Marta Król, ceniona wokalistka i absolwentka filologii włoskiej Uniwersytetu Śląskiego, została nominowana do Nagrody Muzycznej Fryderyka za jazzowy fonograficzny debiut roku

Śpiewająca filolożka

To nie pierwszy sukces młodej artystki, jednak wyróżnienie jej debiutanckiej płyty The First Look przez najwybitniejszych przedstawicieli branży muzycznej dowodzi, że taki talent zasługuje na uwagę.

– Myślę, że dużo zawdzięczam swojej ciężkiej pracy nad
głosem – uważa Marta Król
– Myślę, że dużo zawdzięczam swojej ciężkiej pracy nad głosem – uważa Marta Król

Nominacja do „Fryderyka” jest niebywałym wyróżnieniem. Jaką drogę musiałaś przejść, żeby zdobyć uznanie środowiska muzycznego?

– Droga była długa, bo właściwie śpiewam już od wielu lat, ale potrzebowałam czasu, by dojrzeć – nie tylko wokalnie, ale też osobowościowo. To właśnie moja pierwsza płyta The First Look była jednocześnie pierwszym krokiem w stronę branży muzycznej. Zależało mi na tym, żeby znalazła się na półkach. Nie sądziłam jednak, że zostanie tak doceniona.

Kształciłaś się muzycznie, czy to samorodny talent?

– Muzyka była obecna w moim życiu od zawsze. Przez dwanaście lat uczyłam się w bytomskiej szkole muzycznej. To był dla mnie ważny etap – czas rozwoju. Miałam jednak chwile zwątpienia. Chciałam zrezygnować. Przeniosłam już nawet wszystkie swoje dokumenty do innej placówki, ale jednak zostałam i teraz wiem, że to była moja najlepsza decyzja.

A po szkole muzycznej?

– Chciałam się w pewien sposób zabezpieczyć na przyszłość, dlatego wybrałam inny kierunek, który również bardzo mnie interesował. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że będzie to włoski, natomiast bardzo lubię języki obce, dlatego byłam zdecydowana na filologię. Jestem naprawdę zadowolona, że tak wybrałam. Uczę w szkole języków obcych i dzięki temu spełniam się w dwóch zawodach, co pozwala mi uniknąć rutyny.

Włoski to bardzo śpiewny język…

– Bardzo i dlatego chciałabym, żeby na kolejnej płycie pojawiły się również piosenki śpiewane w tym języku. Wiem, że muzyka włoska jest kojarzona głównie z kilkoma piosenkami, które doczekały się już miana hitów. Ja chciałabym pójść nieco dalej. Zagłębić się w muzykę włoską bliską klimatom z pogranicza jazzu i popu. Jest w czym szukać inspiracji, dlatego mam nadzieję, że na drugiej płycie się coś pojawi.

Mówisz już o drugiej płycie, a jaka jest ta pierwsza?

– Płyta inspirowana jest muzyką sprzed lat. Znajdują się na niej standardy jazzowe, i nie tylko jazzowe, ujęte w nowe brzmienia. Bardzo ważne były aranżacje, które nadały starym piosenkom nowego charakteru. Pojawiły się standardy, znane i mniej znane, a z ciekawostek – znajduje się na niej również utwór rockowy grupy The Doors Light my fire zaaranżowany jazzowo, który robi największą karierę spośród wszystkich dziesięciu utworów znajdujących się na płycie. To niezwykłe brzmienie jest przede wszystkim zasługą Tomka Kałwaka, aranżera, który nadał tej muzyce niepowtarzalny charakter.

Sukces zawdzięczasz wyłącznie sobie?

– Myślę, że dużo zawdzięczam swojej ciężkiej pracy nad głosem. Szkoła muzyczna dla młodej osoby także jest wyzwaniem. Ale miałam też troszkę szczęścia poznać na swojej drodze pewne osoby, które chciały się otworzyć i pomóc, tak z dobrego serca.

Czyli miałaś takich swoich muzycznych aniołów-stróżów?

– Tak, czasem pojawiają się w naszym życiu takie pozornie przypadkowe osoby, które, tak naprawdę, nie są osobami przypadkowymi. Dzięki nim poznałam wielu innych ludzi, także z branży muzycznej. Między innymi Tomka Kałwaka, który aranżował i produkował moją płytę. Musiałam go poznać, żebyśmy mogli zrobić coś razem.

Masz jakieś swoje muzyczne autorytety?

– Cenię przede wszystkim śpiewanie powściągliwe i dojrzałe, prostą frazę muzyczną, pozbawioną nadmiernych melizmatów. Dlatego wśród swoich autorytetów zawsze wymieniam Michaela Buble’a, czyli Franka Sinatrę naszych czasów, oraz Ellę Fitzgerald – pierwszą i największą Damę Jazzu.

Powściągliwe śpiewanie nie jest przecież modne.

– Może nie jest modne, co łatwo zauważyć po sposobie śpiewania wielu współczesnych artystów, którzy chcą się przede wszystkim popisać swoimi umiejętnościami, nie przywiązując tak dużej wagi do samego przekazu. Dodają różnego rodzaju ozdobniki, melizmaty… Sama miałam taki okres w swoim życiu, kiedy śpiewałam w podobny sposób, ale po latach doszłam do innego punktu i taki rodzaj przekazu już do mnie nie trafia. Myślę jednak, że prostota, również w muzyce, jest tak naprawdę ponadczasowa, a co za tym idzie – zawsze będzie w modzie.

Gdzie zatem szukasz publiczności?

– Trudno jest szukać publiki, ponieważ muzyka jazzowa, którą się w tej chwili zajmuję, ma dosyć wąskie grono odbiorców. Dobrym sposobem są festiwale jazzowe, w czasie których można dać się poznać szerszej publiczności. Piosenki z mojej płyty puszczane są również w jazzowych i bluesowych audycjach radiowych, między innymi w Jedynce, Trójce i śląskich rozgłośniach.

Czego ci życzyć?

– Przede wszystkim wytrwałości w dalszych działaniach i pogody ducha, którą bardzo cenię w ludziach, a której mnie samej często brakuje.

Autorzy: Aleksandra Lipich
Fotografie: Archiwum MK