PARKING - SŁOWO I POJĘCIE OBCE

Pracujemy, pracujemy, a końca nie widać. Na szczęście po drodze do końca jest trochę świąt - a to 1 listopada, a to 11 tegoż miesiąca. W dodatku państwo studenci nabrali przyzwyczajenia do tzw. wycieczek w trakcie semestru, na które dziekani dość łatwo się godzą. Nie chcę być złośliwy, lecz ciekaw jestem, jak wiele tych wypraw faktycznie dochodzi do skutku. Albo inaczej - jak wielu studentów decyduje się w taką pogodę na wyprawę dalszą niż do rodzinnego domu. Niech im jednak będzie - może przynajmniej niektórzy na parę dni zwolnią miejsca na parkingu w rejonie ulicy Bankowej. Gdy wymyślono, żeby przekształcić zbudowaną tutaj jedenastolatkę na główny budynek śląskiej wszechnicy, to nikt nie myślał o parkingach, gdyż czasy były siermiężne, samochody niemal wyłącznie służbowe, a studenci przebierani na egzaminach wstępnych, więc nieliczni. Potem kraj się zmotoryzował przy pomocy małego fiata, ale w dalszym ciągu wokół uczelni miejsca było sporo - talonów tutaj pełnymi garściami nie rozrzucano, zaś dla studentów głównym pojazdem czterokołowym był nadal autobus z Ligoty, albo z 1000-lecia. Jednak już od lat osiemdziesiątych zaczynało być coraz bardziej tłoczno. Zaś lata dziewięćdziesiąte okazały się równie trudne dla uniwersytetu, jak dla reszty kraju; z punktu widzenia lokomocyjnego, rzecz jasna. Z powodu biedy, która dotknęła nasze społeczeństwo, zaś społeczność akademicką w szczególności, coraz więcej samochodów zaczęło stawać w zaułkach między Rawą a Rondem. Z pewnością dlatego, że właścicieli nie stać już na opłacanie drogich miejsc parrkingowych w mieście. Tutaj parking był i jest darmowy, z czego skwapliwie korzysta nie tylko społeczność akademicka, lecz i bogata reprezentacja wszelkich stanów i zawodów, łącznie z tym najstarszym. Czasem pojawiają się w tych zaułkach policjanci, czasem nawet zainteresują się sprzecznością między znakiem zakazu ruchu wszelkich pojazdów, z wyjątkiem tych, które należą do pracowników, a liczbą samochodów przekraczającą wyobrażenia zwykłego policjanta o zamożności naukowców. Jednak nic z tego nie wynika. Podobno urządzenie parkingu nie opłaca się - pobieranie opłat byłoby zbyt drogie w stosunku do oczekiwanych zysków. Naturalnie, tym bardziej nikt nie zgodzi się na ścisłe egzekwowanie prawa do miejsca, zarezerwowanego wyłącznie dla pracowników UŚl. To nie Ameryka, gdzie trzeba nieraz być noblistą, aby móc dojechać w pobliże swej katedry. To nawet nie jest współczesna Polska, której trotuary zamalowane są na żółto, co oznacza absolutny zakaz parkowania dla wszystkich, którzy nie pracują w przedsiębiorstwie położonym naprzeciw.

Działania naszej administracji ograniczały się dotychczas do wydawania zezwoleń na wjazd i postój, które okazały się tak samo przydatne jak umarłemu kadzidło. Nawet urzędnicy lojalnie informowali, że ten prostokącik, który swoją powagą pieczętuja i podpisują, wciągając uprzednio do specjalnego rejestru, poza wątpliwymi walorami estetycznymi nie reprezentuje żadnej wartości. Ostatnio jednak propagowanie sztuki przez uniwersytecką administrację przestało się ograniczać do grafiki i objęło swym zakresem również architekturę. Oto przed budynkiem Wydziału Nauk Społecznych ambitnie zmieniono przestarzały kształt chodnika, wyszczuplając przestrzeń dla pieszych i wykładając "polbrukiem" uzyskaną w ten sposób powierzchnię. Zaznaczono "boksy" dla pojazdów i ustawiono słupki. Słupki, sądząc na oko, powinny blokować wjazd wszystkim z wyjątkiem posiadacza kluczyka, którym słupek można "otworzyć" i z fasonem zajechać na upragnione miejsce postoju. Tak to pewnie wymyślił projektant z inwestorem. Słupki jednak, z oszczędności zapewne, albo z powodów estetycznych, są tak szczupłe, że nie przeszkadzają przemyślności osób posługujących się wytrychem zamiast kluczyka. Wytrychem w tym wypadku jest metoda stawania między słupkami, co znakomicie blokuje miejsca aż dwóch właścicieli kluczyków. Być może słupki będzie się wykorzystywać w nadchodzące święta: 1 listopada zapali się na nich lampki, w dniu święta niepodległości owinie się je białoczerwoną szarfą, a przy okazji Bożego Narodzenia przystroi bombkami. Jeśli oczywiście na te wszystkie dekoracje wystarczy pieniędzy - ciekawe, ile ich wydano na tę ostatnią inwestycję. Zająłem się sprawą tego parkingu, ponieważ pan redaktor prosił, żeby pisać o sprawach uniwersytetu. Z pewnością nie jest to najważniejsza sprawa dla uniwersytetu, jednak dość denerwująca zwłaszcza dla kogoś, kto chce dostarczyć felieton do "Gazety Uniwersyteckiej" i nie może podjechać pod budynek mieszczący szanowną redakcję. Okoliczność ta wpływa deprymująco na morale autora i dodatkowo obniża jego potencję twórczą. A, co tu dużo mówić, wieloletnia obserwacja metodami naturalnymi pokazuje, że dni płodności w trakcie roku akademickiego należą do rzadkich, więc nie powinno się ich płoszyć niepotrzebnym stresem. Innym powodem, dla którego niżej podpisany zajął się tak marginalną tematyką, jest przykład idący z góry. Ostatnio usłyszałem, że Sejm ma się zająć ochroną języka polskiego. Jest to zajęcie tyleż chwalebne, co beznadziejne i wysiłki porównać można jedynie do skuteczności zaangażowania administracji UŚl. w dzieło rozwoju parkingologii. Przy okazji wyszło na jaw, że dla niektórych uczonych logika jest wtórna w stosunku do języka. Jeden z profesorów - autorów projektu ustawy stwierdził oto, że "wideo" może zostać, bo już się przyjęło. Toż inne słowa też się przyjmą, jeśli się ich nie zakaże. "Wideo" już zaparkowało, więc niech stoi, choćby i nielegalnie. Czy ducha tej ustawy nie podszepnął ktoś z Bankowej 12?