Wspomnienia Przemysława Fabjańskiego, dyrektora Akademickiego Zespołu Szkół Ogólnokształcących im. Juliusza Słowackiego w Chorzowie, geografa, podróżnika, Honorowego Absolwenta Uniwersytetu Śląskiego

Z kilofem, łopatą i oskardem

Geografia to słowo, które rozpala wyobraźnię Przemysława Fabjańskiego. Zafascynowany tą dyscypliną naukową od prawie trzydziestu lat dzieli się z młodymi ludźmi swoją wiedzą i pasjami podczas lekcji prowadzonych w chorzowskim „Słowaku”, którego zresztą jest absolwentem. Jako uczeń był m.in. prezesem Szkolnego Klubu Krajoznawczo- -Turystycznego PTTK i laureatem olimpiady geograficznej. Dziś wśród swoich obecnych i byłych podopiecznych ma nie tylko wielu olimpijczyków, lecz również liczne grono podróżników oraz autorów przewodników turystycznych po różnych zakątkach świata. Często wraca w myślach do czasów studiowania na Wydziale Nauk o Ziemi, a o swoich nauczycielach dziś mówi: „moi Profesorowie”.

Przemysław Fabjański, absolwent Wydziału Nauk o Ziemi UŚ
Przemysław Fabjański, absolwent Wydziału Nauk o Ziemi UŚ

Codziennie wracam myślą do Uniwersytetu Śląskiego. Jestem związany z edukacją, więc naturalne jest bycie blisko uczelni, z którą wiązać się będą losy absolwentów mojej szkoły. Mamy fantastyczny i żywy kontakt z Uniwersytetem. Czerpiemy z jego bogactwa, pogłębiając współpracę. To jest moja uczelnia. Jestem dozgonnie wdzięczny… Uniwersytetowi Jagiellońskiemu, że mogłem studiować w śląskiej Alma Mater. Kiedy miałem 18 lat i otrzymałem świadectwo maturalne w chorzowskim „Słowaku”, chciałem opuścić Śląsk. Moi rodzice studiowali w Krakowie, dlatego tam skierowałem najpierw swoje kroki. Wszedłem do dziekanatu Wydziału Biologii i Nauk o Ziemi UJ i usłyszałem, że mamy przecież tam na Śląsku swój uniwersytet, którym powinienem się zainteresować. Nie spodobał mi się ten komentarz z dwóch powodów. Po pierwsze, próba rejonizacji wydała mi się czymś niewłaściwym, ograniczającym wolność wyboru, po drugie – Sosnowiec to przecież nie Śląsk! Nie zamierzałem studiować na wydziale o profilu geograficznym, na którym nie znają się ani na geografii, ani na historii (śmiech). Wybrałem więc Uniwersytet Śląski z siedzibą w Zagłębiu i spędziłem tam wspaniałych pięć lat!

Studiowałem geologię na początku lat 80. ubiegłego wieku. Mogliśmy dzięki temu zwiedzić całą Polskę – od gór aż do morza. W ramach studiów każdego roku odbywaliśmy co najmniej sześć tygodni praktyk. To były naukowe wakacje, choć niejednokrotnie wyczerpujące fizycznie. Zdarzyło się, że chodziliśmy nawet dziesięć godzin z sondą, obserwowaliśmy teren i robiliśmy odwierty, by później kreślić mapę geologiczną obszaru o powierzchni mniej więcej jednego kilometra kwadratowego. Byłem dumny z tego dzieła, bo było efektem mojej prawie samodzielnej pracy! Z jednej strony dużo podróżowaliśmy, z drugiej – uczyliśmy się w praktyce. Od naszpikowanych teorią lekcji o wiele lepiej sprawdzają się zajęcia plenerowe, co staram się również dziś stosować, będąc nauczycielem geografii w „Słowaku”.

Wspominając moich nauczycieli, nie chciałbym oczywiście nikogo pominąć, tym bardziej, że na wydziale pracowali ludzie zafascynowani naukami o Ziemi, znakomici eksperci w swoich dziedzinach i niezwykłe osobowości. Wymienię chociażby nieżyjącego już pana docenta Mariana Marczaka, który uczył mnie na pierwszym roku chemii, przedmiotu, za którym nie przepadałem i którego się obawiałem. Frekwencja na wykładach była duża i wcale nie chodziło o to, żeby potem móc dostać zaliczenie. Była to raczej zasługa sposobu prowadzenia zajęć. Docent Marczak miał zdolność tworzenia fantastycznych, życiowych opowieści „chemicznych”, zmuszających nas do koncentracji uwagi. Elektrony na orbitalach są jak chłopcy podrywający dziewczyny… takich porównań używał, by nas zaciekawiać. Skutecznie (śmiech).

Dziś, odwiedzając Wydział Nauk o Ziemi, czuję się jak u siebie w domu. Moi dawni nauczyciele są teraz moimi przyjaciółmi, to serdeczni ludzie. Ciepło wspominam współpracę z prof. Jerzym Żabą. Jednym z moich mistrzów był również dr Jan Rzymełka, człowiek-orkiestra. Krążyły legendy o liczbie ukończonych przez niego fakultetów z różnych dziedzin… To wszechstronnie wykształcony humanista, który sporo podróżował po świecie. Uczył nas logiki. Był też najsłynniejszym w Polsce kolekcjonerem agatów. Kiedyś zaprosił nas do siebie. Gdy zobaczyłem olbrzymie regały z pięknymi minerałami, pomyślałem natychmiast o wystawie mineralogicznej w praskim Muzeum Narodowym, którą zresztą miałem przyjemność zobaczyć „od zaplecza”. Pan dr Rzymełka, mój Profesor, tak nas wtedy „wkręcił” w gemmologię, że założyliśmy koło naukowe poświęcone tej tematyce. Jeździliśmy po Dolnym Śląsku z kilofem, łopatą i oskardem, kopaliśmy w różnych miejscach w poszukiwaniu skalnych skarbów. Wtedy, w 1984 roku zorganizowaliśmy też pierwszą Międzynarodową Giełdę i Wystawę Minerałów w Sosnowcu. Dzięki temu odkryłem jedną ze swoich pasji.

Autorzy: Małgorzata Kłoskowicz
Fotografie: Małgorzata Kłoskowicz