Dziesięć artykułów na dziesięciolecie Szkoły Języka i Kultury Polskiej UŚ (3)

STUDENT MA ZAWSZE RACJĘ

Podczas dziesięcioletniej działalności Szkoły Języka i Kultury Polskiej na różnego rodzaju kursach Szkoła gościła ponad dwa tysiące obcokrajowców, którzy pod okiem lektorów i wykładowców uczyli się języka polskiego i poznawali polską kulturę. Tak duża liczba uczniów nie powinna nikogo dziwić, ponieważ Szkoła organizuje w ciągu roku kilkanaście różnych kursów językowych.

Andrzej Porytko z Ukrainy
Andrzej Porytko z Ukrainy

Najwięcej studentów przyjeżdża co roku do Cieszyna na letnią szkołę języka, literatury i kultury polskiej. Wtedy Filia Uniwersytetu Śląskiego staje się domem dla 120-osobowej grupy studentów reprezentujących niemal wszystkie zakątki świata. W ciągu roku akademickiego zaś na kursy miesięczne, semestralne i krótsze uczęszcza w każdym semestrze kilkudziesięciu cudzoziemców. Warto jeszcze dodać, że uczestnicy kursów letnich to przede wszystkim studenci, a czasem i pracownicy naukowi - najczęściej zagranicznych polonistyk i slawistyk, ale także innych kierunków, natomiast na kursy w ciągu roku akademickiego zapisują się głównie biznesmeni, osoby, które pracują na kierowniczych stanowiskach w wielkich firmach, bankach, spółkach z kapitałem zagranicznym.

W pierwszych latach istnienia Szkoły liczba studentów, którzy podejmowali naukę, była o wiele mniejsza niż obecnie. Związane to było m. in. z trudniejszym dystrybuowaniem informacji o Szkole, ale też z mniejszą ilością obcokrajowców zainteresowanych przyjazdem do Polski. Z roku na rok jednak chętnych przybywało i dzisiaj, by nadal móc zapewnić rodzinną atmosferę, jaką Szkoła oferuje swoim studentom, niejednokrotnie stajemy przed dylematem, o ile można jeszcze zwiększyć liczbę studentów podczas jednego kursu i móc jednak każdego rozpoznawać po imieniu. Na szczęście nadal to się udaje i bez trudu pracownicy Szkoły rozpoznają wszystkich studentów, a także studenci znają się między sobą, niejednokrotnie zawierając przyjaźnie, które utrzymują się na długo po ukończeniu nauki.

Dodatkowym elementem, który sprzyja przyjaźniom i bliższym kontaktom, są liczne imprezy integrujące, które towarzyszą każdemu kursowi. Należy tutaj wspomnieć chociażby o Wigilii, Wieczorze Narodów, wieczorkach pieśni i piosenek czy uroczystych wieczorach powitalnych.

Ian Quarrinton i John Riddel
Ian Quarrinton i John Riddel
z Wielkiej Brytanii
Obecnie Szkoła może poszczycić się tym, że gościła w murach Uniwersytetu Śląskiego reprezentantów wszystkich pięciu kontynentów. Na mapie świata wypełnianej na podstawie narodowości studentów znalazłyby się wszystkie państwa Europy, Ameryki Północnej i spora część Australii i Oceanii (oprócz bowiem dwóch Australijek Elizabeth Kolo lektorki z Uniwersytetu Monash i Bridget Ure, do Szkoły dotarła w swojej wędrówce przez Europę Nowozelandka Petra Konjin). Trochę pustych miejsc byłoby jeszcze na terenie Azji, Afryki i Ameryki Południowej, chociaż i stąd przyjeżdżają uczestnicy. Można wymienić chociażby Davida Ojedę, który przybył do Polski z Peru i uczył się w Szkole przez dwa lata, Samuela Rodriqueza z Wenezueli, Argentynkę Cecylię Sanchez (obecnie doktorantkę na Wydziale Nauk Społecznych naszego Uniwersytetu) czy Brazylijkę - Zenilde Wajsczyk Capistrano, mówiącą w momencie przyjazdu do Polski piękną... gwarą góralską.

