Daria Sobik, studentka kulturoznawstwa na Wydziale Filologicznym UŚ, oraz Mariusz Gołosz, student filozofii na Wydziale Nauk Społecznych UŚ, opowiadają o wspólnej przygodzie z teatrem

Wywiad na niby

Miejsce spotkania: Dom Oświatowy Biblioteki Śląskiej w Katowicach
Czas rozmowy: czwartek, na godzinę przed kolejną próbą, podczas której na przestrzeni
jednego metra kwadratowego małżeństwo Księgowych wraz z Córką i zupełnie nieprzypadkowym
Piekarzem zostanie po raz kolejny uwięzione (prawdopodobnie) w wyniku wadliwości
mechanizmu (nie)istniejących drzwi obrotowych.
W rozmowie udział biorą:
Daria Sobik – niby-reżyser
Mariusz Gołosz – niby-dramaturg
Małgorzata Kłoskowicz – niby-dziennikarz

 

Scena z „Obrotowości drzwicznej” (reż. Daria Sobik/ dram.
Mariusz Gołosz). Od lewej: Księgowy Maurycy (Wiktor
Walasek), Księgowa Marcelina (Elżbieta Pańczyk), Piekarz
(Filip Jałowiecki), Córka Beatka (Kinga Plasun)
Scena z „Obrotowości drzwicznej” (reż. Daria Sobik/ dram. Mariusz Gołosz). Od lewej: Księgowy Maurycy (Wiktor Walasek), Księgowa Marcelina (Elżbieta Pańczyk), Piekarz (Filip Jałowiecki), Córka Beatka (Kinga Plasun)

Kameralnie

MK: Wszystko wskazuje na to, że jesteście samowystarczalni. Teatr Na Niby tworzy sześć osób: czworo aktorów – Ela Pańczyk, Kinga Plasun, Filip Jałowiecki i Wiktor Walasek, dramaturg Mariusz Gołosz oraz reżyser Daria Sobik.

– DS: Lubimy kameralną atmosferę i dużą wagę przywiązujemy do wzajemnych relacji. Na naszej stronie internetowej rzeczywiście pojawiają się przyporządkowane do nazwisk określone role, w grupie nie ma jednak hierarchii. Ja nie jestem pełnoprawnym reżyserem, który wskazuje reszcie drogę albo coś im nakazuje. Jesteśmy więc trochę jak nasz teatr: reżyser na niby, dramaturg na niby i aktorzy też na niby, co jest ściśle związane z jego nazwą.

Á propos nazwy, mnie kojarzy się ona z zabawą dziecięcą. Teraz robimy coś na niby, a więc udajemy, bawimy się, przyjmujemy pewne role: raz aktor, innym razem reżyser...

– DS: Coś w tym jest. Nazwa powstała wprawdzie przypadkowo, pewnego dnia pojawiła mi się w głowie, a potem została narzucona reszcie (śmiech). Ważne jest jednak to, że zaczynaliśmy rzeczywiście od zabaw, żeby się lepiej poznać, żeby się polubić. Współpracowałam z kilkoma amatorskimi teatrami i właśnie takiej relacji mi brakowało. Reżyser czasem wprowadzał sztuczne reguły, narzucał mi, w jaki sposób mam podejść do krzesła albo jak krzyczeć czy płakać. Pewnie dlatego tak bardzo zależy mi na atmosferze przyjaźni, na tworzeniu grupy ludzi, którzy chętnie spędzają ze sobą czas, rozmawiając nie tylko o sprawach związanych ze sceną. Dzięki temu nie boję się powiedzieć: „Hej, zrobiłeś to źle, spróbuj jeszcze raz”. I zdarza się, że w odpowiedzi usłyszę: „Nie zgadzam się, robię to na swój sposób”. To jest właśnie cenne i chciałabym, żeby tak zostało.

Scena

Zanim jednak zaczęliście wspólnie tworzyć teatr, organizowałaś warsztaty teatralne.

– DS: Od maja do sierpnia 2013 roku prowadziłam warsztaty z podstawowych zadań aktorskich, poprzedzane zabawami opartymi głównie na improwizowaniu. Uczestniczyło w nich zwykle około dziesięciu osób. Zależało mi na tym, żeby otworzyć ludzi, sprowokować ich wyobraźnię i kreatywność. Potem spotkałam Mariusza i pomyśleliśmy, że warto zrobić coś trwalszego.

