Przeczytajmy tę książkę

Książka, którą dzisiaj otwieramy, może służyć za przykład pięknie (posługuję się tym przysłówkiem nie ze względów czysto retorycznych) napisanego tekstu z pogranicza filozofii, literatury i translatologii. Czytając to studium, krzepimy się myślą, ile może zdziałać, ile subtelnych niuansów odsłonić sztuka filologa, o ile praktykuje się ją z należytą troską, ale także wyobraźnią. Sięgną po nią w pierwszym rzędzie czytelnicy interesujący się renesansem i historią wczesnonowoczesnej myśli, ale gdyby rzeczywiście grono czytelników ograniczyłoby się do tych osób, byłoby to ze szkodą dla tej książki uczącej skupionej lektury i pokazującej, jak niezwykle atrakcyjne może być to, co dzieje się w wielojęzycznej republice myślenia. Wątek wielojęzyczności i wielokulturowości odgrywa tu niepoślednią rolę: Erazm z Rotterdamu, bo to o jego dziele mowa, czerpał obficie z tekstów antyku, tworząc jedyną w swoim rodzaju konstelację intertekstową i interjęzyczną. Mówi o nim autorka, iż jest „kompilatorem”, który buszując w księgach i dobywając z nich interesujące go fragmenty, konstruował „bujny i dynamiczny dyskurs”, będący w istocie „siecią” wzajemnych relacji i odesłań do źródeł, które czytelnik musi wytropić i związać z sobą wysiłkiem własnej refleksji. „Efektem takiej kompilacyjnej strategii jest ideowo jednorodny, jakkolwiek multikulturowy i wielowymiarowy estetycznie, palimpsest literacki” (s. 181). Rotterdamczyk egzorcyzmuje złe uroki nawiedzające to, czym jest kompilacja. Z jednej strony, faktycznie, łacińskie compilatio oznacza „rabunek” i „grabież”, ale bliski czasownik compingo podsuwa myśl, że chodzi o „zespajanie w jedną całość”. Pisać, a dalej – uprawiać filologię, to nade wszystko wiązać okruchy nie tylko tekstów, ale rzeczywistości – zawsze nieuchronnie fragmentarycznej. To szlachetna „grabież”, której celem nie jest zachowanie cennych drobiazgów egoistycznie dla siebie, lecz przeciwnie – pokazanie ich światu w relacjach z innymi przedmiotami.
Jako filolog rabuję (słowa, zdania, teksty), by je rozdać innym. Filolog to ktoś w rodzaju Robin Hooda. W ten sposób słowa wnoszą udział w budowanie lepszego i chroniącego przed dogmatykami i fanatykami życia wspólnego. Język, jak czytamy, „nie jest tylko biernym przedmiotem analiz i percepcji, ale aktywnym elementem rzeczywistości, […] utalentowanym i głównym, w pełni autonomicznym aktorem w theatrum mundi […]” (s. 196). A skoro wspomnieliśmy już o dogmatykach i fanatykach jedynego słusznego widzenia świata, jakże aktualnie brzmi ostrzeżenie Erazma przed „jednym językiem”, który „zawiera wyłącznie truciznę”, a przeto bardziej niż „jadowitych gadów” (s. 33) lękać należy się tych, którzy ów jedyny język usiłują nam narzucić jako obowiązujący. Posunie się Erazm w swej filozofii języka daleko, aż do tezy, że „Człowieczy język jest potężniejszy niż żywioły, bo ma rozleglejszy zasięg; skuteczniejszy niż język jakiegokolwiek innego stworzenia” (s. 207), ale jednocześnie Rotterdamczyk będzie bezwzględny w swej krytyce języka popsutego, fałszywego, używanego w złej intencji. Czterysta lat przed Heideggerem opowie się po stronie mowy, ostrzegając przed próżną gadaniną będącą mowy schorzeniem. Ars bene dicendi ma także walor terapeutyczny i Erazm przypomina o konieczności „leczenia” słów, oczyszczania ich ze znaczeń fałszywych, krojonych na użytek doraźnej politycznej potrzeby.

Autorka jest konsekwentna: zaakcentowawszy zdecydowanie znaczenie wielojęzyczności, rozpatruje Erazmowy traktat Lingua z 1525 roku przez pryzmat polskiego przekładu wydanego już osiemnaście lat po oryginale w słynnej oficynie Hieronima Wietora, przez anonimowego polskiego tłumacza. Taktykę translatoryczną polskiego Anonima Autorka określa mianem „translatorskiego tańca” (s. 18) pozwalającego ukryć niedostatki własnej wiedzy (tłumacz nie znał często obecnej u Erazma greki), złagodzić zbyt ostre antyklerykalizmy Rotterdamczyka, stonować jego bujną retorykę erystyczną czy „nieobyczajne passusy”. Erazm i jego polski przekładca pozostają więc we wzajemnej relacji, w której odgrywają wobec siebie rolę lustra: analizując szczegółowo zabiegi tłumacza, jego wybory leksykalne i retoryczne, uzyskujemy bardziej wyrazisty obraz tego, jak Erazm konstruuje swoje teksty i jak stosowany przez niego język służy jego ideom. Przez cały czas czytamy więc dwie książki (oryginał i przekład), a zarazem uczestniczymy w dwóch różnych sposobach konstruowania świata.

Justyna Dąbkowska-Kujko, „Lingua” Erazma z Rotterdamu. Cztery studia. Towarzystwo Naukowe KUL, Lublin 2022, ss. 247.