Uczestnicy z krajów azjatyckich przyjeżdżają do Szkoły od początków jej istnienia. W ogóle jednymi z pierwszych naszych studentów byli Chińczycy. Studenci z Azji uświadomili nam, jak w zasadzie bezsensowne jest pytanie zadawane przez nauczycieli, kolegów i dziennikarzy właściwie każdemu, kto przyjeżdża na kurs do Polski: DLACZEGO UCZYSZ SIĘ JĘZYKA POLSKIEGO. Właśnie studenci z Azji tłumaczyli, że tak naprawdę jedyną sensowną odpowiedzią na takie pytanie jest: A DLACZEGO NIE? Japonka Mayumi Suzuki oświadczyła kiedyś, że postanowiła poznać kulturę i język najbardziej egzotycznego kraju, jaki zdoła wymyślić i dlatego wybrała po prostu... język polski. Języka polskiego uczyła się na kursie semestralnym urocza Prija Patel z Indii, która nie tylko okazała się bardzo zdolną studentką, ale także kucharką. Przygotowała bowiem specjalnie na organizowaną w Szkole Wigilię charakterystyczną dla jej kraju potrawę świąteczną. Dziś nikt już nie pamięta nazwy tego przysmaku, wszyscy jednak zapamiętali jej ostry (!!) smak. Na szczęście było sporo gorącej herbaty, by złagodzić pieczenie w język.

Zeynep Kitzan i Mahir Gatalkaya z Turcji
Zeynep Kitzan i Mahir Gatalkaya z Turcji
Przez rok uczył się w Szkole chłopak z Mongolii, który nazywał się Otgontsetseg Njamjargal. Nikomu nie udało się, mimo usilnych starań, nauczyć naprawdę prawidłowej wymowy tego skomplikowanego imienia. Młody Mongoł świetnie rozumiał te problemy (polskie imiona były dla niego równie trudne) i zaproponował, by nazywać go Namdżi, (odpowiadało mu to tym bardziej, że uwielbiał wschodnie sztuki walki w amerykańskim wydaniu).

Zresztą z imionami studentów bywają i inne kłopoty. Kilka lat temu zapisała się do Szkoły osoba z Japonii. Nie dotarła do nas deklaracja, a tylko list wysłany mailem. Kiedy przyszedł moment przydzielania studentom pokoi, zorientowaliśmy się, że nie znamy płci oczekiwanego tajemniczego Japończyka. Po krótkiej naradzie zdecydowaliśmy, że na pewno osoba, która ma na imię Akiko, jest mężczyzną. Jakież było nasze zaskoczenie i lekkie przerażenie (pokoje są dwuosobowe), gdy okazało się, że przyjechała kobieta, która w dodatku była niezmiernie zdziwiona naszym błędem. Powiedziała nam: "Przecież moje imię kończy się na - ko, a to zawsze świadczy o tym, że imię jest kobiece!". Oczywiste, prawda? [Nie znam języka japońskiego, ale ten jeden element gramatyki japońskiej zapamiętam na pewno do końca życia. ]

Z Afryki często przyjeżdżali do Szkoły studenci z Libii. Przez trzy lata studiował w Szkole jeden z prezesów Browarów "Tyskich", pochodzący z Republiki Południowej Afryki. Choć sam prezes nigdy nie brał udziału w letnim kursie, Browary zawsze sponsorowały dyskotekę piwną lub wieczór śląski, podczas którego studenci poznawali kulturę Górnego Śląska, uczyli się śląskich śpiewek, jedli krupnioki i raczyli się przednim, na Śląsku produkowanym piwem. Prezesowi Browarów autorki podręcznika "Dzień dobry" zawdzięczają też m. in. uniknięcie poważnego błędu w tekście. Otóż jeden z bohaterów podręcznika wybierał się do Afryki, by tam zobaczyć... tygrysy. Fakt ten nie wzbudził najmniejszego zainteresowania żadnego z polskich czytelników książki. Dopiero właśnie prezes, który poznawał język polski z materiałów do tej książki, zawołał: "Tygrysy!! w Afryce!!! nie ma tam ani jednego, chyba w ZOO!!" I tak tygrysy zostały zamienione na słonie, a fauna afrykańska odetchnęła z ulgą.

