaleczone i wszystko jest na dobrej drodze.

- A jaki jest Uniwersytet w Sztokholmie i tamtejszy model studiów filologicznych?

- Jest to uczelnia państwowa a zatem jako taka nader biedna, jak to się dzieje dziś prawie wszędzie w Europie. Także, jak inne, walczy z przerostami administracji. Studia ustawione są bardzo pragmatycznie i użytkowo. Takie też są oczekiwania tamtejszych studentów, przeważa wśród nich nastawienie na uzyskanie dość wąskiej specjalizacji.

- Jak wygląda dzisiejsza Szwecja, państwo po śmierci Olofa Palmego? Kultura tego kraju była dla Polaków bardzo atrakcyjna w latach świetności szwedzkiego filmu i jazzu, w okresie tamtejszego "cudu gospodarczego". Natomiast dzisiaj czytam wyznanie wybitnego poety szwedzkiego Tomasa Transtromera: "My, żywe gwoździe, powbijane w państwo". Czy tak to się odczuwa obecnie?

- Obywatele Szwecji zostali bardzo silnie ukształtowani przez połączenie etosu protestanckiego z ideami socjalistycznymi, co oznacza w sumie prymat zbiorowości, przewagę jej instytucji oraz całego państwa nad jednostką. Człowiek istnieje tu we wspólnocie i ma tego silne poczucie, ale ten kolektyw go deformuje. Dzisiejsza Szwecja bardzo się jednak pod tym względem zmienia. Po objęciu rządów przez partie mieszczańskie polityka społeczna stała się bardziej liberalna.

Obecna sytuacja ma o tyle związek z zabójstwem Palmego, iż można powiedzieć, że w dniu tej śmierci Szwecja jak gdyby straciła dziewictwo. Oto okazało się, że w centrum stolicy można tu zabić premiera. Inne tradycyjne zabezpieczenia, np. w sferze socjalnej, też niewiele już gwarantują.

Wracając do postaci Palmego, wydaje mi się, iż w Polsce przeceniono rolę tego polityka. W swym kraju był on uważany za osobę wielce kontrowersyjną wskutek swej arogancji, nonszalancji i pychy - czego Szwedzi bardzo nie lubią - oraz prowadzenia polityki zbyt wielkich koncesji względem ZSRR, co spotykało się z krytyką centrum i prawicy.

- Jak wygląda aktualny stan kontaktów literackich polsko-szwedzkich? Co z naszej literatury przekłada się tam, co by należało jeszcze zrobić w tej dziedzinie?

- Owocne kulturowe związki zaczęty się w XIX wieku. Zainteresowanie kulturą polską - jak w prawie całej Europie - ożywiało się zwłaszcza po naszych narodowych powstaniach, listopadowym i styczniowym. Ale często owo zainteresowanie nie wychodziło poza retorykę, aczkolwiek w przeszłości działali na tej niwie prawdziwi pasjonaci, jak np. slawista Alfred Jensen, tłumacz naszych wieszczów romantycznych. Warto zauważyć, że "Pan Tadeusz" ma aż trzy przekłady na język szwedzki, przy czym najnowszy, sprzed trzech lat, dokonany jest heksametrem.

Jednak do niedawna brakowało w Szwecji ludzi na tyle świetnie znających polszczyznę, aby rozwijać sztukę przekładu artystycznego. Dopiero około 10 lat temu pojawiła się ich większa grupa a stało się to znowu dzięki sytuacji politycznej, zainteresowaniu Polską i "Solidarnością". 0 ile dawniej, w latach sześćdziesiątych, nawet w okresie apogeum tutejszego zainteresowania Gombrowiczem, tłumaczono jego utwory nie z języka polskiego, lecz z francuskiego i z niemieckiego. Dziś, mniej więcej od trzech lat jest ponowny renesans Gombrowicza w Szwecji, ale wszystko, zarówno jego jak i innych pisarzy, tłumaczy się jut tu bezpośrednio z polszczyzny. A tłumaczy się dużo, jak na słabo zaludniony kraj. Z tego powodu nakłady książek są stosunkowo niewielkie a ich ceny bardzo duże. W tej sytuacji na książki polskie trzeba szukać subsydiów i jednak one się znajdują.

0d dawna popularny tutaj jest Różewicz. Młodzi poeci szwedzcy na jego tekstach uczyli się wręcz tworzyć nowoczesną poezję. Wydano także wiersze zebrane Miłosza i duże tomy wierszy Herberta i Szymborskiej, w tym "Raport z oblężonego miasta" i "Ludzi na moście" w całości. Niedawną sensacją wydawniczą były dwa tomy "Dziennika" Gombrowicza, wydano eseje i wiersze Zagajewskiego, szkice Michnika i księdza Tischnera, głośną książkę Torańskiej "Oni", książkę S.Blumsztajna oraz pracę B. Geremka o średniowieczu. Przełożono na szwedzki prozę Konwickiego, K. Brandysa, Szczypiorskiego i Nowakowskiego. Natomiast nieznany jest tu Kuśniewicz. Na druk czekają Lipska i Huelle. Tak więc można mówić o bogactwie przekładów z polszczyzny i ja bym sobie Tyczył, aby aż tyle przekładała polska strona.

- A zatem co sam robisz w tej dziedzinie poza wydanymi właśnie niedawno tłumaczeniami klasyków szwedzkiej poezji, E. J .Stagneliusa i C. M. Bellmana?

- W tej chwili kończę tłumaczenie powieści Rity Tornborg "Urodziny Salomona". Złożyłem już do druku w "Oficynie Literackiej" duży wybór wierszy (160 stron) zacytowanego tu już Tomasa Transtromera. Przygotowałem też w przekładzie tom wierszy Edith Sodergran, muszę tylko napisać doń wstęp.

- Wielokrotnie podejmowałeś w swych publikacjach zagadnienie: Gombrowicz jako analityk polskości. Czy młodsi pisarze wnoszą Twoim zdaniem do tej sprawy nowe ujęcia?

- Mrożek niewątpliwie tak. Ale ująłbym tę kwestię inaczej. Ja wykładałem tu teraz o twórczości Gombrowicza i przy tej okazji trochę rozmawiałem ze studentami. Obawiam się, że dla ich pokolenia Gombrowicz mówi już rzeczy oczywiste.

- To chyba dobrze?

- Tak, dobrze dla Polaków, źle dla Gombrowicza. My sobie wciąż za mało zdajemy sprawę, jakim przełomem w świadomości Polaków jest odzyskanie niepodległości. To fakt wspaniały i pyszny w życiu narodu, ale w jego literaturze powstaje problem: o czym tu teraz pisać. Nagle, niemal z dnia na dzień , cały rezerwuar tradycyjnych tematów, postaw i filozofii poszedł do lamusa. Teraz kwestia czy ktoś broni polskości, czy ją atakuje, znikła. Nastąpiła istotna zmiana paradygmatu w tym zakresie.

- Dziękuję za rozmowę i do ponownego zobaczenia na UŚ.

Katowice, 28 maja 1992 r.