Jarosław Kacprzak, PR manager w firmie Future Processing, jest absolwentem Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego

Popchnąć świat w lepszą stronę

Jarosław Kacprzak zdecydował się studiować nauki polityczne na Uniwersytecie Śląskim, aby zrozumieć zmieniającą się na początku lat dziewięćdziesiątych rzeczywistość. Zdobyta wiedza miała służyć ulepszaniu świata. Dziś, m.in. dzięki zdobytemu wykształceniu, może angażować się w projekty nie tylko promujące firmy, lecz również mające pozytywny wpływ na rzeczywistość. Wśród nich był projekt „Pociąg do muzyki Kilara” wymyślony przez Joannę Wnuk-Nazarową, byłą dyrektor Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia (NOSPR), czy międzynarodowy maraton programistyczny Deadline24 w Future Processing, gdzie obecnie pracuje.

Jarosław Kacprzak, absolwent Wydziału Nauk
Społecznych
Jarosław Kacprzak, absolwent Wydziału Nauk Społecznych

Kiedy kończyłem liceum i zaczynałem myśleć o wyborze kierunku studiów, był początek lat dziewięćdziesiątych, a zatem szczególny czas w Europie. Ciekawiło mnie to, co się działo, chciałem nie tylko zrozumieć przeobrażającą się rzeczywistość, lecz również umieć przewidywać konsekwencje tych zmian. Dlatego zdecydowałem się studiować nauki polityczne na Wydziale Nauk Społecznych. Miałem osiemnaście lat i – choć to zabrzmi pewnie idealistycznie – naprawdę wierzyłem, że dzięki zdobytej wiedzy będę mógł popchnąć świat w lepszą stronę, że będzie bezpieczniej, sprawiedliwiej… Okres studiowania to był niezwykły dla mnie czas – przede wszystkim dlatego, że na naszym roku zebrała się wyjątkowa grupa osób, które bardzo cenię i szanuję do dzisiaj. Na pewno nauczyłem się też, że zdobyta wiedza nie jest nam dana na zawsze, że warto ciągle stawiać pytania i sprawdzać to, co już wiemy. Wtedy też byłem przekonany, że studiowanie jest celem samym w sobie. Nie miałem poczucia, że ktoś da mi wskazówki, jak mam się potem odnaleźć w życiu zawodowym. Paradoksalnie więc kierunek, po którym spodziewałem się silniejszego zakorzenienia w rzeczywistości, był od niej dosyć mocno oderwany.

Bardzo dobrze wspominam koleżanki i kolegów, z którymi studiowałem. Wielu z nich zostało na Śląsku – to dziennikarze i politolodzy komentujący bieżące wydarzenia, ludzie mądrzy, świadomi i konsekwentni w wybranej drodze zawodowej. Do dziś mam z nimi zresztą kontakt. Są mi również bliscy zawodowo. Pracuję jako PR manager, w związku z czym nasze ścieżki co jakiś czas się przecinają. I mimo że dziennikarz jest moim zdaniem notariuszem opinii publicznej, a PR-owiec ma cel, by przedstawiać punkt widzenia organizacji, w której pracuje, potrafimy rozgraniczyć dwa światy – prywatny i zawodowy.

Ten wpływ na otoczenie zawsze wydawał mi się interesujący. Już podczas studiów pracowałem dla różnych rozgłośni radiowych: Flash, eM czy w Antyradiu, przygotowując wraz z moim kolegą Tomkiem Kosińskim treści reklam radiowych. Internet był wtedy nieobecny w naszym codziennym życiu, korzystało się np. z telefaksu. Proszę sobie wyobrazić, jak to wyglądało w praktyce. Tomek, korzystając z budki telefonicznej w sosnowieckim Klimontowie, dyktował mi treść reklam, ja potem przepisywałem to na komputerze, dodawałem swoje propozycje, drukowałem i wysyłałem faksem do radia, o ile oczywiście wszystko działało. Jeśli nie, trzeba było znaleźć szybko inne rozwiązanie (komórki wtedy także nie były powszechne). Czasami obydwaj staliśmy przy swoich budkach telefonicznych i w deszczu pisaliśmy reklamy – ja w Gliwicach, Tomek w Sosnowcu. Tak zarabialiśmy pierwsze pieniądze. Tomek pisał zresztą świetne teksty, zdecydowanie lepsze ode mnie i do dziś pracuje w OpusB – znakomitej krakowskiej agencji reklamowej.

A ja? Najkrócej ujmując, mówię dziennikarzom i influencerom o tym, co dzieje się u nas, w Future Processing, starając się odnaleźć ważny dla ich odbiorców kontekst. Pamiętam m.in. moje przygotowania do międzynarodowego maratonu programistycznego Deadline24. Nasze działania nazwałbym z perspektywy późniejszych doświadczeń „zarządzaniem chaosem” (śmiech). Towarzyszyła nam jednak radość z tego, co robimy, i dający energię entuzjazm sprawiający, że słowo niemożliwe stawało się równoznaczne z nie ma problemu.

Wybierając nauki polityczne, wiedziałem, że jestem humanistą z krwi i kości. Teraz pracuję w firmie technologicznej, w której otaczają mnie inżynierowie. Nie da się zignorować różnic w sposobie postrzegania świata czy systemie wartości. Zobaczyłem, jak duży mają wpływ na otaczającą nas rzeczywistość, i zacząłem się zastanawiać, czy humaniści są jeszcze światu potrzebni. O ich znaczeniu przekonywał mnie kilka lat temu w rozmowie na korytarzu prorektor Uniwersytetu Śląskiego prof. Ryszard Koziołek. Wtedy jego argumenty do mnie nie przemówiły, ale dziś muszę mu przyznać rację. Przy tak gwałtownym rozwoju technologii inżynierowie bez humanistów nie poradzą sobie chociażby w kontekście rozwoju sztucznej inteligencji czy budowania relacji człowiek – maszyna, która już stała się podstawą naszej codzienności.

Autorzy: Małgorzata Kłoskowicz
Fotografie: Materiały Future Processing