Noriyo Koyama z Japonii
Noriyo Koyama z Japonii
Z państw afrykańskich warto jeszcze wspomnieć Egipt, z którego trzech Arabów w ubiegłym roku przyjechało do Szkoły po raz pierwszy. Egipcjanie zafascynowani byli Polską jako krajem zieleni i samych nowoczesnych budowli. W poczet owych nowoczesnych budowli zaliczali nawet... zamek królewski na Wawelu. Największym jednak dla nich przeżyciem była potężna ulewa. Dla nas, jako organizatorów, sam fakt deszczu w sierpniu w Cieszynie, był faktycznie co najmniej trochę dziwny, ponieważ co roku piszemy zapotrzebowanie na słońce do naszego dyrektora, który jak szkolna legenda głosi, nosi słoneczną pogodę w reklamówce. My deszczu w sierpniu nie lubimy. Inaczej na deszcz reagowali Egipcjanie. Otóż, gdy rozpoczęła się ulewa i wszyscy szukali schronienia pod zadaszeniami, Egipcjanie, jak jeden mąż wybiegli na środek trawnika i zaczęli tańczyć z zachwytu i krzyczeć: "Jaki piękny deszcz ma Polska!" Egipcjanom spodobała się Polska i spodobał się Śląsk. W pierwszym semestrze tego roku uczestniczył w kursie kolejny student z tego kraju, a w drugim semestrze przyjeżdża jeszcze czterech jego kolegów. Wszyscy oni są członkami Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Egipskiej.

Zagraniczni goście, w tym również Afrykanie, bardzo lubią wszystkie polskie pory roku. Jedną z największych polskich atrakcji jest śnieg (niestety coraz go mniej). Choć zimowych zachwytów studentów czasem nie mogą zrozumieć np. ich rodzice. Kiedy jeden z Libijczyków zadzwonił do domu i wołał do telefonu: "Tato! tu jest - 15o", jego ojciec spokojnie odpowiedział: "Synu, co ty za bzdury opowiadasz, gdyby tak było, to ty byś już dawno nie żył".

Podczas kursów panuje rodzinna atmosfera. Wszyscy się starają, aby grupa zintegrowała się w miarę szybko, poprzez liczne zabawy, wieczorki, wycieczki itp. Uczestnicy podczas kursu prowadzą bardzo intensywny tryb życia, ponieważ w programie jest wiele atrakcji, takich jak projekcje filmowe, spotkania z osobistościami z Parnasu polskiej kultury i polityki, wycieczki, koncerty. Ponadto studenci mają obowiązek uczęszczać na zajęcia językowe i seminaria. Sami każdą wolną chwilę wykorzystują na naukę języka i poznawanie kolegów z innych krajów, co niejednokrotnie przedłuża się... do wczesnych godzin porannych. "Ofiarą" dłuuuugiej integracji stał się John Riddel - Amerykanin z Anglii, który po nocnych rozmowach zaspał na poranną zbiórkę przed wycieczką na Górny Śląsk. Obudził się godzinę po czasie i wśród kadry rozpoczął poszukiwania osoby, która pomogłaby mu dogonić grupę. Tłumacz Paweł Wuttke razem z Johnem wyruszyli w pościg za wycieczkowiczami taksówką. Dosłownie w ostatnim momencie przed zjazdem do kopalni w Tarnowskich Górach trzeciej grupy John dotarł na miejsce i zwiedził kopalnię, a potem już razem z całą wycieczką udał się do Gliwic. Pytano go, czy nie żałuje pokaźnej sumy wydanej na taksówkę, ale John roześmiał się i stwierdził, że było warto, ponieważ jeszcze nigdy nie był w podziemiach kopalni, a wycieczka bez niego na pewno byłaby nieudana. John po roku wrócił do Cieszyna ponownie na kolejny miesięczny kurs, co chyba jest największym dowodem jego zadowolenia.

Podczas kursów czasami zdarzają się też niewesołe chwile. Tak było w ubiegłym roku, kiedy świat dowiedział się o trzęsieniu ziemi w Turcji. W Szkole zapanował smutek, ponieważ w gronie studentów była dwójka obywateli Turcji: Zeynep i Mahir. Cały kurs gromadził się podczas wieczornych programów informacyjnych i śledził sytuację w Turcji. Wszyscy odetchnęli z ulgą, kiedy oboje otrzymali informacje, że ich rodziny nie ucierpiały. Kilka lat temu, właśnie latem, zmarł król Belgii. Wtedy po raz pierwszy dwoje Belgów: Flamandka Wera i Walon Stefan zaczęli być razem - dotąd odnosili się do siebie raczej z dystansem. Cierpienie ich połączyło. Jeszcze wcześniej cały kurs trzymał kciuki za Andrzeja Porytkę, który na kurs wyjechał z ZSRR, a wracać miał... no właśnie w sierpniu Ukraina się oddzieliła. Nikt nie wiedział dokładnie, dokąd będzie wracał Andrzej. Wiadomo było tylko, że wraca do innego kraju niż ten, z którego wyjechał.

