JĘZYK SPONIEWIERANY

Nie zaliczam sie do purystow jezykowych, daleko mi by swiecic przykladem poprawnosci, a nawet zdarzaja mi sie "wpadki", gdy w przyplywie irytacji nie potrafie elegancko wyrazic dezaprobaty. Krotko mowiac, nie zamierzam nikogo pouczac. Poniewaz jednak "w temacie" jezyka kazdy jest ekspertem, wiec nie mam wyrzutow sumienia wchodzac na teren zarezerwowany przez jezykoznawcow i socjolingwistow. Moje psychologiczne "trzy grosze" zaczne od relacji o pewnym zdarzeniu.

Wypadlo mi niedawno podrozowac w towarzystwie licealistow powracajacych ze szkolnej wycieczki do Krakowa. Jeden z nich "gorowal" nad innymi popisujac sie mowa wulgarna, bez cienia zazenowania. Dlugo wazylam jak przeciac tyrady plugawych slow, gdy w pewnej chwili podniosl sie z miejsca starszy pan i stanowczo poprosil o zaprzestanie tych popisow. Co teraz bedzie? - pomyslalam nie bez obawy. Mlody czlowiek odpowiedzial dobitnie, z odcieniem buty w glosie: "Teraz mamy wolnosc i jak sie komu nie podoba, niech zbuduje oddzielne przedzialy dla katolikow". A wiec ow mlody "liberal" najpierw przypisal "wapniakowi" katolickosc, a nastepnie napietnowal za brak... tolerancji. Zastanowilo mnie, czy w tym wypadku motywem zachowania sie chlopaka byla prowokacja, czy jeszcze cos innego. Moze chcial sie popisac przed kolegami "fasonem" odwagi i niezaleznosci, moze robil to z przyzwyczajenia, a moze byl to sposob odreagowania emocji, nagromadzonych w trakcie odbywania przymusowej wycieczki szkolnej, gdzie obowiazywaly dyscyplina i dryl? A moze wszystko na raz?

Mysle, ze liczba sytuacji spolecznych, w ktorych dochodzi do glosu emocja o znaku negatywnym, grozacym eksplozja wulgarnosci rosnie w ostatnich latach w zawrotnym tempie. Nie jest wykluczone, ze sa to swoiste koszty psychologiczne transformacji systemowej, przejawiajace sie w postaci zlosci, gniewu i agresji, w tym przede wszystkim agresji jezykowej. Czasy rewolucyjne maja to do siebie, ze karmia sie obscenami, aby prowokacji obyczajowej stalo sie zadosc. Ale czy tylko taka geneza degrengolady jezykowej w obecnych czasach? Dlaczego jezyk ojczysty jest tak nielitosciwie poniewierany? Mamy wolna Polske, ale czy polszczyzna nie ginie? Brzydkie slowa, wulgaryzmy, epitety - slychac na kazdym miejscu i o kazdej dobie, na ulicy, w tramwaju, w pociagu, zwlaszcza na porannych seansach dla wagarowiczow, na stadionach sportowych, a takze w korytarzach szkolnych i uniwersyteckich salach. Bywa, ze i w urzedach panstwowych, zwlaszcza w rejonowych biurach pracy, a nawet w Sejmie.

To juz nie margines, nie sposob bycia kolesiow spod budki z piwem, wyrzuconych na boczny tor nieudacznikow, recydywistow, czy przezartych alkoholem degeneratow. Nie gardza soczystymi wiazankami gornicy powracajacy z szychty, handlarze na bazarach, a juz ze szczegolna luboscia "koncertuja" zegnajacy sie ze sluzba wojskowa rekruci, zapowiadajac w kupletach okrutna zemste swym dowodcom. W slowach tych nie ma kiczowatego sentymentalizmu, jest wiele prawdziwej nienawisci i checi odwetu.

Sa dwa ogolne wyjasnienia tego stanu rzeczy. Po pierwsze - jezyk jest sponiewierany, bo czlowiek jest w poniewierce i takim sie czuje. Zycie dla wielu jest ponad miare ciezkie, a walka o byt "uziemniajac" dusze, prymitywizuje obyczaj, obniza wrazliwosc, jednym slowem - degraduje "wyzsze sfery" naszej psychiki. Po drugie - otoczenie dostarcza wzorow takiego wlasnie zachowania jezykowego. Media naglasniaja je "legitymizujac" ten stan rzeczy, a codzienna, a zwlaszcza cotygodniowa porcja "bluzgow" przekazywana jest za ich posrednictwem, z jednej strony wzmacnia i utrwala ow obyczaj, z drugiej - znieczula i niszczy wrazliwosc na niedawna norme, odsylajac ja do lamusa. Oswojenie sie z wulgarnym slownictwem, uzywanie obscenicznych zwrotow szybko przeksztalca sie w nawyk. Brzydkie slowa jak przyslowiowe rzepy przyczepiaja sie do jezyka i wydaje sie, ze nijak sie bez nich obyc nie mozna. Dawniej bywaly to slowa w rodzaju: "ten", "tego", "panie dzieju", "kurcze blade", "odwal sie". Teraz... no, jednak nie osmiele sie cytowac. Slowa sa calkowicie niecenzuralne i ostre jak naboje karabinu maszynowego. Nacisnac spust i poleca, moze nawet bez zlej intencji.