– MG: Poznaliśmy się na wernisażu Haliny Eysymont. Ja wtedy pracowałem jako wolontariusz w Domu Oświatowym Biblioteki Śląskiej i przygotowywałem wideorelacje organizowanych tam wydarzeń. Potem robiłem także wideorelacje warsztatów. Zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, że mamy podobną wizję teatru. Bliski jest nam teatr absurdu.

– DS: Następnie dołączali kolejni ludzie i tak rozpoczęło się nasze wspólne „próbowanie”. We wrześniu pracowaliśmy już nad dramatem „Obrotowość drzwiczna”, którego autorem jest Mariusz. Odbyła się premiera i był to moment przełomowy. Dostaliśmy zgodę pani Ewy Kokot, kierownik Domu Oświatowego, i mogliśmy korzystać nieodpłatnie z tutejszych pomieszczeń.

Jak często spotykacie się na próbach?

– DS: Dwa razy w tygodniu. Przed spektaklem jest oczywiście intensywniej. Marzy nam się miejsce tylko dla siebie, ale nie narzekamy. Dobrze nam tu, ciepło, jest kawa, herbata, ciastko... A poza tym zakładam różowe papiloty i myśli od razu lepiej krążą.

To prawda? (Pytanie zadaję Mariuszowi, który wyraźnie nad czymś się zastanawia).

– MG: ... przepraszam, chyba się zgubiłem, bo cały czas bawisz się zawieszką od herbaty i wyobraziłem sobie właśnie spektakl z takich torebek (śmiech).

– DS: W ten sposób powstają dramaty, lepiej nic nie mówić przy Mariuszu, on zaraz to zapisze... Ale przecież nie będę mówić, co ty robisz za biurkiem.

– MG: Przecież ja nie mam biurka! Niestety nie mam także jakiegoś górnolotnie ustalonego aktu twórczego czy rytuału, ale mogę na potrzeby wywiadu wymyślić. Zatem jeszcze raz. Wracam do domu, siadam na czerwonym tapczanie, który ma pod spodem dziurę, zawsze wkładam tam prawą rękę, a lewą zapisuję, albo odwrotnie, lewą rękę wkładam, a prawą zapisuję – w zależności od tego, co chcę uzyskać.

Czyżbyś był oburęczny?

– MG: Oczywiście, że nie.

„Próbowanie” aktorów Teatru Na Niby pod czujnym okiem Darii Sobik (Dom Oświatowy Biblioteki Śląskiej)
„Próbowanie” aktorów Teatru Na Niby pod czujnym okiem Darii Sobik (Dom Oświatowy Biblioteki Śląskiej)

Absurd

– DS: Udawanie ma jednak swoje granice. Teatr Na Niby okazuje się całkiem... realistyczny. Zatrzymajmy się przy „Obrotowości drzwicznej”. Sytuacja rozgrywa się na przestrzeni jednego metra kwadratowego pomiędzy skrzydłami drzwi obrotowych, które się zacięły. Otrzymaliśmy małą przestrzeń dla ruchu scenicznego i gestykulacji, mogących ubarwić poszczególne sceny. Mniejsza ilość owego ruchu sprawia, że jest on jeszcze bardziej wyeksponowany, skarykaturyzowany, groteskowy. Drzwi są oczywiście umowne, zaznaczone taśmą na podłodze.

Realistyczny teatr absurdu?

– DS: Trzeba na to spojrzeć od strony ruchu. Jest albo zminimalizowany, albo właśnie wyolbrzymiony. Aktor na przykład może pewną odległość pokazać całym ciałem, my tego zwykle nie robimy w świecie rzeczywistym. Z drugiej strony chodzi również o to, żeby nie zapominać, że ktoś stoi obok. Podam przykład, który jako pierwszy przyszedł mi do głowy. Jedna z aktorek trzyma chustkę. Może się zdarzyć, że artefakt wypadnie jej z rąk. Oszustwem byłoby, gdyby nikt tego nie zauważył, gdyby pozostali udawali, że nic się nie stało. Czuję, że Konstantin Stanisławski zacząłby krzyczeć: „Nie wierzę w to!”. Zwykle tak robił, gdy na scenie próbowano oszukać widza.

– MG: Z jednej strony bazujemy więc na absurdzie, a z drugiej Daria mówi o reakcjach rzeczywistych – są to dwie różne płaszczyzny. Pierwsza z nich opiera się na znoszeniu opozycji, druga natomiast odnosi się do logicznego porządku: ktoś upuszcza chustkę, ja się po nią schylam.