Ale wróćmy do zabawnych historii. Dwa lata temu na kursie w Cieszynie studenci z grup początkujących po raz pierwszy mogli uczyć się z podręcznika pt. "Dzień dobry" stworzonego przez lektorki: dr Magdalenę Pastuch i dr Aleksandrę Janowską. Jednym z głównych bohaterów książki jest pies o imieniu Puma, który stał się ulubieńcem studentów. Fascynacja książkowym bohaterem była tak duża, że wkrótce pies pani dyrektor - dr Jolanty Tambor, który wabi się Opal, powszechnie przywoływany był jako Puma. Pies nauczony wieloletnią praktyką, że w Szkole student ma zawsze rację, posłusznie reagował na przywołania.

Tradycyjnie w czasie trwania letniej szkoły języka, literatury i kultury polskiej odbywa się mecz siatkówki: Kadra kontra Reszta Świata. Podczas jednej z edycji sportowych zmagań, kiedy to kadra tradycyjnie odnosiła minimalną porażkę, dyrektor Szkoły - dr Romuald Cudak - podjął akcję mającą zmienić losy meczu, ale... niestety, zakończyło się rozbiciem głowy, interwencją lekarzy pogotowia i kolejną minimalną porażką osłabionej drużyny.

W 1999 roku przyjechał do letniej szkoły na zaproszenie Kolegium Języka Biznesu Francuz Nicolas Dechafel, który od drugiego dnia wykrzykiwał: "Nazywam się Mikołaj". Ów Mikołaj przyjechał do Polski z absolutną nieznajomością języka polskiego, a mimo to już podczas pierwszego wieczoru w kawiarni mówił pojedyncze słowa po polsku. Potem zapytany o cokolwiek, odpowiadał niezmiennie: "To jest rewelacyjne!"

Tylko raz - do tej pory - gościł w Szkole Grek - Jannis Papadimitriou, który przyjechał z Niemiec, gdzie jest dziennikarzem. Jannis, obok Mikołaja, okazał się ulubieńcem kursu, dowcipnym komentatorem, fantastycznym aktorem teatrzyku poezji dziecięcej oraz wybitnym śpiewakiem, więc został nazwany "Pavarottim".

W Cieszynie co roku organizowany jest w połowie kursu Wieczór Narodów, podczas którego przedstawiciele poszczególnych nacji prezentują swoje kraje. Czasami osoby niezwykle spokojne okazują się gwiazdami wieczoru. Tak było w przypadku młodziutkiej Hani Orszulik z Wielkiej Brytanii, która wraz ze swoim przyjacielem Ianem przygotowała wspaniałą pantomimę, będącą parodią przyzwyczajeń Anglików.

Wielu studentów decyduje się spędzić w Szkole kilka lat, bądź przyjeżdżać na kolejne letnie kursy. Niektórzy wybierają później Uniwersytet Śląski jako miejsce stażu naukowo-badawczego. Tak było w przypadku wspominanej Argentynki Cecylii Sanchez, Olivera Dalichaua z Niemiec, czy An Stammeler z Belgii, która najpierw trzykrotnie przyjeżdżała do Cieszyna, by w końcu odbyć roczny staż na filologii polskiej Uniwersytetu Śląskiego pod opieką dr Jolanty Tambor.

Niektórzy spośród absolwentów Szkoły swoje późniejsze zawodowe życie wiążą już na zawsze z językiem polskim. Kilkoro zostało pracownikami zagranicznych polonistyk, np. Milica Mirkulovska w Skopje w Macedonii, Predrag Obućina w Belgradzie, Maryna Angielicz w Mińsku. Część podejmuje pracę tłumacza, a zdarza się też, że organizowany w Szkole "Turniej tłumaczy" odkrywa prawdziwe talenty - jednym z nich jest Słoweniec Primož Čučnik, który przetłumaczył Miłosza i Szymborską, zdobył cenną nagrodę za swoje tłumaczenia. Poza tym okazał się świetnym poetą w swoim języku. A pierwsze teksty - jeszcze wespół z całą grupą - publikował w "Wiadomościach Letniej Szkoły", tygodniku, który ukazuje się cztery razy w sierpniu w Cieszynie.

