ZAKLINANIE, CZAROWANIE, DOTYKANIE, WYTWARZANIE

10 kwietnia 2000r. w Sali Audytoryjnej Parnassos Biblioteki Śląskiej, odbył się koncert artystki "Piwnicy Pod Baranami" - Anny Szałapak. Można było usłyszeć utwory Agnieszki Osieckiej, Czesława Miłosza, Michała Zabłockiego z muzyką Zygmunta Koniecznego, Jana Kantego Pawluśkiewicza i Zbigniewa Preisnera. Artystce akompaniował Konrad Mastyło.

Tuż przed godziną 17:00, na którą zaplanowano rozpoczęcie koncertu, sala była pełna, spóźnialscy musieli więc zadowolić się dźwiękami dochodzącymi zza drzwi. Myślę jednak, że i ta forma odbioru sprawiła im przyjemność, zważywszy na niepowtarzalną barwę głosu krakowianki i doskonały sposób wykonania prezentowanych utworów.

Ci jednak, którym dane było podziwiać występ Anny Szałapak z wnętrza sali, mogli tego wieczora doznać pełniejszych odczuć. Jako że znalazłam się w tej drugiej grupie, uchylę rąbka tajemnicy, co działo się w samym centrum tego artystycznego wydarzenia...

Na koncert przybyłam parę minut przed 17°°, dlatego miałam chwilkę, aby przyjrzeć się zgromadzonym na scenie rekwizytom. Fortepian, świeczniki, wieszak w tle, z przerzuconą niedbale chustą, paroma kapeluszami, stolik, a na nim lusterko, filiżanka - te pare przedmiotów miało już za chwilę stworzyć aurę intymności i poetyczności, która zazwyczaj towarzyszy występom Anny Szałapak. Jeszcze tylko rzut oka na przybyłą publiczność - większość to studenci, ale są też osoby starsze, które zapewne pamiętają czasy młodości Piotra Skrzyneckiego czy Agnieszki Osieckiej. Dominuje czerń - kolor obowiązujący wśród "piwniczan".

Nagle zjawia się Gwiazda, w swojej białej szacie, z włosami upiętymi w kok, z małą okrągłą świeczką w rękach. Wygląda raczej jak Anioł, zjawa, duch, a nie osoba realna, która za chwilę dla nas zaśpiewa. Jej delikatne ruchy i zwiewna postać nie pozwalają oderwać oczu, jakby za chwilę miało wydarzyć się coś szczególnego i mistycznego.

Utwory, których słuchamy, to przeróżne historie, światy, postaci, zdarzenia. Ich odrębność została wydobyta dzięki aktorskiej grze artystki, która przegląda się w lusterku, zarzuca chustę na ramiona, zakłada kapelusz, bierze do ręki wachlarz, rozpuszcza włosy czy podnosi do ust filiżankę. Te zwyczajne, codzienne gesty, nabierają na scenie szczególnego, symbolicznego znaczenia. To pozwala lepiej uchwycić treść i charakter wykonywanej piosenki.

Nie tylko sceneria (choć bogata) sprawia, że przez około dwie godziny czujemy się jak zaczarowani. To przede wszystkim głos, który wydobywa się z tej kruchej, ulotnej postaci nie pozwala nam się nudzić. Raz mocny, twardy, potężny i doniosły, jak waga wydarzeń, o których śpiewa Anna Szałapak. Innym razem ustępuje on miejsca delikatnym, chwiejnym, jakby rozedrganym dźwiękom, które z kolei sprawiają, że melodia płynie harmonijnie pulsując dookoła nas, roztaczając przy tym nastrój spokoju i błogości. Można by rzec, prawdziwy "balsam dla duszy".

Nie brakuje tak znanych utworów jak: "Zaklinanie, czarowanie", "Białe zeszyty", czy "Grajmy Panu". Ostatni z wymienionych tytułów nie pozostawia publiczności obojętną. Do słów refrenu: "grajmy Panu na harfie, grajmy Panu na cytrze", zebrani, najpierw nieśmiało, a później coraz odważniej, zaczynają klaskać i nucić tą znaną melodię. Robi się naprawdę uroczo i serdecznie. Całości dopełnia stale obecny na ustach Gwiazdy promienny uśmiech, jakby chciała w ten sposób przypomnieć z nutką ironii, że to tylko występ i za chwilę wrócimy wszyscy do normalnego świata. Trudno jednak w to uwierzyć, widownia bowiem dawno dała się porwać zaczarowanym brzmieniom.

Po występie posypały się brawa. Chłopak, który siedział koło mnie, wprost poderwał się z siedzenia, aby na stojąco wyrazić swój podziw i uznanie dla talentu Anny Szałapak. Nie trzeba było długo czekać, a w ślad za nim poszła reszta publiczności. Nic dziwnego, ten wieczór z całą pewnością na długo pozostanie w naszej pamięci. Dodam tylko, że wspomniany młodzieniec ofiarował swej Muzie piękne, białe róże, co tylko potwierdziło moją opinię o nim - prawdziwy wielbiciel.