Ale brzydki jezyk jest takze przejawem niezaleznosci od stereotypow poprawnosci, narzucanej przez szkole, zwlaszcza gdy jest ona nie lubiana i domu, ktory ma wszystko za zle. Jest to wyraz checi uwolnienia sie od szkolnych rygorow i reakcja na domowa kindersztube. Oczywiscie - to dotyczy mlodziezy i jako zjawisko powtarza sie pokoleniowo, choc repertuar brzydkich slow w kazdej generacji jest inny. Sprzyja temu ponadto charakterystyczna obecnie ideologia "luzu", sprzeczna z dazeniem do rygoru, samodyscypliny i odpowiedzialnosci za slowa. Jest ona zgodna z naturalnym pragnieniem mlodej osoby "wkupienia" sie do atrakcyjnej grupy, czy "paczki", w ktorej brutalny jezyk jest czescia rytualu braterstwa pomagajac w przelamywaniu bariery niesmialosci. "Stary", "Durniu", "Idioto", czy "Osle" - to najlagodniejsze odezwania sie.

A mowiac jeszcze ogolniej: nowo-mowa ustepujac swobodzie jezykowej utorowala droge do wynalazczosci w tym zakresie. Pojawily sie nowe strasznie brzydkie slowa niczym nowy modny stroj. Przez mlodych przywdziewany w glownej mierze po to, by pomogl im odciac sie od otoczenia, a zarazem wytyczyc granice wlasnej podkultury, w ktorym wazny jest styl wyrazania emocji. Jezyk jest uniwersalnym ich wyrazem. Owszem, nazbyt czesto jest to ekspresja zlych emocji, przybierajaca postac znecania sie nad bliznim. Odreagowac wlasna zlosc - to jedno, ale czesto chodzi o to by kogos dotknac, urazic, obrazic, pograzyc, a nawet unicestwic. Najprzod leca drastyczne charakterystyki, a potem grozby, w skutkach nieraz gorsze niz rekoczyny. Brutalnosc wyrzadzona za pomoca jezyka moze pozostawic bardziej "broczace" slady niz cios zadany w bojce. Ale brutalnym jezykiem mozna takze wolac pomocy. Wowczas mocne slowa dzialaja jak zaklecia. Powstaje pytanie, czy dusza szlachetna moze wspolbrzmiec z jezykiem plugawym? Czy tolerancja dla narastajacej fali bijatyk slownych w miejscach publicznych /a nie jest wykluczone, ze i w domach prywatnych/ jest rzecza normalna, czy tylko objawem chwilowego odretwienia i bezmyslnej poblazliwosci? Czy wreszcie knajacka podkultura jezykowa to jeszcze podkultura, czy juz powszechnie stosowana norma? Nie wiadomo, czy brutalnosc wyrazana za pomoca jezyka to przejaw brutalizacji zycia i obyczaju, czy tez jej skutek? A moze namiastka? Niektorzy sadza, ze forpoczta. Jesli tak, to czyzby grozby miotane pod adresem przypadkowych osob, czy anonimowych instytucji rzucane w przestrzen mialy sie w przyszlosci zmaterializowac? Kto bedzie ich adresatem? Jacy "ONI"?

Ktos inny zapyta: Czy tak byc musi? Co na to szkola, elity, autorytety, ludzie wspolczesnych salonow, nie zawsze "swiecacy" przykladem? Wiadomo, zakazy wiele nie pomoga, malo skuteczne sa apele o czystosc jezyka, prozne moralizowanie. Wiec co?

Mysle, ze jesli juz slowa musza czepiac sie jezyka - to niech przynajmniej beda one w dobrym gatunku. Jesli media ze wzgledow komercyjnych z wulgaryzmow zrezygnowac nie chca - dajmy im sygnal dezaprobaty. Na razie naklady tygodnikow o charakterze brukowym rosna, a ich wlasciciele maja sie dobrze. Jesli maja byc grupy i "paczki" - to przynajmniej z dala od rynsztoka, mordowni, czy pijackiej meliny. Jesli wreszcie musimy klepac biede - robmy to w lepszym stylu, bez zlorzeczen i klatw. Moze dobrobyt w miare przyblizania sie przywroci nam chec mowienia z wdziekiem.