Idzie nowe

Wiosna nadeszła wcześniej niż się spodziewano, ptactwo wszelakie jeszcze za kalendarzowej zimy ćwierkać zaczęło o nowościach uniwersyteckich. Z prasy codziennej dowiedzieliśmy się, iż na uczelni naszej uruchomiony zostanie MISH. MISH to brzmi tajemniczo i obiecująco. MISH to powiew zaoceanicznego wiatru, który przynosi utrwalony w tamtejszych szkołach wyższych system punktowy. Jaki MISH będzie, to zobaczymy, na razie życzyć wypada, żeby nie wmieszał się w to ambitne przedsięwzięcie jakiś MASH, bo to by groziło misz-maszem.

Prawdę mówiąc, obok entuzjastycznych opinii o amerykańskim trybie studiowania, promującym indywidualny rozwój adepta, zdarzają się też głosy krytyki. Są tam uniwersytety reklamujące się hasłami, , U nas wykładają Arystoteles, Platon, Newton i Kartezjusz'', co ma stanowić zachętę dla wszystkich, którym nie w smak aż taka swoboda poszukiwań twórczych i dydaktycznych, która każe odrzucać bagaż kultury białego człowieka w imię równości kultur.
Oczywiście wszystkie kultury są równe, ale podobnie jak równi w zasadzie ludzie różnią się ostrością wzroku, tak równe w zasadzie kultury różnią się możliwością weryfikowalnego poznania.

Ludzie, którzy wykładali w Stanach nierzadko byli skonfundowani sytuacją, bowiem nie wiedzieli do kogo właściwie mówią.
Poziom słuchaczy był zaiste rozmaity, a powody ich pojawienia się na wykładzie nie zawsze jasne. Przy całym szacunku dla obcych i dobrych wzorów nie należy zapominać, że sporą część sukcesów nauka amerykańska zawdzięcza importowanym Europejczykom, których kształcono w bardziej tradycyjny sposób, albo azjatyckim imigrantom, którzy pracują jakby ich siedmiu diabłów poganiało. Niestety, bez pracy wciąż nie można się spodziewać dobrych rezultatów. Być może kolejne osiągnięcia tych pracowitych doprowadzą do tego, że będzie sobie można do własnej głowy sklonować z pół funta mózgu Einsteina, ale na razie pozostają bardziej tradycyjne metody. Nie słyszałem jednak, żeby wśród licznych krytyk dotychczasowego systemu kształcenia pojawiło się narzekanie, że, , nie pędzą nas do roboty''. Być może taki głos pojawi się, , niejawnie''.
W chwili pisania tego felietonu nie wiem jeszcze, czy Senat podejmie uchwałę w sprawie oceny pracy dydaktycznej przez studentów, lecz znając choćby z łamów, , Gazety Uniwersyteckiej'' przekonanie P. Rektor Zofii Ratajczak do tej kwestii, nie wątpię, iż system oceny zostanie wdrożony. Idea ta budzi wiele obaw i nieporozumień, nikt nie lubi być oceniany zbyt często. Słowa dramatycznej krytyki płyną również z ust uczonych, którzy powszechnie znani są w środowisku jako wyśmienici dydaktycy.
Być może oni sami odezwą się i zechcą swoje opinie przekazać. Natomiast sądzę, że w zasadzie ocena powinna być przychylnie powitana przez wszystkich, którzy uczą dobrze. Zazwyczaj w opiniach formułowanych podczas kolejnych sesji oceniających kadrę, albo we wnioskach awansowych pojawia się fraza, , świetny (doświadczony, ceniony itp. ) dydaktyk''. Czy nie brzmi to trochę jak zaklęcie, dodawane dla świętego spokoju, lecz nie zawsze umotywowane faktycznymi dokonaniami ocenianego? W ten sposób, niwelując różnice w ocenie pracy dydaktycznej, w gruncie rzeczy czyni się krzywdę osobom, które do tej pracy się przykładają.

System oceny kadry był od, , zawsze'' praktykowany w Północnej Ameryce i nawet osoby przebywające tam na kilkumiesięcznych kontraktach muszą mu się poddać. Jednak z tego, co słyszałem nauczyciel akademicki ma prawo spośród swych zajęć wskazać te, których uczestnicy będą się wypowiadać na jego temat.
Pozwala to wyeliminować przypadki, , patologiczne'' - zapewne niejeden natknął się w trakcie pracy na oporne grupy studenckie, które stabilizują się na poziomie, , minus dostatecznego'' i wołami nie można z nich wyciągnąć chęci do nauki.
Ważne jest jednak i to, że materiał uzyskany w trakcie oceny musi być rzetelnie opracowany, żeby ta ocena miała jakiś sens. Opracowanie danych trwa na ogół tygodnie lub miesiące - jedynie dlatego tak krótko, że zajmują się tym wyspecjalizowane agendy. I to jest problem: czy my mamy takie agendy? I czy mamy pieniądze na ich działalność? Czy nie zna ktoś sposobu klonowania pieniędzy?

Od Redakcji:
trochę nam przykro, że nasz zanurzony w sosie własnym felietonista o MISH-u dowiedział się z prasy codziennej a nie z "GU" - która już wczesniej i to dwukrotnie o tym pisała.