Niedziela na Głównym

To tytuł piosenki Wojciecha Młynarskiego z 1966 roku, powstałej z inspiracji tekstem Gilberta Becauda, który wychwalał uroki niedzieli spędzanej na lotnisku Orly, gdzie można było poczuć wolność, niezależność, egzotykę. Zamknąć oczy, usłyszeć zapowiedź lotu do… i oddać się marzeniom. Mieć przed sobą otwarty cały świat. Spojrzeć z góry na codzienność życia.

W Warszawie w tym czasie dopiero odbudowywano zniszczony w czasie działań wojennych port lotniczy zwany tradycyjnie Okęciem. Nie została jeszcze nawet podjęta decyzja o budowie wielkiego dworca kolejowego zwanego z retoryczną przesadą „najnowocześniejszym dworcem Europy”.

Jak wyglądała w latach 60. główna pasażerska stacja kolejowa w aglomeracji warszawskiej, o której śpiewał Młynarski: „Oto najlepszy jest relaks / Niedziela na Głównym, na Głównym niedziela”? To w gruncie rzeczy nieważne. Liczy się to, że dworzec był nie tylko prozaicznym miejscem przyjazdów i odjazdów pociągów, nawet jeśli tylko z i do Kutna. Że mógł być miejscem doświadczania życia, smakowania życia, marzenia o życiu.

Ale kiedy pod koniec lat 60. słuchałam tej piosenki, przed oczyma stawała mi stacja kolejowa w osiedlu górniczym, minimalistyczna i funkcjonalna aż do bólu. Niewielkie, bure pomieszczenie z kasą biletową, drewnianymi i niewygodnymi ławkami, piecem, który zimą dawał nieco ciepła zziębniętym pasażerom czekającym na spóźniający się pociąg. „Oto największy jest relaks”? Ale – oczywiście – są stacje kolejowe i dworce kolejowe! Moją destynacją były Katowice: wysiadałam na „starym” dworcu. Kilkanaście kilometrów i inny świat. Neoklasycystyczna architektura zachwycała dziecko, kunsztowne sklepienie hali zegarowej budziło skojarzenie z zabytkowym kościołem. Ogrom budowli onieśmielał. Ale dworzec i tak był tylko kresem krótkiej podróży i pierwszym krokiem w przestrzeń wielkomiejską.

Nowym doświadczeniem było poznawanie „nowego” dworca, który w całej swej „brutalnej” potędze ukazał się katowiczanom w 1972 roku. Jedna wielka pochwała betonu, dotąd skrzętnie ukrywanego: surowego, chropowatego, z zachowaną fakturą odciśniętego szalunku z drewna. Ogromne, betonowe kielichy wspierające dach i olbrzymie tafle szkła wpuszczające naturalne światło. No i te restauracje, kawiarnie, bary, sklepiki (nawet księgarenki, kwiaciarenki), punkty usługowe, kioski, ba! – toalety… Tu już podróżny mógł spędzić czas przyjemnie.

Czas zrobił swoje! „Nowy” dworzec, powoli niszczejący, został zastąpiony przez „nowy nowy dworzec”. A to już wielki kompleks komunikacyjno-handlowy, dworzec i galeria handlowa w jednym.

Gdyby ktoś zastanawiał się, co robić w niedzielę, aktualna okazać się może podpowiedź sprzed półwiecza: „niedziela na głównym, na głównym niedziela”. Tu zabije czas na różne sposoby: jedząc potrawy z różnych miejsc świata, grając i bawiąc się z dziećmi, oglądając filmy, robiąc zakupy, a może tylko oglądając witryny. Może też wysłuchać wykładu akademickiego. Dworzec nie służy przecież tylko podróżnym. Pora zmodyfikować definicję tego słowa!