* * *

Z KOPALNI DO PALMIARNI

W niedzielę byliśmy na wycieczce. Wyjechaliśmy (my - grupa trzecia, ale bez Johna) autokarami do Tarnowskich Gór już o wpół do ósmej. John zaspał i obudził się o godzinie ósmej. Kiedy byliśmy już przed kopalnią srebra, John przyjechał taksówką! Byliśmy bardzo szczęśliwi, gdy go zobaczyliśmy. Podzieliliśmy się na cztery grupy i zjechaliśmy do kopalni. W kopalni było bardzo zimno, ciemno i mokro, ale nam się podobało. Spędziliśmy tam półtorej godziny. Widzieliśmy, gdzie pracowali górnicy i płynęliśmy łódkami. Kopalnia ma około 70 metrów głębokości, ale byliśmy tylko 40 metrów pod ziemią.

Po tej wizycie pojechaliśmy autokarami do Gliwic. Kiedy przyjechaliśmy tam, byliśmy bardzo głodni, ale niestety musieliśmy najpierw obejrzeć egzotyczne rośliny w palmiarni. Widzieliśmy bananowce, drzewa kawowe i pomarańczowe, chińskiego żółwia, dużo kaktusów i kilka świnek morskich w klatkach. Wreszcie o wpół do czwartej poszliśmy do restauracji wietnamskiej na obiad. Jedliśmy dużo ryżu, ryby, kurczaki i być może żabę. Piliśmy tylko jedną małą szklankę soku. Potem spacerowaliśmy po mieście i około piątej odjechaliśmy autokarami do Cieszyna (z Johnem). Byliśmy bardzo zadowoleni z naszej wycieczki.

Sabina Accetto (Słowenia), Elena Szczetniewa (Rosja), Primož Čučnik (Słowenia), Vicki Maass (Niemcy), Danica Messerli (USA), Vaidas Markevičius (Litwa), Danča Pendewa (Macedonia), Ian Quarrinton (Wielka Brytania), John Riddel (USA-Wielka Brytania), Mojca Rogač (Słowenia), Anastasija Trutniewa (Ukraina)

("WIADOMOŚCI LETNIEJ SZKOŁY" 1998, nr 2, s. 4)

* * *

GRA NAUCZYCIELI Z RESZTĄ ŚWIATA

W środa grali my drugi mecz w siatkówka. Teraz była naszymi przeciwnikami drużyna nauczycielów, w której grali takie prominenty, jak Pan Dyrektor, Marcin i Dagmar. Nasza drużyna była ta sama, jak w pierwszym meczu z polsko-austriacką reprezentacją.

Teraz do meczu. Mecz był zaś bardzo dobry. Mieli my dwie bardzo dobre drużyny, które obie dwie mogły wygrać ten mecz. Tak że wyniki były 1: 0 do nos, 2: 1 do nos i w czwartym secie zaś wygrała drużyna nauczycielów. To znaczy, że zaś musieliśmy grać tie break.

Jeszcze jedno słowo do trzeciego seta, w którym Pan Dyrektor się sztuchnął w głowę i dwa ludzie go musiały zajechać do szpitala. To tak się wszyscy wystraszyli, ale on przyjechał za godzina i wszystko było w porządku.

Dalej do piątego seta, w którym tie break graliśmy i szpana była niesamowita, bo drużyna nauczycielów maiła cheerleaders, które bardzo do nich krzyczeli. Ale też nasza drużyna miała fans na trybunie, które do nas krzyczeli. Tak mieliśmy match-ball przy wyniku 14: 11, ale nasi przeciwnicy umieli wszystkie trzy match-balle obronić. Ale dostaliśmy jeszcze możliwość przy wyniku 16: 15 i zrobiliśmy ten punkt, co znaczyło, że my zaś wygrali mecz.

Dziękuję w imieniu wszystkich sportowców wszystkim ludziom, które organizowali sport i jeszcze więcej dziękujemy fansom, które zrobili nam dużo cieszenia i radości.

Martin Dlugosch (Niemcy)
("WIADOMOŚCI LETNIEJ SZKOŁY" 1996, nr 4, s. 3)