Przedłużająca się zaraza

Siedzę w domu, bo niby gdzie mam siedzieć w takim czasie? Odmieszkuję płat. To takie śląskie wyrażenie oznaczające, że mam użyć mojej własności, w tym wypadku prawa do mieszkania nabytego poprzez uiszczenie czynszu. Ponieważ dotychczas jedynie sporadycznie przebywałem w domu, bo to i chodziłem na uniwersytet, i do kina, i na koncerty, i do baru albo podróżowałem w sprawach prywatno-służbowych, bardzo wiele tych pieniędzy, które regularnie płaciłem, po prostu się zmarnowało. Dopiero pandemia spowodowała, że nie ponoszę już strat i jest mi z tym dobrze. Tak mi dobrze, że dobrze mi tak. Oglądam też telewizję, za którą od lat płacę abonament. I to być może jest najtrudniejsze: teraz dopiero wiem, że płaciłem ów abonament nieco lekkomyślnie, bo rzadko się coś trafia do oglądania. W rzeczywistości z przyjemnością oglądam programy, które już kiedyś widziałem. Sądzę, że akurat te programy powinienem oglądać ze zniżką. W dodatku „wędrują” one po licznych kanałach i aż się boję włączyć telewizor, by nie zobaczyć kolejnego odcinka Trylogii albo Stawki, albo Czterdziestolatka, albo U Pana Boga za miedzą, albo sławetnego Kevina, albo nowej odsłony tragikomedii sejmowo-rządowo-europarlamentarno- -fejsbukowo-tłiterowej.

Akurat teraz słucham i jednym okiem oglądam inaugurację prezydenta Bidena, który cytuje św. Augustyna i, jak zauważył komentator Polsatu, przemawiał dłużej niż jego bezpośredni poprzednicy. Przemawiał dłużej, choć widzów było mniej, ale widać stosunek liczby widzów do liczby wygłoszonych słów jest jakąś stałą; nazwijmy ją stałą Bidena. Poza tym obecni na inauguracji Amerykanie, a przynajmniej spora część spośród nich, śpiewała patriotyczne pieśni; w szczególności po raz pierwszy w życiu miałem okazję wysłuchać znanej mi tylko z pseudonimu Lady Gagi. Głos ma ładny, resztę pomijam, bo nie ma znaczenia dla prezydentury Josepha Bidena, która oby była jak najdłuższa.

Wróćmy jednak do mojej obecnej sytuacji w sensie całkowicie przyziemnym. Cóż, pozostaję w domu, wychodzę jedynie po niezbędne zakupy, widuję się tylko z osobami, co do których mam podejrzenie (bo przecież nie pewność), że mnie nie zarażą, ani że ja ich nie zarażę. Czekam na szczepionkę, na którą się zapisałem. Ale oto jakiś agent wpływu przekonał Pfizera, żeby zawiesił produkcję i zmniejszył dostawy. Zapewne dowiedzieli się o mnie i dlatego robią wszystko, bym nie był zaszczepiony. To może świadczyć o skuteczności zastrzyku, ale także o spisku przeciwko mnie. Powiedzą Państwo: wariactwo. I będą Państwo mieli rację. Cóż jednak zrobić, jeśli ,,odmieszkiwanie płatu”, oglądanie telewizji i przymusowa niewola (nie ma dobrowolnej niewoli, chyba że mówimy o niewoli uczuciowej) sprawiają, iż ta cała sytuacja działa przygnębiająco. Z niepokojem oczekuję najbliższej sesji. Ja przecież nie widziałem żadnej studentki ani żadnego studenta! Na moją prośbę, by ,,awatary” ujawniły się choć na chwilę, usłyszałem odpowiedź: „Nie mogę włączyć kamerki, bo jestem w piżamie”. Szok! Co by powiedzieli moi profesorowie, gdybym przyszedł na wykład w piżamie? Nawiasem mówiąc, to dobra okazja, by przypomnieć starą anegdotę o Witkacym. Lubił on szokować swoich znajomych i któregoś dnia przyszedł na przyjęcie w piżamie. Ktoś jednak dowiedział się o tym zamiarze i namówił uczestników spotkania, by udawali, że tego nie widzą. Po piętnastu minutach skrajnie zdenerwowany Witkacy opuścił towarzystwo, które nie chciało docenić jego inwencji w prowokowaniu skandali.

Niby nie muszę widzieć studentów, ale jakoś mi brakuje tego kontaktu wizualnego. Nie wiem, co z tego wyniknie, tym bardziej, że nie wiem, jak przeprowadzić egzaminy. Mam nadzieję, że jednak udadzą się jak w poprzedniej sesji i wszyscy z radością powitamy wiosnę, która oby przyszła jak najszybciej. I oby przyniosła szczepionki lub lekarstwo na covida, bo dłużej się już tego nie da wytrzymać. Moim czytelnikom życzę odwagi i powagi oraz pogody ducha: to niezwykłe doświadczenie spotykające nie tylko nas nie powinno nam odebrać nadziei.