Absurd jako znoszenie opozycji?

– MG: Absurd jest innym sposobem ujmowania rzeczywistości, próbą odchodzenia od logosu. Logos to zresztą może za duże słowo. Jeśli przyjmiemy, że światem rządzi jakaś logiczność, absurd będzie jej odwróceniem. Tu nic nie wynika z niczego. Nie ma związku przyczynowo-skutkowego.

Zatem jest to rodzaj chaosu.

– MG: Chaos także jest porządkiem. Pozostańmy przy słowie absurd. Nie jest uporządkowany, nie jest buntem, nie jest anarchią. Intryguje. Jest to zjawisko, do którego nadal przywiązujemy bardzo dużą wagę.

Improwizacja

Ważna jest również improwizacja, wspominałaś o niej przy opowiadaniu o warsztatach.

– DS: Tak, z tym że improwizacja służy raczej sprowokowaniu aktora do poszukiwania innych rozwiązań. Jeśli mamy jakieś zadanie, szukamy odpowiedzi dziecka, bezrefleksyjnej, instynktownej, naturalnej. Mnie takie działanie zachwyca. Obserwując zabawy dzieci widzę, że zachowanie ich jest jeszcze niezmanierowane, dlatego piękne. To właśnie próbujemy uchwycić, korzystając z improwizacji.

– MG: Byłoby nudno, gdyby wszystkie elementy zostały od początku do końca sprecyzowane. Wspominałem już o tym, że nie ma tu myśli anarchistycznej. Przyjmujemy pewne założenia. Teatr absurdu, mowa o narracji, metody pracy, to są z pewnością elementy ograniczające nas, ale na te ograniczenia świadomie się zgodziliśmy.

– DS: Nie zapominajmy jednak, że improwizacja jako metoda pracy twórczej w pewien sposób te ograniczenia znosi. Musimy tylko wejść na pewną płaszczyznę porozumienia. Nie wymyślać, nie planować, lecz działać. Kiedy aktorzy muszą przygotować jakąś etiudę, zachęcam ich, by nie zastanawiali się nad nią wcześniej, tylko by zaczęli od razu działać na scenie, to już jest teatr. Efekty wydają się ciekawsze. Bodziec to sytuacja, miejsce, pewna rola. Dziecko też nie buduje od zera, tylko reaguje na konkretne bodźce. Ale to trudna metoda, ponieważ potrzebny jest element spajający. Tak jak muzycy porozumiewają się wzrokiem i gestem, tak również aktorzy muszą ze sobą współpracować na scenie. Tym, co spaja grę aktorów, jest właśnie partnerowanie.

„Próbowanie”

Premiera „Obrotowości drzwicznej” odbyła się w styczniu tego roku.

– DS: Doszliśmy do wniosku, że lepiej, gdy zamiast premiery będzie po prostu pierwsza publiczna próba. Byliśmy zaskoczeni, sala wypełniona była po brzegi. A potem zbieraliśmy siły. Zmiany dokonują się stale, dlatego nie dążymy do powtarzalności kolejnych odsłon, lecz bez przerwy pracujemy nad materiałem, nad sztuką. Nie są to zmiany dla samych zmian oczywiście. Pojawia się pomysł i wtedy jest wewnętrzna motywacja.

Kogo zobaczyliście na widowni 4 kwietnia podczas drugiej próby generalnej z publicznością?

– DS: Tych, co już byli. Panie w zielonych butach, panowie w srebrnych surdutach, małe dziewczynki bliźniaczki, mój tata, znajomi i kilku starców. Chociaż oni akurat nic nie słyszeli, wyszli i skargi wrzucali do skrzyneczki wiszącej przed Domem Oświatowym, że jeszcze za słaba dykcja, że gra nie taka...

– MG: Ale my i tak tego nie czytamy.

– DS: Ona sobie tam wisi, żeby ludzie myśleli, że mają na nas jakiś wpływ...

Czy w waszej obecności doszło kiedykolwiek do zacięcia mechanizmu drzwi obrotowych?

– MG: Ja się zacinam, gdy mówię. Jąkam się często. Na przykład dzisiaj.

– DS: Ja się zacinam, gdy wpada mi do głowy interesujący pomysł.

Ja się zacinam, gdy piszę.

Autorzy: Małgorzata Kłoskowicz
Fotografie: Małgorzata Kłoskowicz