Występ Anny Szałapak był dla mnie powodem do refleksji - co sprawia, że nie tylko ta postać, ale w zasadzie wszyscy artyści "Piwnicy Pod Baranami" są zawsze entuzjastycznie przyjmowani przez rzesze fanów, i dlaczego Piwnica trwa tak długo, przyciągając do siebie tyle osób? Odpowiedź na to pytanie znalazłam w słowach, wypowiedzianych kiedyś przez Piotra Skrzyneckiego: "bo na szczęście Piwnicy, radosnym promieniem wysyłanym przez los jest Muzyka... "

Myślę jednak, że niemałe znaczenie ma tu także osoba samego Piotra Skrzyneckigo, który pozostał w pamięci wszystkich artystów Piwnicy jako ten, którego "obecność powodowała, że życie zaczynało migotać tysiącem fajerwerków" - o czym możemy przeczytać w wydanej niedawno książce pt. "Piotr" autorstwa Joanny Olczak Ronikier. Dalej czytamy "na każdym rogu kolorowej ulicy czekała jakaś przygoda, latarenka, witraż, kolorowe podwórko, niejasna inskrypcja, zagadkowy przechodzień. W klasztornej furcie uchylało się okienko odkrywające bajkowe ogrody, obskurne knajpy zmieniały się w Moulin Rouge, gdzie pijani kanclerzy częstowali francuskim koniakiem, a elegijna prostytutka zwierzała się z dręczącego ją problemu, czy aby na pewno miał rację pewien klient twierdzący, że dwie proste równoległe nie przecinają się w nieskończoność. Niczym Puk, karmił ludzi jakimś magicznym eliksirem; w jego obecności rozkwitali, pięknieli, nabierali wdzięku i lotności. Niejedna i druga dziewczyna zakochała się na śmierć w młodzieńcu, którego Piotr przedstawił jej jako człowieka niezwykłego i który dzięki tej rekomendacji wydawał się naprawdę romantyczny i czuły jak Romeo. Poczym budziła się ze snu obok osła. Dziesiątki romansów zawiązało się dzięki jego mimowolnym czarom. Gdy czar pryskał, ludzie nie mogli zrozumieć, co ich opętało. "

A w jaki sposób bohaterka tego artykułu wspomina Piotra Skrzyneckiego? Dowiedziałam się tego, przeglądając stronę internetową, poświęconą "Piwnicy Pod Baranami", którą wszystkim zainteresowanym, gorąco polecam (http://www.piwnicapodbaranami.px.pl): "... Piwnica bez niego nie istnieje. On był jej mianownikiem, który przyciągał wszystkich do zaczarowanego świata. On ich nauczył tolerancji, On ich nauczył przyjaźni oraz dystansu do życia". W artykule zamieszczonym w "Rzeczpospolitej" z dnia 31. 12. 99, czytamy z kolei: "po raz pierwszy wystąpiłam z własnym recitalem w 1987 roku. Bardzo mi pomógł w jego przygotowaniu Piotr Skrzynecki (... ) Nagle zdarzyła się ta okropna rzecz, Agnieszka odeszła. Było to w marcu 1997 roku. A za chwileczkę odszedł Piotr. Były to jedne z najbliższych mi osób".

Na koniec, raz jeszcze przytoczę fragment wypowiedzi Anny Szałapak z cytowanego powyżej artykułu z "Rzeczpospolitej", który daje odpowiedź na pytanie - "dlaczego śpiewam":

"Mnie samej trudno na to pytanie odpowiedzieć. Wierzę w przeznaczenie. Zawsze miałam przeczucie, że śpiewanie jest mi bliskie i dla mnie ważne, ale niewiele sama zrobiłam, żeby dojść do punktu, w którym jestem. Dlatego wydaje mi się, że jest w tym wszystkim jakiś porządek, którego nawet nie jesteśmy w stanie ogarnąć. Chyba z naturalnej wiary bierze się to, że w moim śpiewaniu jest jakiś optymizm, jakaś nadzieja. Mam też nadzieję, że nie ma we mnie zgorzknienia".

Ci, którzy byli na poniedziałkowym koncercie, wiedzą, że nie. Anna Szałapak zaprezentowała się jako osoba pełna życia, energii, i radości. Jej piosenki tętnią życiem, porywają, wzruszają.

Mądre teksty, cudowna muzyka i przepiękny głos Anny Szałapak sprawiły, że po powrocie do domu długo nuciłam słowa mojej ulubionej piosenki:

"Dzięki Ci Panie za ten świat
Dzięki Ci Panie za dzikich zwierząt śpiew
Za Twoją sprawą kwitnie kwiat
I rodzi się człowiek, pisklę i lew


Grajmy Panu na harfie
Grajmy Panu na cytrze
Chwalmy śpiewem i tańcem
Cuda te fantastyczne


Grajmy Panu na harfie
Grajmy Panu na cytrze
Chwalmy śpiewem i tańcem
Cuda te fantastyczne


Grajmy Panu w niebiosach
Grajmy Panu w dolinach
Z jego światłem we włosach
Każdy życie zaczyna... "